Abstrakcyjne bezpieczeństwo zazwyczaj ma priorytet wobec udręczenia przypadkowego, jednostkowego życia. Dlatego decyzja PE była taką niespodzianką.
Pośród burzy i naporu, jakie wywołał zeszłotygodniowy zamach terrorystyczny w Bostonie, słychać głównie nawoływania do dalszych ograniczeń wolności, szczególnie jeśli miałyby one dotknąć mniejszości narodowe lub innych „obcych” w zachodnim świecie, który pragnie spokoju. W tym medialnym zgiełku ledwie się przebił głos z Parlamentu Europejskiego, sprzeciwiający się wprowadzeniu bardzo kontrowersyjnego prawa, które było przepychane pod sztandarem bezpieczeństwa publicznego. W momencie, w którym walka o prawa człowieka i zdrowy rozsądek wydawała się już przegrana, a nastroje sprzyjały polityce strachu, Komisja Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych zaskoczyła wszystkich, odrzucając projekt dyrektywy o wykorzystywaniu danych pasażerów linii lotniczych (PNR).
W lutym 2011 roku Komisja Europejska zaproponowała stworzenie europejskiego systemu przechowywania i analizowania danych pasażerów linii lotniczych, którzy podróżują z, do lub w granicach Unii Europejskiej. Oczywiście, celem jest wyłapanie osób, które mogą stanowić zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. Jak? Za pomocą niespecjalnie wyrafinowanych technik profilowania, wykorzystujących takie dane jak płeć i wiek (młodzi mężczyźni są bardziej podejrzani), narodowość (wiadomo, Arab), kierunek lotu (oby to nie był Nowy Jork), czas rezerwacji (kto kupuje bilet w ostatniej chwili?) i rodzaj płatności (gotówka oczywiście jest na cenzurowanym).
Publiczne prezentacje systemów opartych na analizie danych PNR i wypowiedzi ekspertów potwierdzają, że analiza ryzyka jest prowadzona w oparciu o stereotypy i dyskryminujące założenia. Zresztą inaczej być nie może, bo z danych zbieranych w systemach rezerwacji niewiele więcej można wyciągnąć. Chodzi o katalog informacji obejmujący: imię, nazwisko, adres e-mail, telefon, trasę podróży, wybrane miejsce w samolocie, wybrany posiłek, numer i dane właściciela karty kredytowej, informacje o bagażu, a nawet szczegóły innych rezerwacji dokonywanych przez ten sam system (wynajmu samochodu, rezerwacji pokoju hotelowego).
Profil zbudowany na tej podstawie może ujawniać całkiem dużo – np. sugerować wyznanie (jeśli pasażer zamówił specjalny posiłek) albo relacje osobiste (jeśli zamówił pokój z podwójnym łóżkiem). Ale na pewno nie zdradzi nam terrorystycznych zamiarów. Wnioskowanie na podstawie danych, które są nieistotne, i z pominięciem danych, które są istotne, to w logice błąd zaniedbywania miarodajności (base rate fallacy). Domniemywanie zamiarów terrorystycznych, które zdarzają się naprawdę rzadko, w oparciu o zestaw cech, jaki można przypisać tysiącom przypadkowych osób, to wręcz modelowy przykład takiego wnioskowania. I błąd, który z jednej strony zaburza analizę ryzyka, z drugiej – wzmacnia stereotypy i wymusza dyskryminację.
Ta wiedza (z pewnością nie obca służbom) nie przeszkadza Stanom Zjednoczonym i Kanadzie w wykorzystywaniu danych PNR i dyskryminowaniu na ich podstawie podróżnych, których jedyną winą jest „podejrzany” profil. Takie osoby czeka szczególne traktowanie: wielogodzinne przesłuchania, upokarzające kontrole osobiste, sprawdzanie zawartości twardych dysków, a w efekcie utracone połączenia lotnicze, za które nikt nie ponosi odpowiedzialności. Abstrakcyjne bezpieczeństwo zawsze ma priorytet wobec udręczenia przypadkowego, jednostkowego życia.
Europa też chciała pójść tą drogą, choć projekt dyrektywy od początku wzbudzał bardzo poważne kontrowersje. Gromadzenie danych o wszystkich podróżujących Europejczykach, przechowywanie ich przez 5 lat (to dłużej niż dane telekomunikacyjne) i wykorzystywanie do profilowania na masową skalę oznaczałoby nie tylko ograniczenie prawa do prywatności, ale zaprzeczenie jednej z fundamentów Unii Europejskiej: swobody przepływu osób. Nie byłby to jednak pierwszy raz, kiedy organy reprezentujące UE podejmują decyzje sprzeczne z deklarowanymi przez nią wartościami. Dlatego nie liczyliśmy już ani na poszanowanie praw człowieka, ani na zdrowy rozsądek. Kiedy na dzień przed głosowaniem wysyłaliśmy do polskich posłów apele o odrzucenie tego projektu, robiliśmy to bardziej dla świętego spokoju. Okazało się, że nadzieję warto pielęgnować do końca.
To ćwiczenie z optymizmu trzeba będzie niestety powtórzyć, bo gra toczy się dalej. Konserwatywna frakcja w Parlamencie Europejskim nie zamierza tej sprawy odpuścić. Przewodniczący Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (tej samej, która odrzuciła projekt) zaproponował, żeby projekt dyrektywy odesłać do Konferencji Przewodniczących. To ciało złożone z przewodniczącego Parlamentu Europejskiego i przewodniczących poszczególnych grup politycznych, które może nakazać rozpatrzenie projektu na posiedzeniu plenarnym. Powtórne głosowanie z udziałem wszystkich posłów tylko formalnie ma potwierdzić wyniki głosowania w niepokornej komisji – w rzeczywistości będzie kolejną próbą przewalczenia absurdalnej polityki „bezpieczeństwa”.
Projekt finansowany ze środków Parlamentu Europejskiego.