Z pozoru wszystko wygląda spokojnie – uzbrojeni mężczyźni grzecznie kontrolują ludność cywilną.
Jest połowa października, ostre promienie słońca wciąż z łatwością nagrzewają rześkie jeszcze nocne powietrze, jednak pod wieczór znów robi się zimno, chciałoby się unikać tych przeciągów, które mają w sobie coś śmiertelnego, coś groźnego i nieodwracalnego. Na pustych stepowych przestrzeniach nieszczególnie jest gdzie się schować, ale w dzień, kiedy wokół tak wiele słońca i kurzu, nie chce się myśleć o zimnie.
Ale żołnierze na posterunku drogowym, niedaleko Szczastia, jednak myślą – budują szałas ze snopków siana, takie sobie ekologiczne mieszkanie, zupełnie bezbronne pośród tej wypalonej przez lato równiny. Od Ajdaru ciągną się dymy – chłopi coś palą, też szykują się do zimy. Tak jest każdej jesieni i dymy, które ciągną w stronę granicy, powinny uspokajać i przypominać o pokojowym życiu, które wciąż się toczy. Ale i tak mimowolnie oglądasz się na każdy taki czarny łuk, który unosi się na horyzoncie, zastanawiasz się, co to może być – czy to zwykły dym, czy jakoś związany z wojną.
Przy drogach na posterunkach wojnę postrzega się dziwacznie i niejasno – autobusy pełne pasażerów, którzy wyjeżdżają z Ługańska, przechodząc kilka kontroli, osobówki miejscowych, pełne towaru, rzeczy, paczek. Igor, który tu dowodzi, skarży się: Przecież wiem, że wszystkiego nie da się sprawdzić. Musiałyby być normalne warunki. A tak – kto wie, co tu się codziennie przewozi. Z pozoru wszystko wygląda spokojnie i zgodnie – uzbrojeni mężczyźni grzecznie kontrolują ludność cywilną. Po prostu obok drogi stoją okopane czołgi, a ludność cywilna wygląda na trochę spiętą.
Każdy znajduje się po swojej stronie wojny, każdy widzi ją po swojemu. Trudno się porozumieć, znacznie łatwiej przejechać przez posterunek.
W samym mieście Szczastia rozmawiamy z naszymi wojskowymi, charkowianami. Opowiadają, że z rana przyleciało siedem pocisków z moździerza. Dzisiaj, mówią, jest spokojnie. Miasto jest puste, prawie nikogo nie ma na ulicy, tylko samochody wojskowe. Jedyne ożywienie widać koło bankomatu. Przeważnie emeryci. Wieziemy razem z wolontariuszami rzeczy do miejscowego domu dziecka. Wojskowi dzielą się prowiantem. Dzieci zupełnie się nie wstydzą, śmieją się. Proponujemy, żeby pośpiewać, podchwytują, podśpiewują Czerwoną Rutę, niektóre nawet znają słowa. Grzecznie biorą cukierki, nie kłócą się. Zwyczajne dzieci. Dobre. Porzucone przez wszystkich. Zwyczajny dom dziecka w przyfrontowym mieście.
W bazie wojskowych Wika, wolontariuszka, wyjaśnia: jeśli zacznie strzelać snajper lepiej się chować tam – pokazuje w prawo, gdzie w cieniu stoją wyrwane z sali teatralnej fotele – bo strzelać będą raczej stamtąd – pokazuje w stronę bloków, które górują nad bazą.
Wracając, spotykamy łącznościowców, lwowiaków. Dowódca rozmawia z nami poprawnie po rosyjsku, potem przechodzi na ukraiński. Słychać, że to jego ojczysty język. Dziękuje wolontariuszom, mówi, że bez nich byłoby zupełnie źle. Leków nie przyjmuje, mówi, że mają. Oddajcie tym, którzy bardziej potrzebują. Ciepłych kurtek też nie chce. Nagle przypomina sobie o jednym ze swoich żołnierzy. Niedawno gdzieś swoją zgubił, mówi. Jeśli można – jemu dajcie. Żołnierz dziękuje, przy czym nie tyle wolontariuszom, co dowódcy, który o nim nie zapomniał. Wojna, kiwa głową dowódca, nasi saperzy trafili dziś na fugasa. Dwóch rannych, trzech zabitych.
Przy wszystkich drogach, we wszystkich miastach i wsiach, na każdym rogu i słupie jest polityczna reklama. Jaskrawe farby świeżych plakatów, pewne spojrzenia polityków, odważne i piękne hasła. Zresztą miejscowa ludność, która stopniowo przechodzi na ciężkie i zużyte zimowe ubrania, po prostu niknie na tle reklamowych kolorów. Tak jakby w jednym miejscu przecinały się dwie rzeczywistości: błyszcząca, telewizyjna, pełna geopolitycznych idei i demokratycznych ruchów oraz prawdziwa, codzienna: rozwalone drogi, przedpotopowe uzbrojenie, ciemne pola, przemarznięte posterunki.
Rzeczywistość na plakatach wygląda sprawiedliwie i perspektywicznie. Rzeczywistość w październikowym mroku wygląda beznadziejnie. Niedługo miejscowa ludność pójdzie na wybory i zagłosuje na sprawiedliwą rzeczywistość plakatów. Czyli jeszcze na kilka lat wybierze znany sobie mrok.
przeł. Michał Petryk
Tekst ukazał się na stronie TSN.