Zarówno mainstream, jak i niszowa muzyka klubowa AD 2013 dostarczyła nam w tym roku świetnego materiału do tańca.
Uwaga, to nie jest podsumowanie, ale dziesięć kawałków z roku 2013, przy których można fajnie (albo głupio), wesoło (albo smutno), w grupie (albo samemu) spędzić sylwestra. Może to też być zupełnie dziesięć innych kawałków, bo w końcu tego dnia – i innych zresztą też – liczą się też inne rzeczy niż dobra (albo zła) muzyka. Ale nie zaszkodzi, jeśli muzyka będzie dobra! (Albo zła).
1. Jessy Lanza, Keep Moving
Jessy Lanza, nauczycielka muzyki z Hamilton w Kanadzie, nagrała jedną z najfajniejszych, bezpretensjonalnych piosenek do tańczenia. I to w roku, gdy właściwie żadna popowa piosenka nie służyła do niczego innego. Pozostałości R&B z lat 80., synkopowany bas, który w refrenie zaczyna gładko się toczyć, no i świetny, świetny, jakby szeptany wokal Jessy, który nieśmiało uwodzi. Doskonały kawałek na początek, środek i koniec każdej imprezy.
2. FKA Twigs, Papi Pacify
W 2013 roku przekonałem się, że nie jestem zbyt dobry w przewidywaniu trendów, bo jeszcze rok temu wieszczyłem tutaj koniec R&B. Tymczasem, nie było miesiąca bez znakomitej piosenki o seksie, miłości, trudnym związku. Jedną z lepszych jest Papi Paficy duetu FKA twigs. Ona, Twigs, pochodzi z Gloucestershire, niemetropolitarnego angielskiego hrabstwa i jak sama wspomina w wywiadzie dla Pitchforka w dzieciństwie najgorszą częścią jej dnia było stanie w korku spowodowanym przez traktor. On, Arca, to producent eksperymentalnego hip-hopu, ciężkiego, smolistego i wściekle pomysłowego. Zresztą, o jego innych sukcesach będzie nieco później. Jako FKA twigs robią R&B, którego nie usłyszycie nigdzie indziej. Papi Pacify jest chyba najbliższe popowi, ale duszny klimat i dwuznaczny tekst nie pozwalają pomylić ich twórczości z diwami, takimi jak Ciara czy Beyoncé.
3. Tinashe, Midnight Sun
Szczerze mówiąc, nie wiem o niej zbyt dużo, tę koleżankę odkrył dla mnie Paweł Klimczak, nasz okazjonalny autor, redaktor serwisu lineout.pl i producent ukrywający się pod pseudonimem Naphta. Tinashe wydała niedawno darmowy mixtape Black Water, na którym aż roi się od fantastycznych kawałków. Moim ulubionym jest Midnight Sun, który uprzyjemnił mi wiele przejazdów metrem, wieczornych powrotów do domu po dniu pracy i tych momentów między świadomością i snem, które trwają tyle, co zmrużenie oka. Miód!
4. Kanye West, I’m In It
Mówiłem, że będzie więcej o Arce. Był on jednym z dziesiątków utalentowanych producentów, których bity wykorzystał Kanye West. I’m In It to muzycznie mój ulubiony fragment Yeezusa – w ciągu czterech minut jego trwania słuchamy eksperymentalnego powolnego walca w stylu El-P, drapieżnego riddimu, klubowego bangera i niepokojącego mrocznego synth-popu. Prawdziwą atrakcją jest tu wysamplowany wokal Assassina, który brzmi jak natchniony wariat wrzeszczący coś o końcu świata. Anielski wokal Justina Vernona i piekielny hałas syren, które słychać potem, uświadamiają zaś, że koniec świata już nadszedł.
Kanye natomiast dostarcza dawki obrzydliwości, przez którą część słuchaczy nie wzięła Yeezusa na poważnie. (Pierwsza lepsza linijka: „Eatin’ Asian pussy, all I need was sweet and sour sauce”). Wielka szkoda, bo dla mnie to nadal jedna z ciekawszych płyt tego roku.
5. Mssingno, Xe2
Ładny grime – czy to w ogóle ma sens? Mssingno: młody producent z Londynu – udowodnił, że tak. W Xe2 zatapia panseksualizm R. Kelly’ego – cały kawałek opiera się na wokalnej pętli z I’m Flirt – w ciepłym miodowym syropie. Gdy Kells śpiewa: „A dog on the prowl when I’m walking through the mall / If I could man I would probably fuck with all of y’all”, słuchacz ma wrażenie że wszedł do basenu pełnego melasy. Jest ciepło, lepko i – gdy o tym pomyśleć – tylko nieco obrzydliwie.
6. Kelela, Floor Show
Grime’owi producenci zawsze marzyli o bliższym związku z R&B. Już parę lat temu legendarny Terror Danjah próbował zrealizować fuzję tych dwóch gatunków, którą roboczo nazwała rhythm’n’grime. Trudno tu jednak mówić o większym sukcesie. Za to album Keleli CUT 4 Me to idealne spełnienie tych marzeń. Wszystko dzięki samej Keleli, która umiejętnie panuje nad dziwactwami przygotowanymi przez panów z Night Slugs i Fade to Mind. Sam Floor Show zaś wyróżnia się fantastycznym orientalnym nastrojem, który nawiązuje do chwalebnej tradycji londyńskiego sinogrime’u.
7. Tessela, Hackney Parrot
Amen, brother!
8. Mumdance & Logos, Proto
Jeśli miałbym w tym roku wybrać artystę, który najbardziej przemeblował mi w głowie, byłby nim Logos. Grime uwielbiam od dawna, ale ten w wydaniu Logosa to coś szczególnego. Londyński producent odziera grime z wszystkich jego elementów składowych – na jego znakomitym albumie Cold Mission po arcylondyńskim gatunku zostaje tylko cisza, ledwie zasugerowane ślady po rytmie i basowym pomruku, atmosfera opuszczonego śródmieścia i daleka poświata Canary Wharf. Podobną dekonstrukcję drum’n’bassu przeprowadził w zeszłym roku Lee Gamble, rezultat był równie porywający. Logos miał też szczęście do parkietowych torped – nagrany wspólnie z Mumdancem Proto usłyszałem po raz pierwszy w trakcie przebieżki. Musiałem się zatrzymać i puścić jeszcze raz. REWIND!
9. Redhino, Stinger
Gdy będzie zbliżała się północ, puśćcie sobie ten numer. Gwarantuję, że to idealny soundtrack do wybuchów fajerwerków.
10. Oneohtrix Point Never, Still Life (Betamale)
A gdy już będziecie po wszystkim, impreza sflaczaje, a wasi znajomi zajmą się puszczaniem filmów z YouTube’a, puśćcie im teledysk, który nie dostał tam wstępu. A potem posłuchajcie całego albumu Oneohtrix Point Never R Plus Seven. #MIDI #SWAG #2013 #1
Wszystkiego dobrego w roku 2014!