„Pieśni” Jacaszka nie są płytą rewolucyjną, ale w wypełnianiu katedralnych wnętrz dźwiękami elektroniki tkwi wielki potencjał.
Na początku stycznia, w wyniku zabawnego zbiegu okoliczności utkwiłem z moją żoną na mszy. I to nie byle jakiej, bo odprawianej po niemiecku. Wybraliśmy się do chmurnej gotyckiej katedry Św. Szczepana, żeby posłuchać katedralnej sekcji muzycznej, która wykonywała akurat kompozycję skomponowaną przez Josefa Rheinbergera, znanego przede wszystkim z wymagających utworów na organy. Nie będę ukrywał, że skusiła nas atrakcyjna cena, a właściwiej jej brak, ale oczywiście nie był to jedyny powód – katedra jest zjawiskowa. Nie wiedzieliśmy jednak, że do mszy Rheinbergera jest też gratisowo dodawana prawdziwa niemiecka msza. Zresztą, prawdopodobnie nie byliśmy jedyni. Z dziką przyjemnością obserwowałem rozklekotany liturgiczny balet wiernych i nieco zmieszanych turystów – każdy wstawał i siadał w swoim tempie, a dla większości werbalne uczestnictwo w nabożeństwie ograniczyło się do niepewnie międlonych onomatopei: BA, GA i oczywiście AMEN. Mimo to i tak była to najbardziej porywająca msza w jakiej miałem okazję uczestniczyć od lat. Być może właśnie dlatego, że nic z niej nie rozumiałem. W zamian skupiłem się na innych przyjemnościach.
Jedną z nich było niebywałe brzmienie organów – głęboki, basowy, wręcz fizyczny pomruk roznosił się po nawie głównej i wypełniał ją delikatnymi wibracjami. Skrzypce i chór były tak bardzo zniekształcone echem i kamiennym pogłosem, że stopiły się w unikalny dubowo-sakralny szum. Było w tym coś pierwotnego, monumentalnego i wzruszającego. Szczególnie że muzyka była tylko częścią rytuału, który, choć nie przebiegał szczególnie gładko, był wciąż rozpoznawalny. Idę o zakład, że dzięki sekcji muzycznej nawet ci z nas, którzy znaleźli się w Katedrze Św. Szczepana całkiem przypadkowo, nie czuli się wyobcowani.
Jak się wkrótce okazało, nie było to moje ostatnie spotkanie z muzyką religijną w tym roku. Narodowe Centrum Kultury (dziękuję!) przysłało mi świeżo wydaną płytę Jacaszka z interpretacjami religijnych pieśni. Ucieszyłem się z dwóch powodów. Po pierwsze, dotychczas muzyczny mecenat NCKu kojarzył mi się przede wszystkim z człowiekiem wielu beztalentów, czyli L.U.C. Co prawda, instytucji zdarzały się też całkiem udane strzały – kiedyś o nagranie piosenki poświęconej pierwszemu prezydentowi Łodzi, Aleksemu Rżewskiemu, został poproszony Psychocukier – nie zawsze były to w pełni przemyślane decyzje. I tu pojawia się drugi powód mojej radości. Michał Jacaszek jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Ten toruński producent od lat pracuje z dźwiękami skupionymi i kontemplatywnymi. Te „głębsze przestrzenie tkwiące w muzyce” – jak ujął to w rozmowie z Pawłem Gzylem z Onetu – eksplorował już na Trenach. Ale nawet jego najbardziej popowa płyta, niesłusznie zapomniany Sequel nagrany z Miłką Malzahn, miała w sobie pewną intymną głębię. Jacaszek ma też za sobą bliższe spotkania z muzyką religijną. Pomógł Stefanowi Wesołowskiemu przy Komplecie, zamówionym u tego ostatniego przez Dominikanów, a na swoim przedostatnim albumie, Pentral, próbował odtworzyć akustyczną przestrzeń gotyckiej katedry.
Pieśni to właściwie kompilacja utworów i zamówień festiwalowych z kilku ostatnich lat. Może o tym świadczyć pewien chronologiczny nieporządek w materiale źródłowym. Niektóre z pieśni, na których wzoruje się Jacaszek, są relatywnie nowe. Dla przykładu Z dawna Polski Tyś królową, Maryjo pojawia się dopiero w śpiewniku Feliksa Rączkowskiego z roku 1956. Z ciekawostek, autorem nieco grożnie brzmiącej pierwszej zwrotki („Ociemniałym podaj rękę, Niewytrwałym skracaj mękę”) miał być Kornel Ujejski, z lubością cytowany przez Jarosława Kaczyńskiego. Kto się w opiekę odda Panu swemu to natomiast pieśń o wiele starsza. Jej tekst to tłumaczenie Psalmu 91, a jego autorem był Jan Kochanowski. Melodia pieśni pochodzi zaś z XVII lub XVIII wieku. Podobnie, melodia pieśni Przybądź Duchu Święty – ta najczęściej używana została po raz pierwszy opublikowana w śpiewniku kościelnym ks. Michała Marcina Mioduszewskiego z roku 1838*.
Jacaszek traktuje ten różnorodny materiał dość łagodnie, te stare i proste melodie są delikatnie unurzane w glazurze elektronicznych szumów i mlaśnięć. Gdzieniegdzie pojawiają się też delikatne eksperymenty z rytmem – czasem bardziej udane, jak w Wietrze, innym razem mniej, jak w J.H.S., gdzie dość nijaka perkusja wydaje rozmijać się z instrumentami smyczkowymi. Ta powściągliwość jest zrozumiała, Jacaszek raczej nie jest muzycznym rewolucjonistą. Co naturalnie nie jest niczym złym. Ale dwie najlepsze kompozycje płyty N.M.P. i Piosenka świadczą o tym, że gdyby używał studyjnej magii nieco odważniej, mógłby osiągnąć naprawdę znakomite rezultaty.
Obie pokazują też czego brakuje reszcie Pieśni. W N.M.P. Jacaszek bardzo dobrze gra przestrzenią, kilka nakładających się na siebie planów tworzy mistyczną wielowymiarową iluzję. Piosenka zaś to zestawienie prostej i wzniosłej melodii z basem, który przypomina bardziej niesłyszalne dla człowieka promieniowanie z czarnej dziury, niż instrument rytmiczny.
W informacji prasowej autor napisał, że zależało mu na podkreśleniu „metafizycznego, poruszającego wewnętrznie elementu, obecnego w kościelnych melodiach”. Nie jestem pewien, czy mu się to udało. Ale może nie udało się dlatego, że część tej metafizyki jest ukryta we wspólnotowym rytuale synchronicznego – lub nie – klękania, wstawania i śpiewania?
*Wszystkie te informacje zawdzięczam ks. Wojciechowi Kałamarzowi, kompozytorowi i znawcy muzyki kościelnej. Trochę szkoda, że NCK nie pokusiło się o chociaż krótki rys historyczny.
Jacaszek, Pieśni, wyd. Narodowe Centrum Kultury, 2014