Witold Mrozek

Walka pokoleń? #bulszit. Walka klas!

Nic nie jest tak dobre na sezon ogórkowy w mediach jak walka pokoleń.

Podobno mamy w Polsce narastający konflikt pokoleniowy. Taką diagnozę postawił przynajmniej niedawno Jacek Żakowski, wzywając: cała władza w ręce młodych! Jak cała, to cała: media, rząd etc. Jak trzeźwo zauważył mój kolega, Jacek Żakowski to dziennikarz, który co piątek zaprasza do swojej radiowej audycji Wiesława Władykę i Tomasza Wołka (debiut w mediach – za Gierka) oraz Tomasza Lisa (debiut w mediach – w początkach lat 90.). Za artykułem Żakowskiego poszła oczywiście lawina komentarzy i mniej lub bardziej wyssanych z palca polemik – nic nie jest tak dobre na sezon ogórkowy jak walka pokoleń.

Podobno moja generacja – pokolenie Y, millenialsów, prekariuszy, ACTA czy Bóg jeden raczy wiedzieć czego, buntuje się przeciwko śmieciowej pracy, hierarchiom i narastającym różnicom społecznym. Podobno sieć oswoiła jako swoje naturalne środowisko i wywoła rewolucję na Twitterze. Albo na Facebooku. Albo przynajmniej na Naszej Klasie. Podobno pokolenie to jest elastyczne, kreatywne i świetnie radzi sobie ze zmienianiem kolejnych ról. Dlatego ja dziś przyjmę moją ulubioną: lewackiego betonu. I skalam własne generacyjne gniazdo – z mojego palca też można coś wyssać.

Nie ma żadnej walki pokoleń. Jest walka klas, którą zakrywa pokoleniowy fetysz „młodości”.

Cała zabawa z prekariatem polega na tym, że pojęcie to przekracza generacyjne granice. Otóż nie mamy – my, młodzi – monopolu na syf, śmieciówki i niepewność. I nie zdziwię się, jeśli przyjdzie co do czego, widząc na barykadach kucharki ze szkolnych stołówek, salowe z prywatyzowanych szpitali oraz zredukowane pomoce biurowe. W zdecydowanej większości w wieku 45+. Jak tłumaczył niedawno Maciej Gdula w rozmowie z Michałem Wybieralskim, tamto pokolenie pamięta jeszcze, że od państwa można czegoś oczekiwać.

Moje pokolenie nie tylko nie oczekuje już niczego, ale i w przeważającej większości nigdy nie zaznało żadnej formy zorganizowania nawet na poziomie drużyny zuchowej (chyba że w „oazie”). Jak wykazują badania, złożone jest w dużej części z konserwatystów, dla których aborcja równa się morderstwo, związki zawodowe to abstrakcja, a państwo opiekuńcze – bajka o żelaznym wilku. 

Z kolei internetowy dramat moich rówieśników nie polega wcale na tym, że „kliktywizm” jakoby zastąpił aktywizm, że ich życie podobno przeniosło się do internetu – tylko na tym, że internet wcale ich nie łączy.

To już wielokrotnie opisano – w sieci spotykasz tych, których chcesz spotkać, którzy mniej więcej dzielą z tobą poglądy i styl życia.

Możesz dobrać sobie grono miłośników poszukującego kina, lewicowego aktywizmu albo katolickiej nauki społecznej. Może nawet czasem te zbiory w wąskim zakresie się pokryją. Ale z przykładowym młodym bankowcem raczej nie pogadasz. Facebook nie jest generacyjnym klejem.

Jasne, coś takiego jak „pokolenia” istnieje. Istnieją następujące po sobie wspólnoty intelektualne, w ramach pewnych światopoglądowych formacji. Na prawicy faktycznie jest pokolenie pampersów z początku lat 90. – wychowało ono nawet następców, różnych szaleńców prawicowej portalozy. Na lewicy „postkomunistycznej” ogromną rolę odegrało pokolenie wybitnie inteligentnych bezideowych technokratów z czasów Gierka, pokolenie Millera i Kwaśniewskiego. I ono wychowało swoich następców – niekoniecznie wybitnie inteligentnych, za to wciąż bezideowych trzydziestolatków z młodzieżówki. Czy wymianą pokoleń na polskiej scenie politycznej rządzi dr Frankenstein? O tym w następnym odcinku.

Tym, którzy chcieliby zobaczyć ładny przykład melancholii i lęków odchodzącego pokolenia, polecam artykuł Witolda Gadomskiego („GW”) o Instytucie Obywatelskim. Klasyk polskiego neoliberalizmu dziwi się, że szefem think tanku Platformy nie jest ortodoksyjny thatcherysta, tylko ktoś, kto śmie krytykować „neoliberalizm” (przez klasyka pisany w cudzysłowie) – Jarosław Makowski. Katolik-centrysta wyrasta w oczach Gadomskiego na niemalże Che Guevarę, a analizy Instytutu, mające niewiele wspólnego z praktyką polityczną PO – urastają do rangi śmiertelnego zagrożenia dla partii rządzącej, o którą publicysta wyraźnie się martwi.

Czy obawy Gadomskiego są uzasadnione? W młodych inteligenckich kręgach Krakowa czy Warszawy faktycznie coś się zmienia. Żadne liczące się intelektualne środowisko pokolenia 20–30-latków nie jest bezrefleksyjnie thatcherowskie. Nawet katoliccy następcy „Tygodnika Powszechnego” z magazynu „Kontakt” krytykują neoliberalizm; nawet liberałowie z „Liberte!” – z Gadomskim i Bochniarz w radzie patronackiej – z reguły są na lewo od PO. Ale z wieszczonym na łamach prasy masowym pokoleniowym buntem niewiele ma to wspólnego.

Bo smutna prawda jest taka, że „generacja Y” doświadcza dramatycznych różnic klasowych nie tylko jako ich jedna, skonsolidowana strona: „młody prekariat” przeciwstawiony „starcom na etatach”. Generacyjny patos przysłania tu społeczną empirię. „Generacja Y” jest tymi różnicami rozdarta stokroć bardziej niż poprzednie powojenne pokolenia. Nie tylko materialnie, ale i kulturowo – nawet jeśli wszyscy zarabiają mniej, to i tak kosmos przestawiciela wielkomiejskiej „klasy kreatywnej”, nawet bez etatu, odlatuje coraz szybciej od kosmosu nie tylko magazyniera z małej miejscowości, ale i stażysty w korporacyjnym call centre. Niespecjalnie łączą ich już nawet wspólnie czytane gazety.

Rozpiętości klasowe dla ludzi, którzy już na starcie mieli znacznie mniejsze szanse od rówieśników, wydają się czymś naturalnym. Albo – jeśli mamy do czynienia z młodym korwinistą – pomijalnie małym. Dlatego wszelkie proroctwa pokoleniowej rewolty są grubymi nićmi szyte.

Jeśli uważacie inaczej, idźcie na rynek w Bieczu, Siemianowicach, Piotrkowie wieścić bunt pokolenia hipsterów, które do korpo przychodzi w klapkach i nie chce zakładać rodzin, bo preferuje singielski lajfstajl. Lećcie! Może zdążycie na ostatni autobus.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Witold Mrozek
Witold Mrozek
Krytyk teatralny, publicysta
Krytyk teatralny i publicysta. Dziennikarz „Gazety Wyborczej”, wcześniej „Przekroju”. Studiował na MISH UJ.
Zamknij