Eliza Szybowicz

Ciało w ciało z przyjaciółką

Tereska i Okrętka: odważne, energiczne, wyręczające milicję w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. I jak to u Chmielewskiej – inteligentne idiotki.

Były nierozłączne, sobie nawzajem najbliższe. Spędzały więcej czasu w swoim towarzystwie na ulicach Warszawy i mazurskich jeziorach niż z rodzinami w domu.

Charakterystyczną sytuację, w jakiej je widywałyśmy, można by określić formułą „ciało w ciało z przyjaciółką”, a polegała ona na zsynchronizowanym wysiłku fizycznym mającym na celu wprawienie w ruch pojazdu, przemieszczenie się, oddalenie, przemierzenie przestrzeni, nabranie impetu, wykonanie zadania. W tym obrazie liczyła się podwójność sprawiająca wrażenie zręcznej jedności.

W Zwyczajnym życiu (1974) wspólnie kierowały platformą na kółkach, którą przewoziły sadzonki drzewek. Odpychały się przy tym symetrycznie nogami jak na hulajnodze. Osiągały znaczną prędkość i brawurowo brały zakręty. W Większym kawałku świata (1976) idealnie zgrane wiosłowały i sunęły kajakiem. „Na krańcu jeziora dwa wiosła migały w słońcu jak jedno, zgarniając wodę długimi pociągnięciami”. Za to jedno krystaliczne zdanie i ewokowany przez nie obrazek jestem gotowa wybaczyć Chmielewskiej wszystkie okropne barokowe powieścidła, które produkuje ostatnimi czasy.

Jej bohaterki od czternastego roku życia liczą tylko na własne siły. Zarabiają korepetycjami na długą survivalową wyprawę po Mazurach, którą odbywają w wielkim stylu. Jako indywidualistyczne harcerki potrafią sprawnie pływać kajakiem, orientować się w nieznanym leśnym terenie, rozbić biwak, rozpalić ognisko jedną zapałką, skonstruować wędkę i wędzarnię, zrobić maszt, żagiel i wiosła z niczego. Przeżyć na złowionych rybach i zebranych owocach, gdy skończą się pieniądze.

„Całkiem same sobie, we dwie!”.

Inteligentne, odważne, energiczne, niezależne, zaradne i krzepkie, wyręczają milicję w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. Ich przygody są czymś w rodzaju dziewczyńskiej wersji Pana Samochodzika. Kierowane poczuciem obywatelskiego obowiązku nie dają się odsunąć od śledztwa i dzięki uporowi stają się dla milicji podmiotami, niezbędnymi współpracowniczkami, a nie tylko nastolatkami, które trzeba chronić. Słowa „współpracowniczki” używam tu eksperymentalnie w pozytywnym sensie.

Z drugiej strony są – jak wszystkie bohaterki Chmielewskiej – inteligentnymi idiotkami.

Zagadki rozwiązują po babsku – nie za sprawą racjonalnego myślenia, a metodą impulsu i ślepego szczęścia. Przypadkiem znajdują się w odpowiednim miejscu i osobliwym zachowaniem nieświadomie sieją chaos w planach przemytniczych szajek.

Ostatecznie znajdują odpowiednich mężczyzn, kontentują się bukietem róż i pocałunkiem w dłoń oraz gołosłownym stwierdzeniem, że to one powinny iść do szkoły oficerskiej, a nie młody milicjant, któremu pomogły się wyróżnić. Potulnieją i ogłaszają antrakt w byciu samodzielnymi.

Dziś z zażenowaniem czytam, że ironiczna Tereska odczuwa „ciepłą radość”, kiedy Robin, tajemniczy opiekun, obsztorcowuje ją za lekkomyślność i robienie głupstw. Trzeźwa dziewczyna najwyraźniej interpretuje to jako przejaw troski i odpowiedzialności, wyraz wielkiej miłości. Ale te żenujące fragmenty mimo wielokrotnej lektury są dla mnie nowością – jakby nie zapisywały się w pamięci.

Pamiętam furiackie rąbanie drzewa, zwożenie drzewek w czynie społecznym, euforyczną swobodę i kontrolowane zagubienie w labiryncie mazurskich jezior. Pamiętam, jak Tereska otrząsała się ze skłonności do żałosnego Bogusia. Opanowywała słabość w kolanach i głowie, by rzucić się w wir przygód. Czy też raczej rzucała się w wir przygód, żeby zapomnieć o fatalnym Bogusiu. Fantazję o omdlewaniu w jego ramionach zastępowała fantazją o narodowych skarbach, które musi ocalić.

Skoro już mowa o fantazjach. Tereska nie wiedzieć czemu ma wyobraźnię melodramatyczną. Samodzielna i pragmatyczna, marzy o romansowej bezwolności – że zostaje napadnięta, a Boguś staje w jej obronie i niesie omdlałą do domu. Napór wyobrażeń jest ogromny. Powstrzymywany resztkami zdrowego rozsądku rośnie i wreszcie rozrywa tkankę rzeczywistości. Znika biurko, a na jego miejscu pojawia się klęczący Boguś z różami.

W tej swojej-nieswojej, wyraźnie zapożyczonej fantazji Tereska może być kobietą, ciągle będąc dzieckiem. Wyobraża sobie swój idealny ubiór, uczesanie, makijaż, zachowanie. Widzi siebie jako „wytworną młodą damę, doskonale ubraną, czarującą wdziękiem, spokojną, chłodną i uwodzicielską, doświadczoną i światową”.

Kiedy próbuje się przedzierzgnąć we własną fantazję o sobie, wykonując odpowiedni makijaż, wyszukany, ale nie rzucający się w oczy, rozpoznajemy w tej paradoksalnej zasadzie kosmetycznej kwintesencję wewnętrznie sprzecznego kodeksu współczesnej kobiety. Rezultat jest wstrząsający – Tereska zamiast młodą damą staje się klaunem. Jej twarz zniekształcają jaskrawe, dysharmonijne kolory. Innym razem, idąc za radą znalezioną w czasopismie, nakłada odmładzającą maseczkę i osiąga podobny efekt – traci twarz na rzecz przerażającej chorobowej maski.

Niech nas nie zmyli komizm tych scen. Rozgrywa się w nich dramat nieudanej genderowej maskarady.

Tereska po prostu nie potrafi wejść w rolę kobiety. Za każdym razem ląduje w groteskowym kostiumie i zeskorupiałej masce. I całe szczęście. Bo na ile jest dzieckiem, na tyle jest wyemancypowana. Dzieci Chmielewskiej są trzeźwiejsze, mądrzejsze, silniejsze niż dorośli, dziewczynki – trzeźwiejsze, mądrzejsze, silniejsze niż dziewczęta. Przykładem Janeczka, bohaterka innego cyklu powieściowego, która zresztą pojawia się gościnnie w Większym kawałku świata. Ma przejrzyste, niebieskie oczy wyrażające najdoskonalszą niewinność i wzgardliwy głos. Natychmiast dogaduje się z Tereską i Okrętką, bo mają ze sobą dużo wspólnego.

Wydaje się, że przyjaciółki najlepiej by zrobiły, pozostając dziećmi. W ich interesie leży rozwijanie w sobie Janeczki. Nie znamy ich dalszych losów. Chociaż dorosłe bohaterki innych jej powieści mają sporo dziecięcej bezceremonialności i egoizmu – Chmielewska zamyka dziewczęcy cykl zapowiedzią wielkiej zmiany, może nie absolutnej, ale amnezji.

Jak myślicie, gdzie są teraz Tereska i Okrętka? Co u nich słychać?

Tekst ukazał się na blogu Elizy Szybowicz nietylkomusierowicz.wordpress.com

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Eliza Szybowicz
Eliza Szybowicz
Krytyczka literacka
Polonistka, współautorka (z Przemysławem Czaplińskim, Maciejem Lecińskim i Błażejem Warkockim) Kalendarium życia literackiego 1976-2000. Publikuje teksty o książkach i filmach na łamach internetowych i papierowych, m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Prowadzi blog poświęcony peerelowskiej powieści dla dziewcząt: nietylkomusierowicz.wordpress.com. Interesuje się współczesnymi przedstawieniami i zastosowaniami PRL-u.
Zamknij