Krastew koncentruje się na tym, co najbardziej powinno nas dziś niepokoić, wywracając przy tym „oczywiste oczywistości”.
Skąd i gdzie?
Iwan Krastew obsługuje w tej książce głównie trasy międzykontynentalne: USA–Rosja i USA–Chiny oraz Chiny–Rosja, sam zaś wywodzi się z Europy. Najbardziej ceniony jest właśnie za intelektualne mediowanie między najważniejszymi państwami na świecie. Politykę rosyjską tłumaczy w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej, a w Rosji… w Rosji nie ma komu tłumaczyć zamiarów USA i Unii Europejskiej, bo dla rosyjskich polityków są one jasne. Dlatego Krastew częściej rozmawia z tamtejszymi intelektualistami i działaczami społecznymi. Pilnie śledzi również rozwój Chin i Turcji, od których coraz więcej zależy w kluczowych sprawach Europy i całego świata. Doświadczenie wyniesione z państwa postkomunistycznego i jego upadku Krastew umiejętnie wykorzystuje do rozumienia Rosji i całego Wschodu. A przydaje się i do analizowania Zachodu, skoro wielokrotnie w swoich tekstach Krastew używa przykładu rozpadu takich unii politycznych jak Związek Radziecki czy Jugosławia do rozpoznania zagrożeń stojących przed Unią Europejską. Dzięki znajomości historii Bułgarii i pozostałej w niej dużej mniejszości tureckiej Krastew zna nie tylko region bałkański, z którego nie należy raczej spuszczać oka, ale także lepiej rozumie państwa islamskie. Do badania stanu demokracji i przemian demokratycznych wykorzystuje to, co widział w 1989 i 1990 roku, gdy upadał reżim komunistyczny i cała Europa Wschodnia rozpoczynała trudną drogę do wolności oraz integracji z Zachodem. Dziś mieszka w Wiedniu, jest ekspertem i stałym pracownikiem Instytutu Nauk o Człowieku stworzonego przez Krzysztofa Michalskiego. Niewiele terytoriów zostaje na mapie nietkniętych jego zainteresowaniami.
Jak i czym?
Czytelnik szybko się zorientuje, że Krastew to poszukiwacz sprzeczności. Ale jako rewizjonista – twardo stąpający po ziemi. Właściwie każdy jego wywód polega na odwróceniu jakiejś oczywistości i sprawdzeniu, czy jest teraz prawdziwsze i co z tego wynika.
Uważacie, że brakuje przejrzystości w działaniu władzy? Mylicie się, transparentność szkodzi demokracji. Wszyscy sądzą, że Rosja jest krajem autorytarnym? No to udowodnimy, że wcale taka autorytarna nie jest, a wybory fałszuje właśnie po to, by ten fakt ukryć i żeby cały świat, łącznie z Rosjanami, niezmiennie uważał Putina za silnego przywódcę.
Prawdziwy autorytaryzm to jest w Chinach. A wcale nie, posłuchajcie zaskakującej opowieści o tym, że Chiny są mniej autorytarne od Rosji. Krytyk mógłby powiedzieć, że Krastew tak lubi zaskakiwać czytelnika efektownym podważeniem utartych przekonań, że na drugi plan schodzi to, jak jest w rzeczywistości. Oczywistości kuszą intelektualistów i prowokują do ataku, ale rzadko okazują się fałszywe. Gdyby Krastew znał naszego słynnego ministra sprawiedliwości, wiedziałby, że oczywistości są oczywiste.
Niewykluczone zresztą, że zna. Krastew słynie z tego, że zna tak zwanych „wszystkich”. Bo jego fach wymaga, by mieć kontakt z ludźmi władzy, zarówno ze świata polityki, jak i gospodarki, nauki i organizacji pozarządowych. To, czym dla historyka są zakurzone archiwa (a im bardziej zakurzone, tym więcej obiecują), tym dla politologa są żyjący ludzie. Krastew nie tylko słynie z dobrego pióra i ciekawych wystąpień, ale także z wyostrzonego zmysłu obserwacji. Wyłuskuje zjawiska symptomatyczne, mogące służyć jako doskonały wstęp do bardziej systematycznych studiów. Nawet badacz sceptyczny wobec możliwości intuicji przyzna, że skądś musi wziąć swoją hipotezę, którą później będzie badał tak mozolnie, jak chce. Przez teksty Krastewa przebija jego słynne poczucie humoru.
Jest zresztą coś wspólnego między symptomatyczną obserwacją i dobrym żartem. To jest to, co powoduje efekt nazywany przez psychologów poznawczych „aha-reakcją”. Dostrzegamy nagle coś, z czego wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy. To doświadczenie towarzyszące lekturom najlepszych książek. Dobry żart często powstaje z zaskakującego skojarzenia, co zresztą nieraz bierze się z dostrzeżenia błędnego podstawienia jednego znaczenia tego samego słowa pod drugie.
Jeśli chwilę się zastanowić nad najważniejszymi pojęciami ze słownika politologii (demokracja, liberalizm, autorytaryzm, transparentność itd.), to okaże się, że są używane w tak różnych znaczeniach, iż bez trudu można udowodnić jednocześnie tezy stojące ze sobą w sprzeczności, w tym jedną potoczną i jedną nową, naszą. To odnawialne źródło energii w naukach humanistycznych, ale uważane również za niebezpieczne, a przez niektórych nawet za skażone (stąd kolejne próby destylacji języka humanistyki, aż stanie się substytutem zapisu logiki formalnej).
Jedni, tradycyjnie kojarzeni z anglosaskim obszarem językowym, postawili zatem na precyzję definicji i logikę wywodu, tracąc za to bardzo na oryginalności i atrakcyjności stylu. Zastosowanie metod ilościowych i modelowanie pomagają potwierdzić, a nawet indukcyjnie wypatrzeć ciekawe zależności, na podstawie których można powiedzieć coś nowego i ważnego o świecie. Często jednak dają tylko pozór naukowości, służąc udowadnianiu tego, co powszechnie znane. Nawet samemu mistrzowi Rawlsowi można zarzucić, że jego 600-stronicowa Teoria sprawiedliwości powiedziała nam to, co wie każdy mieszkaniec tego padołu łez: należy być ostrożnym, gdy się nie wie, co nas może spotkać. Skonstruowany za pomocą coraz bardziej skomplikowanych matematycznych metod model opisuje rzeczywistość zazwyczaj tylko wtedy, gdy sama rzeczywistość pasuje akurat do modelu. Stąd mnogość obowiązujących paradygmatów, choć z definicji jeden powinien na stępować po drugim, i nawet nikogo nie dziwi, że co roku Nagrodami Nobla nagradzani są ekonomiści dowodzący sprzecznych ze sobą teorii.
Inni badacze, wierni tradycji nazywanej „kontynentalną”, nie przejmują się przesadnie zasadami logiki, a często nawet nie czują się zobowiązani do rozpoczęcia od definicji. Pozwalają sobie dzięki temu na inspirujące myśli, ciekawe spostrzeżenia i nieszablonową formę, wypowiadane jednak z mniejszymi roszczeniami do naukowości. Wielka schizma między obiema tradycjami trwa od czasów pozytywizmu, ostatniego wspólnego soboru, po którym obie strony wzajemnie się ekskomunikowały.
Krastew jest ekumeniczny. Śledzi prace Anglosasów i korzysta z wyników badań ilościowych, ale pisze raczej w eseistycznym stylu. Cieszy się w każdym razie zaufaniem obu nurtów i w pismach obu wyznań publikuje. We wstępie do wykładu dedykowanego Seymourowi Martinowi Lipsetowi pisze: „W swym życiu naukowym zdołał prowadzić badania i publikować na każdy temat, jaki go interesował. Przekraczał granice dyscyplin z łatwością bałkańskiego przemytnika. Był spójny, nie będąc dogmatykiem, i polityczny, nie będąc stronniczym; udało mu się zaś wpłynąć zarówno na swych kolegów z uczelni, jak i szerszą opinię publiczną”. To również z wdziękiem przemycane ambicje własne bałkańskiego intelektualisty.
Co i dlaczego?
Swoje zainteresowania Krastew koncentruje wokół tego, co najbardziej powinno nas w dzisiejszych czasach niepokoić: dlaczego żyjemy w warunkach demokracji bez możliwości wyboru, suwerenności bez znaczenia i globalizacji bez legitymizacji?
Skąd takie powodzenie państw autorytarnych? Czy na pewno demokracja jest wciąż najbardziej efektywnym ekonomicznie systemem politycznym? Co będzie z demokracją, jeśli okaże się, że efektywniejszy jest autorytaryzm? Czy ten podział jeszcze istnieje, czy powstają jakieś hybrydy?
Najważniejszym tekstem książki jest esej o kryzysie demokracji. Problem dziś dostrzegają wszyscy, a Krastew poddaje sceptycznej analizie najbardziej popularne przekonania na ten temat, prowokując do reakcji na własne opinie. We wstępie do książki nie ma sensu polemizować z jej zasadniczą częścią, ale skoro się już zabrało głos na prośbę autora i przyjaciela, to zaopatrzmy czytelnika przynajmniej w kilka opinii własnych, które być może pomogą w bardziej wielowymiarowym spojrzeniu na te ważne problemy.
We wprowadzającym tekście Demokracja nieufnych Krastew słusznie dostrzega problem w relacjach między władzą a obywatelami. Przy czym rozwiewa nadzieje wszelkich ruchów działających na rzecz odkrywania kulisów rządzenia, twierdząc, że odwrócony panoptykon pozostaje panoptykonem.
„Totalitarną utopię ludzi szpiegujących dla rządu zastępuje postępowa utopia o ludziach szpiegujących rząd”, z czego wniosek, że zaufanie można niszczyć z obu stron. Pytanie tylko, czy to rzeczywiście najważniejszy problem, jaki mamy z zaufaniem w demokracji. Z pewnością prawdziwa jest obserwacja Krastewa, że gdzieś musi coś poważnie szwankować, skoro odkrywa się coraz więcej nielegalnych podsłuchów, tajnych akcji służb specjalnych, gromadzi się prywatne dane, kontroluje internet itd. Ale czy oś władza–obywatele jest na pewno najbardziej problematyczna? Można mieć wątpliwości. Między władzą a obywatelami zawsze panowała nieufność i jedną z definicyjnych cech nowożytnej demokracji jest trójpodział władzy oraz niezależność sądów i instytucji kontrolnych. Sam Krastew pisze swój tekst właśnie po to, by potwierdzić, że w demokracji zawsze chodziło o zarządzanie nieufnością i pod tym względem nic się nie zmieniło. A jednak u źródeł obecnego kryzysu demokracji leży kryzys zaufania, ale na osi horyzontalnej, nie wertykalnej: znika zaufanie między obywatelami. Ten kryzys jest znacznie poważniejszy, dotyczy bazy społecznej, na której opiera się system polityczny. Rozpada się społeczeństwo i dlatego szwankuje demokracja. Naprawdę nowa w tym wszystkim i niebezpieczna jest skrajna indywidualizacja, pozbawiająca nas zaufania do drugiego człowieka, odbierająca obywatelom możliwości samoorganizacji i upodmiotowienia, dlatego są tak bezbronni w konfrontacji z globalnym rynkiem. Krastew nie analizuje tego zjawiska, ale symptomatycznie przybliża się i oddala od niego, gdy zauważa niszczące dla więzi społecznych skutki przeniesienia komunikacji ze sfery realnej do internetu (w innym miejscu pyta również: „czy rozsądnie jest wierzyć, że wyborca z kartą do głosowania w jednej i smartfonem w drugiej ręce może naszą demokrację wskrzesić?”) albo przemianę obywatela w klienta. Być może taki już jest podział pracy między politologami i socjologami, że pierwsi badają systemy polityczne, a drudzy więzi społeczne.
Ale jeśli tak, to można zapytać Krastewa, czy na pewno demokracja i system partyjny to synonimy. Demokracja zawsze była w kryzysie, ostrzega nas politolog przed nadmiernym pesymizmem. Zgoda, ale nigdy w takim kryzysie jak dziś nie był system partyjny. To tu jest przecież powód protestów społecznych i tego, co Krastew określił „demokracją bez możliwości wyboru”. Wymuszona przez globalny rynek konwergencja polityk gospodarczych w poszczególnych państwach zatarła różnice między państwami, demoralizując polityków, którzy skazani są na oportunizm i utratę szacunku u obywateli. Najpierw obiecują wyborcom to, co im przyjdzie do głowy, a później i tak wszyscy w obszarze polityki gospodarczej muszą robić mniej więcej to samo (inaczej rynki finansowe i agencje ratingowe samymi swoimi opiniami zwiększą krajowy deficyt poprzez podniesienie oprocentowania obligacji, czyli kosztów obsługi długu – mówiąc krótko: obcinając nam budżet i wymuszając cięcia).
Tym bardziej muszą się kłócić w innych obszarach, stąd popularność kolejnych „religii politycznych”: najpierw lustracyjnej, później układowej, a w ostatnich latach smoleńskiej. Najlepszym dowodem ich zastępczego charakteru jest całkowite ustępowanie starej z nadejściem nowej.
A propos, religia, a także naród, nie okazały się wcale przeżytkiem i powróciły do centrum debaty politycznej. Także w zachodnich demokracjach liberalnych. Choćby z tego powodu, że różnicujące się pod względem etnicznym i religijnym społeczeństwa zaczęły demontować swoje systemy opiekuńcze.
Wracamy do problemu zaufania. Dużo trudniej zaufać komuś obcemu niż swojemu. Państwo opiekuńcze zaczęło kończyć się wtedy, gdy zachodnie społeczeństwa rozhermetyzowały się i pojawili się masowo imigranci. Heterogeniczność okazała się nieprzekraczalną bazą dla społecznej solidarności. Z garści uwag została mi jeszcze jedna. Tam, gdzie Krastew pisze o prawdzie. Sprowadza to do zasady: „To osoba ośmielająca się powiedzieć prawdę, przynosi zmianę, a nie prawda sama w sobie”, aby wywyższyć odwagę cywilną. I ma rację. Co więcej, trzeba dodać, że działa tu „zasada zderzaków”. Pierwsi na nowatorstwie tracą, są zbyt radykalni, społeczeństwo jest nieoswojone z nowymi ideami. Pierwsi nie zostają bohaterami, co najwyżej z dużym opóźnieniem, nie zawsze nawet za życia. O wielu być może wcale nie słyszeliśmy albo zapisali się w pamięci nielicznych jako wariaci. To zupełnie naturalne. Czy nam się podoba, czy nie: nikt rozsądny nie ufa od razu nowemu. Nowe zresztą jest po prostu niezrozumiałe. Nic nie znaczy. Lubimy tylko te piosenki, które już znamy. Innych w pewnym sensie w ogóle nie słyszymy. Nie odróżniamy od tła. Z definicji nie ma prawd nowych, nowe nie może być prawdziwe. Nowe najpierw musi się zestarzeć, czyli nabrać znaczenia. Znaczenie powstanie dopiero w społecznym procesie jego ustanawiania. Debiutuje jako bełkot. Demokratyczny, postępowy, feministyczny itp. Te wszystkie idee zaczynały od bycia bzdurą. Idea musi się uspołecznić, wpisać w czyjeś biografie – „użyciowić”. Stać się stawką dla kogoś. Dla innowatorów będzie to stawka wysoka: narażenia się na wstyd lub obojętność. Polityka to sztuka legitymizacji. W następnej kolejności idea musi się zatem upolitycznić, czyli zostać uznana za poważną, jeśli kiedyś ma zwyciężyć. „Drudzy” dostaną za to brawa, a „trzeci” być może władzę. Pod warunkiem że zwyciężą.
Jeśli miałbym poczynić jakąś uwagę do tego, co pisze Krastew, polegałaby ona na przesunięciu perspektywy z nadawcy na odbiorcę. To nad obywatelami trzeba pracować, aby najpierw zauważyli, później uznali, a następnie poparli „prawdę”. Poza docieraniem do ludzi z konkretnymi przekonaniami można i należy pracować z obywatelami nad tym, by w ogóle byli bardziej otwarci na nowe. Najbardziej spektakularnym przykładem, jak działa prawda w życiu społecznym, jest debata o Sąsiadach Jana Tomasza Grossa. W tej książce nie było zasadniczo nic nowego, począwszy od wiedzy o polskim mordzie na Żydach, a na tytule skończywszy. Pojedynczy badacze pisali o tym kilka dekad wcześniej.
To za mało, żeby Jedwabne stało się wtedy prawdą dla Polaków. I to zarówno w procesie docierania z przekazem do społeczeństwa, jak i zmian świadomości społecznej, które umożliwiły uznanie tej wiedzy za prawdziwą przez przeważającą większość. Można więc odpowiedzieć Krastewowi, że „to osoba ośmielająca się usłyszeć prawdę przynosi zmianę, a nie prawda sama w sobie lub jej odważny nadawca”. Krastew, choć namawiano go do objęcia wysokich funkcji państwowych w ojczyźnie, nie został nigdy praktykiem. Nie podążył też czysto akademicką drogą teoretyka. Pozostał aktywnym pisarzem i mówcą, a właściwie zawodowym rozmówcą, bez przerwy podróżującym i otwartym na każdego. Potraktuj więc, czytelniku, tę książkę jak wstęp do rozmowy i do spotkania.
Wstęp Sławomira Sierakowskiego do zbioru esejów Iwana Krastewa, Demokracja nieufnych, który ukazał się niedawno nadkładem wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Czytaj także:
Iwan Krastew, Transparentność jako nowa religia