Główne zadanie, przed którym stanie, to systemowe zwiększenie środków przeznaczanych na ochronę zdrowia.
Fotel prezesa NFZ to jedno z najbardziej „gorących krzeseł” w całej administracji publicznej. Stojąc czele instytucji, która finansuje ochronę zdrowia i jednocześnie sama siebie kontroluje, trudno uniknąć konfliktów z pacjentami, lekarzami i rządem. Dotychczasowi prezesi Narodowego Funduszu Zdrowia nie zawsze potrafili sobie poradzić z tą instytucją, czego pamiętnym przykładem był problem z dostępem do chemioterapii niestandardowej w 2010 roku. Na tym tle działania Agnieszki Pachciarz, wcześniej wiceminister w gabinecie Bartosza Arłukowicza, można ostrożnie ocenić jako całkiem dobre, bo przede wszystkim – systematyczne i przewidywalne.
Pachciarz okazała się sumiennym urzędnikiem pozbawionym ambicji politycznych, realizującym powierzone jej zadania. Nie trzeba nikogo przekonywać, jak silnym zapleczem każdego ministra zdrowia może być prezes NFZ, który wspiera politykę realizowaną przez rząd. Paradoksalnie jednak to właśnie jej pryncypialność spowodowała, że została odwołana. Trzymając się w równym stopniu przepisów ustawy, jak i założeń planu finansowego NFZ, nie tylko ujawniła wszystkie strukturalne wady kierowanej przez siebie instytucji, lecz przede wszystkim – pokazała niemoc resortu zdrowia.
Minister postawił przed prezes NFZ konkretne zadania, w tym zmniejszenie kolejek do lekarzy-specjalistów; miało to przede wszystkim poprawić jego bardzo niskie notowania. Agnieszka Pachciarz konsekwentnie realizowała jednak założenia planu finansowego i ustawowe cele NFZ, nie zwracając specjalnie uwagi na aktualną koniunkturę polityczną. Nie ukrywała też, że NFZ jest w złej kondycji finansowej i bez przeprowadzenia poważnych reform nie widać szans na jej poprawę.
Formalnie Pachciarz odwołano ze względu na niedomagania systemu eWUŚ, lecz faktyczne przyczyny jej dymisji to spór z Ministerstwem Zdrowia przed sądem administracyjnym o 700 tysięcy złotych, jakie NFZ zażądał na leczenie pacjentów nieubezpieczonych.
Nowy prezes Narodowego Funduszu Zdrowia (na razie jego obowiązki pełni dotychczasowy zastępca Agnieszki Pachciarz, Marcin Pakulski) będzie musiał poradzić sobie z zadaniem nie tylko administracyjnym, ale przede wszystkim politycznym. Kolejki do specjalistów, wieloletni czas oczekiwania na zabiegi chirurgiczne to symptomy problemu, który jeśli nie zostanie wreszcie rozwiązany, w niedalekiej przyszłości może doprowadzić do całkowitej zapaści publicznej ochrony zdrowia w Polsce.
Sprawa dotyczy oczywiście poziomu finansowania ochrony zdrowia. Polska znajduje się niemal na końcu rankingu w raporcie „Health at Glance: Europe 2012” mierzącym ilość środków przeznaczanych z budżetu na ochronę zdrowia. Wyprzedza jedynie Litwę, Łotwę, Estonię i Rumunię. Wydajemy na ten cel 7% PKB (na wydatki bieżące i inwestycyjne), czyli aż o dwa punkty procentowe mniej niż średnia dla całej Unii Europejskiej. Czołówka rankingu – Holandia, Francja, Niemcy, Dania i Austria – utrzymują finansowanie na poziomie 11–12% PKB.
Poziom finansowania w tych krajach najłatwiej jest uzasadnić ich wyższym PKB – ponieważ są zamożniejsze, siłą rzeczy mogą na ochronę zdrowia przeznaczać więcej pieniędzy. Jednak fakt, że w Polsce zarobki są niższe, nie oznacza, że ludzie chorują mniej lub ich leczenie jest proporcjonalnie tańsze. Wysokość nakładów nie może być mierzona wyłącznie wielkością budżetu – powinna wynikać z wieloletnich strategii określających podstawowe priorytety systemu leczenia, uwzględniających aspekty społeczne, demograficzne i ekonomiczne.
W Polsce mimo cyklicznie uchwalanych ustaw zdrowotnych trudno jest wskazać taką listę priorytetów. Powstał co prawda Narodowy Program Rozwoju Zdrowia 2007-2015, ale jest to przede wszystkim wieloaspektowa strategia rozwoju zdrowia publicznego, a nie propozycja faktycznej zmiany w zakresie finansowania. Tymczasem bez opracowania projektu, który zakłada podniesienie poziomu wydatków na ochronę zdrowia przynajmniej do 9–10% PKB, czyli średniej w UE, nie może być mowy o faktycznej poprawie dostępności do leczenia. Nie zmieni tego ani Bartosz Arłukowicz, ani żaden inny minister. Płatnik, czyli NFZ, nie może być tylko wykonawcą poleceń ani tym bardziej politycznym zakładnikiem Ministerstwa Zdrowia.
Główne zadanie, przed którym stanie nowy prezes NFZ, to podjęcie zdecydowanych politycznych działań, aby systemowo zwiększyć środki przeznaczane na ochronę zdrowia.
Taką systemową zmianą nie jest na pewno propozycja dodatkowych dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych, nad którą właśnie pracuje resort zdrowia.
Jej wprowadzenie na początku przyniesie spektakularne efekty – do systemu zostanie wpompowana gotówka i przez pewien czas poprawi się dostępność leczenia. Kontraktów na świadczenie usług medycznych będzie więcej, dlatego zmniejszy się czas oczekiwania na wizytę u specjalisty czy przyjęcie do szpitala. Jednak kolejnym etapem będzie – tak jak w USA – zwiększenie realnych kosztów leczenia, bo szpitale przekształcane równolegle w spółki prawa handlowego będą chciały zarobić jak najwięcej. Wyższe ceny usług medycznych spowodują podniesienie stawek za dodatkowe ubezpieczenia. Część dotychczasowych klientów towarzystw ubezpieczeniowych, szczególnie starszych, z tego powodu zrezygnuje ze swoich polis. Pieniędzy w całym systemie będzie automatycznie mniej, a koszty usług medycznych nie zmniejszą się ani o złotówkę.
Finansowy ciężar tych zmian poniesie NFZ, który będzie musiał z mniejszej puli opłacić leczenie za wyższe stawki. Mniej pieniędzy na kontraktowanie usług medycznych zawsze oznacza trudniejszy dostęp, czyli dłuższe oczekiwanie na konsultację czy zabieg chirurgiczny.
Prezes Funduszu powinien być rzecznikiem interesu pacjentów i wspólnie z ministrem zdrowia zabiegać o zmianę budżetowych priorytetów. Na przykład wojskowi z powodzeniem lobbują na rzecz zwiększenia wydatków na armię, mimo że reprezentują zdecydowanie mniej liczną grupę społeczną niż prezes Narodowego Funduszu Zdrowia. Dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne przy aktualnym poziomie zamożności Polaków nie naprawią systemu.
Wyższy poziom finansowania ochrony zdrowia, na przykład 10% PKB, może się okazać niezbędnym buforem bezpieczeństwa, gdyby jednak w przyszłości zdecydowano się wprowadzić dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne. Będzie stanowił podstawowe zabezpieczenie dla tych, których nigdy nie będzie stać na wykupienie jakiejkolwiek polisy. Rolą szefa Narodowego Funduszu Zdrowia jest również skracanie niepotrzebnego dystansu, jaki dzieli tę instytucję od pacjentów.
Zarówno pacjentom, lekarzom, jak i NFZ chodzi przecież o to samo. O więcej środków na leczenie, dzięki którym pomagać można szybciej i skuteczniej.