Jak na mapie przegranych w eurowyborach sytuują się kobiety startujące z poparciem Kongresu Kobiet. Czy warto było? I czy akurat z listy Europa Plus Twój Ruch?
Cichną już rozrachunki powyborcze, przykryte innymi wydarzeniami. Wiadomo, kto wygrał, choć raczej można mówić o remisie ze wskazaniem na. W każdym razie PO-PiS jest jak dotąd nie do pobicia. A mniejsze partie mogą walczyć o miejsce największego przegranego albo największego wygranego spośród przegranych. Zadajmy sobie więc także pytanie, jak na tej mapie przegranych sytuują się kobiety, które startowały w wyborach z poparciem Kongresu Kobiet. Czy warto było? I czy akurat z listy Europa Plus Twój Ruch?
Kiedy zastanawiam się nad tymi pytaniami, ścierają się we mnie dwie dusze: cyniczki i idealistki.
Pierwsza mówi, że współczesna demokracja jest tylko atrapą, za którą kryją się realne siły globalnego kapitalizmu. Wszelkie wojny kulturowe czy wzajemne napaści to jedynie zasłona dymna i rozrywka dla gawiedzi, a za nimi toczy się bezpardonowa walka o władzę i wpływy. […]
Odpowiada na to druga dusza, idealistyczna. Nic lepszego od demokracji nie wymyślono. Obywatele jednak o czymś decydują swoimi głosami. Mając choćby minimalny wpływ, chcę głosować na kobiety, których działalność znam i w których uczciwość wierzę. W związku z tym chcę, żeby znalazły się na listach wyborczych.
Między tymi skrajnościami pozostaje nam smętny realizm.
Może nie wymyślono nic lepszego od demokracji, ale to nie znaczy, że niemożliwa jest lepsza demokracja niż tutejsza. Jest sporo mechanizmów, część przetestowano w innych krajach, które zapewniają lepszą reprezentatywność, ograniczają możliwości korzystania z przewagi finansowej. My jednak mamy to, co mamy, i albo można się wycofać, albo zagrać w tę grę. […]
Co byłoby skuteczniejsze – bo chyba o to chodzi w realnej polityce – stworzenie w własnego komitetu wyborczego czy postawienie na partie, które gotowe są otworzyć się na takie kandydatki? Dziś można takie pytana stawiać, ale każdy jest mądry po fakcie. Gdyby zapytano mnie o to wcześniej, doradzałabym związanie się z istniejącymi partiami. A tak się składa, że jedynie TR był tym zainteresowany.
Po przegranej łatwo powiedzieć, że feministki niepotrzebnie „dały mu swoje twarze”, obok twarzy, których wolałabym nigdy nie oglądać. Nie chodziło jednak o twarze, zdjęcia w mediach czy odcinanie kuponów od znanych nazwisk.
Kobiety, takie jak Kazimiera Szczuka czy Barbara Nowacka, pokazały, że potrafią sensownie poprowadzić kampanię, nawiązać kontakt z wyborcami, a przy okazji na pewno sporo się nauczyć. Zdobyty przy tym kapitał doświadczenia i poparcia na pewno się nie zmarnuje – zostanie wykorzystany, jeśli nie przy następnych wyborach, to w działalności społecznej.
Ćwierć wieku wolności i co? Stale malejąca frekwencja wyborcza i coraz więcej tych, którzy nie mają na kogo głosować. Ponieważ wciąż umiem się cieszyć ze swojej kartki wyborczej, całkiem egoistycznie chcę mieć na kogo głosować. Nie powiem więc, że nie warto było…
Całość tekstu czytaj w „Gazecie Wyborczej” z 11 czerwca 2014.