Obcokrajowiec odwiedzający polskie kina jest zawsze zdumiony poziomem, jaki reprezentuje polska publiczność. Nigdy nie zapomnę projekcji Czerwonej pustyni Antonioniego w jednym z warszawskich kin. Sala była wypełniona po brzegi. Publiczność, wywodząca się – jak może się było zorientować na pierwszy rzut oka – z bardzo różnych środowisk, śledziła akcję z zapartym tchem. W innych krajach zdarza się, że widzowie oglądający film tego typu opuszczają salę w czasie projekcji, wyrażając głośno swoje niezadowolenie.
Toteż tym gorsze wrażenie robi pewien nieprzyjemny obyczaj polskiej publiczności. Wydaje się na przykład, że tylko niewielu ludzi w Polsce obejrzało w całości Krajobraz po bitwie czy Na pomoc! Lestera. A to dlatego, że widzowie polscy z zasady nie lubią pozostawać na miejscach aż do momentu, gdy film rzeczywiście się skończy. Wystarczy, by wyczuli zbliżający się finał – i natychmiast zrywają się z foteli. Ten niezwykły pośpiech jest widocznie na rękę kinooperatorom, bo natychmiast zapalają światło na widowni.
Michael Hanisch, Berlin. List do redakcji – tygodnik „Film”, kwiecień 1971