Jak to po co? Bo na ołtarzu ojczyzny, który od czasu do czasu lubi spływać krwią.
Pytanie to zadano Polakom w związku z sytuacją na Ukrainie, która oczywiście może rodzić poczucie zagrożenia w naszym regionie. I jest to podobno takie „pierwsze wojenne zagrożenie w Europie od siedemdziesięciu lat”.
Jakby wszyscy zapomnieli o wojnie na Bałkanach. Ale to nie Europa, tylko miejsce wyjazdów wakacyjnych. A holenderska kompromitacja w Srebrenicy czy międzynarodowa interwencja w Kosowie w żaden sposób nas nie dotyczyły. Trudno po latach dyskutować, czy udział Europy w rozwiązywaniu tamtego konfliktu był wystarczający, rozsądny, dość skuteczny. Nie jest to jednak region, który byłby szczególnie ważny ekonomicznie czy mogący zagrozić sąsiednim krajom. Za to na koniec mogliśmy osądzić zbrodniarzy przed Trybunałem w Hadze. Dzisiejszy konflikt na Ukrainie raczej się tak nie skończy. […]
Podczas kiedy minister Sienkiewicz patroluje polską granicę wschodnią, a wojsko pręży muskuły, ukraińscy żołnierze nie odpowiadają na ataki „rosyjskiej samoobrony” w mundurach – jak twierdzi Putin – z lumpeksu. Postępując zapewne zgodnie z rozkazami dowódców i władz Ukrainy. Ukraińcy już zapłacili śmiertelnymi ofiarami za to, żeby świat był łaskaw zwrócić na nich uwagę, i słusznie uważają, że kolejne ofiary nie są potrzebne.
Wydaje się, że każdy z tych, którzy „gotowi są poświęcić życie dla ojczyzny”, powinien przynajmniej zadać przedtem pytanie, czy będzie to miało jakiś sens. Jak poucza nas nasza historia, nie zawsze ma. […]
Zdaje się, że polubiliśmy swój obraz ważnego aktora wydarzeń. Polubili go politycy, którzy przy okazji toczą gry wewnętrzne i walczą o wizerunek. Polubiła go armia, która może przy okazji dostanie kilka nowych drogich zabawek.
Powiedzmy sobie jednak, że z Putinem rozmawia Obama, Merkel, Hollande, a nie Donald Tusk.