Afryka nie jest zainteresowana głosowaniem w Zimbabwe, które mogłoby coś zmienić.
Iza Klementowska: Roberta Mugabe w Zimbabwe jedni nazywają go bohaterem narodowym, inni potworem – kim jest dla pani?
Grace Mutandwa: Kiedy polityk jest zbyt długo u władzy, ludziom łatwiej jest dostrzec skazy na jego charakterze. W 1980 roku Zimbabwe uzyskało niepodległość, Mugabe był wtedy bohaterem. To dzięki jego walce było możliwe wyzwolenie kraju z rąk Brytyjczyków. Potem nie zawsze podejmował decyzje popularne wśród rodaków. Popularności nie przysporzyła mu wojna domowa pomiędzy plemionami Shona i Ndebele w Matabelelandzie w latach 80., podczas której wojska rządowe zabiły kilkadziesiąt tysięcy cywili, a następnie przez ograniczanie im dostępu do żywności, doprowadziły do śmierci głodowej kolejnych tysięcy. Potem, od 2000 roku, kiedy polityczne represje wobec opozycyjnej partii MDC [Movement for Democratic Change] rozciągnęły się na cały kraj, jego polityczna reputacja do reszty się skompromitowała.
Poznała go pani osobiście. Jaki to człowiek?
Spotkałam go kilkakrotnie, kiedy przed wielu laty pracowałam jeszcze dla mediów rządowych. Zdarzyło mi się z nim nawet wspólnie podróżować. To człowiek o bardzo sprecyzowanych, nieugiętych i niepodlegających dyskusji poglądach, których nie boi się wypowiadać. Jest do bólu szczery i nie zważa na dyplomatyczne formy, co nie przysparza mu popularności, także wśród zagranicznych przywódców. Jestem przekonana, że gdyby jeszcze kilka lat temu oddał władzę, nawet komuś z własnej partii ZANU PF [Zimbabwe African National Union – Patriotic Front], odszedłby w chwale, otoczony powszechnym szacunkiem.
W lipcowych wyborach Mugabe zdobył podobno 61% głosów, a jego kontrkandydat Morgan Tsvangirai 34%. Wydaje się, że Mugabe chciałby pozostawać u władzy aż do śmierci. Co się stanie, gdy w końcu odejdzie?
Mugabe ma teraz 89 lat. Nikt nie może przewidzieć, kiedy ktoś umrze i naprawdę bardzo ciężko jest prognozować, czy coś po jego śmierci zmieni się w naszym kraju na lepsze. Tak naprawdę nie można też mówić o jakichkolwiek politycznych spadkobiercach Mugabego – to zbyt silna osobowość, by w jej cieniu mogli wyrosnąć następcy.
Owszem, media co rusz wymieniają nazwiska jego bliskich współpracowników, ale nikt nie wie, czy któryś z nich zdoła go zastąpić. Dziś baliby się zresztą publicznie i otwarcie opowiadać o swoich planach. Przecież Mugabe może żyć jeszcze wiele lat.
Jaka była pani pierwsza reakcja na wyniki wyborów?
Wydawało mi się, że ktoś wbił mi igłę w ciało i wypuścił całe powietrze. Siedziałam w fotelu i nie mogłam się z niego ruszyć. Zrozumiałam, że ktoś znowu ukradł nadzieję na lepszą przyszłość dla naszych dzieci. A mieliśmy ją jeszcze dwa dni wcześniej. W pewnym sensie, zawsze wiedziałam, że nawet jeśli w jakiś niewiarygodny sposób Morgan Tsvangirai wygrałby wybory, ZANU PF nigdy nie pozwoliłoby mu rządzić. Spodziewałam się też, że ZANU PF za wszelką cenę postara się nie dopuścić do tego, by mimo korzystnych wyników wyborów, MDC przejęła władzę.
Ludzie boją się teraz bardziej niż wcześniej?
Wiem, że wielu ludzi lubi przedstawiać mieszkańców Zimbabwe jako wiecznie przestraszonych, ale prawda jest taka, że w sytuacji, gdy nie mogą otwarcie i publicznie dyskutować o sytuacji politycznej w naszym kraju, nauczyli się wykorzystywać karty do głosowania. Wielu wierzyło, że MDC może wygrać wybory i wyszło wcześnie rano, żeby oddać swój głos jak najszybciej. Dziś wiemy już, że setki tysięcy zostało zawróconych z drogi. Gdyby wola i głos tych ludzi zostały uszanowane, wyniki wyborów przedstawiałyby się na pewno inaczej.
Niezależni obserwatorzy nie zauważyli żadnych nieprawidłowości podczas wyborów?
Z Europy ani Ameryki nie było nikogo – nie zostali zaproszeni przez Roberta Mugabe, który otwarcie oznajmił, że zagraniczni obserwatorzy nie są mile widziani w Zimbabwe. Było kilku afrykańskich, rzekomo niezależnych obserwatorów. Oni uznali wybory za przeprowadzone uczciwie i zgodnie z wolą narodu, ale trudno uznać ich za wiarygodnych. Lokalni niezależni obserwatorzy zauważyli, że choć wybory odbyły się pokojowo i bez większych, niebezpiecznych incydentów, nie mogą zostać uznane za wiarygodne, choćby z powodu tego, o czym wspomniałam wcześniej. Ludzi zawracano z drogi do punktów wyborczych, wiele kart wyborczych zostało sfałszowanych – pojawiły się na przykład nazwiska osób już nieżyjących.
Jak pani myśli, dlaczego świat stoi z boku?
Zachód powiedział jedynie, że wybory były wadliwe i nie wyrażały woli narodu, nie chce tu interweniować. Afryka nie jest zainteresowana głosowaniem w Zimbabwe, które mogłoby coś zmienić. Mugabe wciąż jest szanowany przez wielu Afrykanów jako rewolucjonista, wyzwoliciel narodu spod brytyjskiej kolonizacji. Ludzie spoza Zimbabwe nie rozumieją, dlaczego Zimbabweńczycy chcą zmian. Nie mieszkają u nas na co dzień i trudno im dostrzec ciężką sytuację. Tymczasem dla nas rządy Mugabe to wszechobecne bony żywieniowe! Wielu moich rodaków żyje w sąsiednich krajach, również w Europie i Ameryce, bo w Zimbabwe nie ma pracy. Większość fabryk jest albo zamkniętych, albo zmniejszyły produkcję do zupełnego minimum. Udaje nam się przetrwać tylko dzięki importowi z Republiki Południowej Afryki i Chin.
Dlaczego tak trudno zwyciężyć Roberta Mugabe?
Mugabe kontroluje cały nasz kraj, wszędzie ma ludzi. Już niejeden raz zarzekał się, że jego partia nigdy nie zostanie odsunięta od władzy za pomocą zwykłych karteczek do głosowania.
Co teraz będzie z Morganem Tsvangirai, liderem opozycyjnej partii MDC?
W państwie prawa mógłby się zwrócić do sądu, który wysłuchałby jego argumentów, ale w Zimbabwe sędziowie mianowani są przez prezydenta Mugabe i niewielu moich rodaków uważa ich za bezstronnych. Wielu ludzi ma wrażenie, że nic więcej nie da się zrobić, że cała wieloletnia praca MDC przepadła, poszła na marne. Nie wydaje mi się, żeby Tsvangirai miał jakiś plan B.
Ale Morgan Tsvangirai otarł się już o rząd kilka lat temu. Co poszło nie tak?
Pamiętajmy, że to nie Mugabe zaprosił Tsvangiraia do rządu. W 2008 roku władze Wspólnoty Rozwoju Afryki Południowej (SADC) wkroczyły do akcji, kiedy stało się jasne, że MDC wygrało w wyborach, ale Robert Mugabe nie chce oddać władzy. SADC zaproponowała umowę, zgodnie z którą Zimbabwe miało mieć jednocześnie dwóch przywódców – Roberta Mugabe i Morgana Tsvangirai. Umowa nigdy nie została zrealizowana. I nigdy nie zostanie, dopóki u władzy będzie ZANU PF. Te cztery lata, podczas których stworzono iluzję współwładzy, partia Mugabego wykorzystała na przegrupowanie sił i opracowanie nowej strategii. Od wyborów w 2008 roku, kiedy Mugabe zaczął bardzo mocno tracić poparcie, potrzebował po prostu czasu na odzyskanie kontroli nad krajem. Umowa nigdy nie miała być stałym rozwiązaniem, jej jedynym celem było dać Zimbabwe czas na zawiązanie nowej konstytucji, ale też uniemożliwić stworzenie warunków dla wolnych wyborów. Dziś wiemy to już z całą pewnością.
Pochodzący z Zimbabwe, biały dziennikarz Peter Godwin opisał niemalże katalogując mnóstwo przypadków brutalności, tortur, czy okrutnych zabójstw przeciwników Mugabego, trwających już od ponad dziesięciu lat – skąd wobec takich represji ludzie biorą siłę, by wciąż stać w opozycji?
Myślę, że ludzie są już w jakiś sposób do tego przyzwyczajeni – jeśli można w ogóle przyzwyczaić się do takiego traktowania. Swoją odwagę czerpią z siebie nawzajem – w opozycji do Mugabego są przecież miliony Zimbabweńczyków! Poza tym ludzi pcha do przodu nadzieja, że z biegiem lat demokracja będzie miała miejsce również w Zimbabwe.
Czy jest coś dobrego, co Robert Mugabe zrobił dla Zimbabwe po 1980 roku, a więc od czasu uzyskania niepodległości?
Robert Mugabe zawsze wierzył w edukację i system opieki zdrowotnej – i rzeczywiście w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości kładł na nie duży nacisk i przeznaczał ogromne środki pieniężne, żeby jak najlepiej rozwinąć oba sektory. To tłumaczy, dlaczego jest tak wielu dobrze wykształconych Zimbabweńczyków, którzy niestety żyją teraz zagranicą i pomagają budować ekonomie wielu innych krajów. To chyba wszystko.
A co będzie teraz?
Co stanie się potem, wiadomo jedynie jego gabinetowi, który musi zdecydować, w jaki sposób chce być zapamiętany po tych następnych pięciu latach. Obietnice, które były złożone przed laty, nigdy nie zostały dotrzymane, wybory z 31 lipca 2013 roku również przyniosły kolejne obietnice – m.in. spadek bezrobocia, zwiększenie miejsc pracy, zmniejszenie inflacji, poprawa w służbie zdrowia, edukacji, etc. – i wielu ludzi czeka, by ZANU PF, dla wspólnego dobra, w końcu dopełniła złożonego słowa.
Ale bądźmy realistami – jeśli to się stanie, uznam to za cud.
Grace Mutandwa – zimbabweńska dziennikarka, pisuje m.in. do tygodnika “The Standard”, jest wydawczynią „Women Speak a Media Institute of Southern Africa”, genderowego kwartalnika, publikuje w wielu tytułach światowych.