Kraj

Stawiszyński: Nadchodzi superbakteria

Czy na własne życzenie hodujemy właśnie prawdziwe monstrum: bakterię oporną wobec jakiegokolwiek znanego specyfiku?

W 1938 roku Alexander Fleming, Howard Walter Florey i Ernst Boris Chain wyizolowali czynny składnik pleśni, który doskonale, czyli śmiercionośnie, radził sobie z bakteriami. Rok później powstała pierwsza fabryka penicyliny. To odkrycie – za które cała trójka otrzymała siedem lat później zasłużoną Nagrodę Nobla – stało się początkiem złotej ery w medycynie. Ery antybiotyków, a więc ery zwycięstwa nad drobnoustrojami, które dziesiątkowały ludzkość od niepamiętnych czasów. Jak jednak donoszą coraz częściej pracownicy rozmaitych ośrodków badawczych – ta era właśnie dobiega końca.

Najnowsze, datowane na grudzień 2013 roku, wydanie prestiżowego magazynu „The Lancet” przynosi alarmujący artykuł, którego autorzy nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości: już za kilka lat możemy zostać boleśnie skonfrontowani z naprawdę drastycznymi skutkami antybiotykooporności. Z kolei opublikowany niedawno raport o stosunku do antybiotyków w Unii Europejskiej, którego obszerne omówienie ukazało się 27 listopada na łamach „Gazety Wyborczej”, pokazuje wyraźnie, że pomimo rosnącego zagrożenia znakomita większość mieszkańców Europy – w tym także, a może przede wszystkim, lekarzy – całkowicie lekceważy jego źródła i nadal robi wszystko, żeby katastrofę skutecznie przyspieszyć.

A mianowicie stosuje antybiotykoterapię w odniesieniu do najbardziej nawet błahych infekcji, w tym także – z zastraszającą częstotliwością – do schorzeń o jawnie wirusowej etiologii.

Brak wiedzy o nieskuteczności antybiotyków w konfrontacji z wirusami jest być może zrozumiały, kiedy mowa o tak zwanym ogóle społeczeństwa, budzi jednak spore zdziwienie w przypadku lekarzy, mających – jak pokazują dane – niebezpieczną i zastanawiającą skłonność do rozrzutnego aplikowania tych leków pacjentom cierpiącym na sezonowe grypy. Dodając do tego ogromną podaż antybiotyków w przemyśle rolniczym, mięsnym i weterynarii – „The Lancet” podaje, że spośród 100-200 tysięcy ton produkowanych rocznie antybiotyków większość utylizuje się właśnie w tych sferach – uzyskujemy obraz cywilizacyjnego trendu: panicznej obrony przed w gruncie rzeczy fantazmatycznym przeciwnikiem.

Piszę „fantazmatycznym”, bowiem środki zainwestowane w obronę przed bakteriami znacznie przekraczają skalę realnego zagrożenia. Co więcej – to właśnie ten gigantyczny wysiłek może w niedalekiej przyszłości zaowocować narodzinami autentycznego monstrum: bakterii stuprocentowo opornych wobec jakiegokolwiek znanego specyfiku. Już w tej chwili mierzymy się z rosnącą liczbą infekcji wywołanych tego rodzaju szczepami. W Europie pojawiają się coraz liczniejsze przypadki zachorowań na antybiotykooporną gruźlicę, według niektórych szacunków zaś wskutek zakażeń MRSA, czyli antybiotykooporną odmianą gronkowca złocistego, w samych Stanach Zjednoczonych umiera około 19 tysięcy osób rocznie.

Autorzy tekstu w „The Lancet”, oprócz opisu tej niewesołej sytuacji, próbują jednak sformułować jakiś pozytywny program, oparty przede wszystkim na racjonalizacji użycia antybiotyków we wszystkich obszarach, w których są dzisiaj nadmiarowo stosowane. Mają przy tym świadomość, że mierzą się przede wszystkim z pewnym kulturowym fenomenem: sytuacją, w której specjalistyczny środek leczniczy wszedł do powszechnego użycia, a jego dystrybucja jest w zasadzie, poza krajami Unii i USA, całkowicie niekontrolowana. To właśnie przełamanie tej kulturowej normy – przekonują – jest najtrudniejsze.

Oto największy paradoks: bezrefleksyjnie broniąc się przed najdrobniejszymi nawet infekcjami, poszukując magicznej pigułki, która zlikwiduje wszelkie niedogodności czyhające na nas w drapieżnym świecie natury, doprowadziliśmy do sytuacji, w której za dwadzieścia lat nawet drobne skaleczenie będzie nieuchronnie prowadzić do śmierci.

Rzecz jednak w tym, że problem jest znacznie głębszy. Nie ogranicza się bynajmniej do poczciwych kwestii technicznych – wprowadzenia odpowiednich uregulowań albo zmiany programów nauczania na akademiach medycznych. Jego korzenie sięgają znacznie głębiej: fundamentalnych zbiorowych wyobrażeń o tym, czym jest ludzki organizm, jak powinien funkcjonować oraz w jaki sposób – w życiu indywidualnym i na poziomie całego społeczeństwa –  powinniśmy traktować krótsze lub dłuższe okresy, w których jego funkcjonowanie jest poważnie ograniczone.

Czy zatem, póki nie jest za późno, nie powinniśmy gruntownie przemyśleć naszego stosunku do choroby? Czy nie powinniśmy zrezygnować z opętańczego kultu tak charakterystycznego dla epoki kapitalizmu, w której kulturowe normy zdrowia i zaburzenia wprzęgnięte zostają w porządek pracy i efektywności?

Kultura, która nie daje miejsca na prawdziwy odpoczynek, na załamanie, chorobę, konfrontację z własną słabością, bardzo szybko staje się kulturą psychopatyczną, niszczącą psychikę i ciała swoich mieszkańców, podporządkowującą ich cyborgicznej, korporacyjnej logice. I tak oto człowiek pogrążony w depresji powinien jak najszybciej wrócić do stanu euforycznej partycypacji w organizmie firmy – w tym celu musi zostać poddany albo psychoterapeutycznej reedukacji, albo farmakoterapii przywracającej „zaburzony” poziom neuroprzekaźników w jego mózgu. Człowiek zapadający na przeziębienie, będące często sygnałem przepracowania, nadmiernego stresu, wewnętrznego rozbicia – musi jak najszybciej wrócić do pełni sił, dlatego należy zaaplikować mu maksymalnie silny lek, który momentalnie postawi go na nogi. Uprawy rolne, hodowle zwierząt, zakłady produkcji muszą jak najszybciej pozbywać się wszelkich spowalniających ich działalność czynników, potencjalnie zmniejszających przewidywany przychód. I tak dalej.

Liczy się zatem każda chwila, nie ma miejsca dla słabych, nie ma miejsca dla chorych, nie ma miejsca dla załamanych, trzeba robić, trzeba nieustannie coś robić, bo jeśli nieustannie się czegoś nie robi, można stracić pieniądze, pieniądze zaś są wszystkim, co mamy, wszystkim, na czym nam zależy.

W ten sposób zamyka się owo iście uroboryczne koło, którego efekty, przejawiające się w najrozmaitszych formach, widzimy w statystykach coraz częstszej zapadalności na depresję, rosnącej liczby samobójstw, zawałów serca, wylewów, a także, last but not least, w nadciągającej na horyzoncie superbakterii. Która skądinąd – o czym mówi choćby prof. Sally Davies, doradczyni medyczna brytyjskiego Ministerstwa Zdrowia – z dużym prawdopodobieństwem zmiecie nas wkrótce z powierzchni ziemi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij