Jeśli nie przestaniemy emitować CO2, skutki będą tragiczne.
Marcin Gerwin: Wiele państw Europy nalega, by zmniejszyć emisje gazów cieplarnianych, żeby chronić klimat naszej planety. Polski rząd się tą kwestią nieszczególnie przejmuje, a nawet zapewnił ostatnio naszemu państwu możliwość spalania znacznych ilości węgla przez najbliższe lata. Na ile zmniejszanie emisji, o które toczą się tak wielkie boje na forum Unii Europejskiej, to istotna kwestia?
Jacek Piskozub: Istotna to za mało powiedziane. Ilość gazów cieplarnianych w atmosferze przekłada się na temperaturę planety. Rozumiemy doskonale fizykę tego zjawiska – na wzrost temperatury o 0,8°C przez ostatni wiek mają wpływ właśnie emisje gazów cieplarnianych, a przede wszystkim dwutlenku węgla, który ma kluczowe znaczenie dla klimatu. Nauka nie zna innej przyczyny tego wzrostu temperatury. Jedyny konkurent dla gazów cieplarnianych, czyli zmiany jasności Słońca, przegrał walkowerem, gdyż w ostatnich cyklach jasność Słońca się nie zwiększyła. A im później przestaniemy emitować CO2, tym bardziej tragiczne będą tego skutki. „Tragiczne” to nie jest tu za mocne słowo.
0,8°C nie brzmi jakoś niepokojąco.
Te 0,8 stopnia nie rozkłada się równomiernie na całej planecie. Najmniejszy wzrost średniej temperatury jest w tropikach, jednak już w subtropikach zmiany są większe i wpływają na wielkość opadów – jest ich tam coraz mniej. Natomiast w Arktyce ociepliło się już o ponad 2°C i to jest naprawdę duża różnica. W Norwegii topnieją pola śniegowe, które mają 6 tysięcy lat, co oznacza, że od co najmniej 6 tysięcy lat nie było tam cieplej. Gdyby było inaczej, wówczas te pola śniegowe by nie istniały.
Ocieplenie nawet o 1 stopień ma znaczenie, bo przekłada się na wzrost poziomu morza o metr lub dwa w dłuższym okresie czasu. Będzie to miało wpływ na wszystkie miasta położone nad morzem. Z kolei 1 stopień wzrostu temperatury w naszych szerokościach to 7 procent więcej pary wodnej w atmosferze, co oznacza więcej opadów. A z przyczyn, których jeszcze do końca nie rozumiemy, opady ekstremalne mogą się zwiększać nawet o 10 procent, co oznacza większe prawdopodobieństwo wystąpienia kolejnej powodzi stulecia.
Ze statystyk wynika, że to, co kiedyś nazywano powodzią stulecia, może w niektórych miejscach występować dziś nawet co dekadę. Jest to spowodowane już istniejącymi zmianami klimatu.
Co się stanie z dwutlenkiem węgla w atmosferze, jeżeli przestaniemy go do niej dodawać?
Będzie on z niej w naturalny sposób usuwany – będzie wnikał z atmosfery do oceanu i ostatecznie zamieni się w osady węglanowe. Jest to jednak proces bardzo powolny, który trwa kilkadziesiąt, a nawet sto tysięcy lat. Znaczna część dalszych zmian klimatu, jakie będą miały miejsce w tym stuleciu, będzie spowodowana działalnością człowieka, która już zaszła. Dzieje się tak dlatego, że lądolód reaguje na ocieplenie bardzo powoli, oraz dlatego, że oceany nie ociepliły się jeszcze do końca. Gdy oceany nagrzeją się odpowiednio do obecnego stężenia dwutlenku węgla, atmosfera zacznie się ogrzewać bardziej.
Czy w takim razie oznacza to, że już zmieniliśmy klimat Ziemi na najbliższe sto tysięcy lat?
Dokładnie tak. Nawet gdybyśmy dziś przestali emitować CO2 całkowicie, to już wiadomo, że nie nadejdzie kolejna epoka lodowcowa, która powinna wkrótce się zacząć. I nie będzie jej może nawet przez następne sto tysięcy lat.
O ile może się podnieść temperatura w tym wieku, jeżeli będziemy nadal spalać paliwa kopalne?
Jest tu sporo niepewności, jednak podwojenie się zawartości dwutlenku węgla w atmosferze może spowodować wzrost temperatury o mniej więcej 3 stopnie. Niepewność jest tu dość duża – ok. 30 procent – bo klimat to wiele procesów wzmacniających i osłabiających wpływ zmian stężenia dwutlenku węgla. Jednak mniej więcej taka wartość wynika zarówno z analizy tych procesów, jak i z danych paleoklimatycznych, bo w przeszłości naturalne zmiany stężenia gazów cieplarnianych również powodowały zmiany globalnej temperatury.
Kiedy takie podwojenie się stężenia dwutlenku węgla w atmosferze może nastąpić?
Jeżeli zostanie utrzymane obecne tempo emisji, będzie to za mniej więcej 70 lat. Gdy zaczynaliśmy spalać węgiel, na początku epoki przemysłowej, zawartość dwutlenku węgla w atmosferze wynosiła ok. 280 ppm (cząsteczek na milion). Dziś jest to 400 ppm i zwiększa się każdego roku o ponad 2 ppm. Jest to zmiana, jaka w naturalnych warunkach zajęłaby kilka milionów lat. Kiedy zaczynałem wykładać na temat zmian klimatu, mówiłem studentom, że przyrost stężenia dwutlenku węgla zwiększa się każdego roku o 1,5 ppm. Potem zmieniło się to na 2 ppm, a już wkrótce najprawdopodobniej trzeba będzie mówić o 2,5 ppm.
Ilość gazów cieplarnianych, jaką już mamy w atmosferze, wystarczy do ocieplenia planety o następne kilka dziesiątych części stopnia, gdy nagrzeją się oceany, mające olbrzymią pojemność cieplną, a zatem wymagające do ogrzania sporej ilości czasu.
Gdy jednak widzimy w wiadomościach ogromne zaspy śnieżne w Stanach Zjednoczonych, nie wydaje się, aby jakiekolwiek globalne ocieplenie miało miejsce.
Naturalna zmienność pogody jest większa zimą niż latem. Temperatura powietrza zimą zależy w znacznej mierze od tego, czy wiatr wieje z południa czy z północy. Latem nie jest to aż tak istotne. Zimą temperatura łatwiej się zmienia i może zdarzyć się tak jak w Buffalo w USA, że mieli 2 metry śniegu, a po kilku dniach było już plus kilkanaście stopni. Zimą nie jest to takie dziwne, po prostu wiatr zmienił kierunek.
Ilość śniegu nie jest jednak miarą zimna. Śnieg pada, kiedy jest poniżej zera stopni, to oczywiste. Jednak większe opady śniegu są związane z parowaniem oceanów. Śniegu, tak samo jak deszczu, pada więcej, gdy oceany są cieplejsze.
Rekordowe śnieżyce w ostatnich latach były przewidziane przez klimatologów, a wynika to właśnie z tego, że oceany są cieplejsze i bardziej parują.
Natomiast w przypadku ostatnich śnieżyc w Stanach Zjednoczonych to istotny jest tu także znany od pięćdziesięciu lat efekt Wielkich Jezior. Polega on na tym, że gdy zimne powietrze z północy, o temperaturze poniżej 0 stopni, przesuwa się nad ciepłymi jeziorami, następuje bardzo silne parowanie i mamy silne opady śniegu na południe od jezior. Im temperatura wody w jeziorach wyższa, tym efekt ten jest silniejszy. Ilość tego śniegu to zatem również skutek globalnego ocieplenia, gdyż nie byłoby go tak dużo, gdyby jeziora nie były tak ciepłe.
Emisje dwutlenku węgla do atmosfery to również większe zakwaszenie oceanów.
Jest to efekt zupełnie niezwiązany z temperaturą, co należy podkreślić. Gdy w oceanie rozpuszcza się dwutlenek węgla, który trafia do niego z atmosfery, odczyn pH oceanu przesuwa się w kwaśną stronę – staje się coraz mniej zasadowy. W wodach powierzchniowych jest to obecnie zmiana o jedną dziesiątą pH. Choć może się wydawać, że to niewiele, to jest to miara logarytmiczna, co oznacza, że zmiana o 1 pH to zmiana o dziesięć razy. Jedna dziesiąta pH to zatem zmiana o około 30 procent od czasów przedprzemysłowych. A to już całkiem sporo.
Co się z tym wiąże?
Im więcej w oceanie jest rozpuszczonego dwutlenku węgla, tym trudniej jest organizmom morskim wytwarzać pancerzyki z wapienia, a szczególnie z jego postaci zwanej aragonitem. Są już miejsca w oceanie, gdzie przynajmniej sezonowo nie da się wytwarzać pancerzyków z aragonitu, na przykład w Arktyce na wiosnę. Bałtyk ma to w sposób naturalny już od dawna i może służyć za model tego, co w przyszłości może się wydarzyć w oceanach na świecie. Mała bioróżnorodność Bałtyku, jak sądzą naukowcy, nie jest jedynie efektem bezpośrednim małego zasolenia, lecz także tego, że przez to małe zasolenie woda w Bałtyku jest żrąca dla wapienia i mało który organizm potrafi w nim budować skorupki. Do końca wieku efekt ten może być widoczny na dużych częściach oceanu.
Czy wśród naukowców można mówić o konsensusie co do tego, że człowiek ma wpływ na klimat Ziemi?
Na świecie na pewno. Prowadzono nawet badania na ten temat wśród naukowców, którzy pisali artykuły naukowe o klimacie, i wniosek był taki, że 97 procent naukowców uważa, że klimat się ociepla, a odpowiada za to człowiek. Według mnie pokazuje to, że mamy konsensus. Gdyby zapytać naukowców, czy wszechświat się rozszerza, to pewnie też by się znalazło trochę takich, którzy mało na ten temat słyszeli i ciągle uważają, że się nie rozszerza, bo kiedy byli młodzi, obowiązywała inna teoria. I to również da około 3 procent wątpiących.
Dr hab. Jacek Piskozub jest profesorem Zakładu Dynamiki Morza w Instytucie Oceanologii PAN w Sopocie.
Czytaj także:
Marcin Popkiewicz: Dlaczego UE odchodzi od paliw kopalnych?
Marcin Popkiewicz: Nie zjedzmy tej planety do ogryzka
***
Tekst powstał w ramach projektu Stacje Pogody (Weather Stations) współtworzonego przez Krytykę Polityczną, który stawia literaturę i narrację w centrum dyskusji o zmianach klimatycznych. Organizacje z Berlina, Dublina, Londynu, Melbourne i Warszawy wybrały pięcioro pisarzy do programu rezydencyjnego. Dzięki niemu stworzono pisarzom okazje do wspólnej pracy i zbadania, jak literatura może inspirować nowe style życia w kontekście najbardziej fundamentalnego wyzwania, przed którym stoi dzisiaj ludzkość – zmieniającego się klimatu. Polskim pisarzem współtworzącym projekt jest Jaś Kapela.