Zabieram głos w momentach świętego oburzenia. Chronimy rzeczy, których ludzie potrzebują do szczęścia.
Mikołaj Denderski, Dorota Roś: W Bunkrze Sztuki od 12 marca można oglądać twoją wystawę „Rezerwat Miasto”. Co na niej pokazujesz?
Cecylia Malik: Zaczynam od szopki, którą zrobiłam jako ośmiolatka i która poleciała przez okno z balkonu w trakcie performansu mojej siostry Justyny Koeke – była to część naszego wspólnego projektu Ulica Smoleńsk. Na ulicy Smoleńsk mieszkali nasi rodzice, dopóki nie przyszedł tam hiszpański deweloper z kapitałem. Czynsz wzrósł do 3000 złotych i lokatorzy nie byli w stanie podołać jego spłacaniu. Kamienica opustoszała, ale my postanowiłyśmy postawić kropkę nad i: otworzyłyśmy mieszkanie rodziców dla wszystkich, rezydowali tam nasi przyjaciele, artyści, którzy z pozostawionych rzeczy tworzyli nowe obiekty. Akcję rozpoczynało symboliczne wyrzucenie bliskich nam przedmiotów z balkonu, na bruk. Przed wernisażem tamtej wystawy Mateusz mi tę szopkę przyniósł i posklejał. To taka szopka bez aniołka i Jezuska, stworzona przez szereg osób. Zrobiła się z tego mocna praca o mieście jako takim domu poskładanym od nowa. Potem są drzewa – obok mojego projektu „365 drzew” będą podobne projekty Kamili Wajdy i Christophera W. Greya. Następnie dwa filmy i obraz, związane z moim bezdomnym sąsiadem, Panem Żulem. Dalej Modraszek Kolektyw, kolejna akcja z Justyną Koeke, dzięki której miasto zmieniło założenia w kwestii zagospodarowania Zakrzówka, akwenu w starym kamieniołomie i przyległych łąk nieopodal centrum Krakowa. Pracując przy tej realizacji, poznałam zaangażowanych naukowców, między innymi Kazimierza Walasza. On mi powiedział, że ma takie marzenie, żeby spłynąć wszystkimi rzekami Krakowa, że pewnie nikt tego jeszcze nie zrobił. Więc powiedziałam: zróbmy to razem. Tak powstał projekt „6 rzek”.
Na czym polega twoja artystyczna strategia?
Staram się dotrzeć do miejsc, których nie widać. Gdy jeździsz ulicą 29 Listopada albo Aleją Pokoju, nie wiesz, że poniżej przepływa rzeka, że tam toczy się równoległe życie miasta. Jest takie miejsce przy centrum handlowym Plaza, gdzie na przęsłach mostu, nad Prądnikiem, pod Aleją, nocują wszystkie krakowskie gołębie. Dalej, na Dąbiu, jest siedlisko kormoranów. Wbrew pozorom zwierzęta bardzo dobrze się adaptują do życia w mieście. Na przykład kaczki budują gniazda w gumowych kołach, w stropodachach mieszkają całe stada jeżyków i to jest całe życie, które sobie równolegle kwitnie. Robiąc projekt „6 rzek”, zdałam sobie sprawę, że to zdziwienie, jakim reagujemy na ich równoległą obecność, wynika z tego, że miasto jest konstruowane zgodnie z cyrkularnym ruchem: Rynek, Planty, Aleje. Rzeki przecinają miasta wzdłuż i wszerz, tworzą takie pustki. Odkryłam na przykład Dłubnię w Hucie. Płynąc nią, czujemy się, jak byśmy byli na Mazurach. Dla mnie ważne jest, że takie piękne krainy są bardzo blisko. To strategia dzieci, które mają swoje własne światy tuż obok, nazywają je i dopowiadają ich historie. Wszyscy jadą do Zakopanego, poruszają się tymi samymi ścieżkami, a to, czego tam szukają, jest tak naprawdę w najbliższym otoczeniu.
Nie odczuwasz potrzeby ucieczki z miasta, do natury?
Ja lubię mieszkać w mieście. W Krakowie jest wspaniale – mamy przyrodę, rzeki, Zakrzówek, dzięki którym ludzie mają, oprócz dostępu do kultury, świetne tereny zielone. Miasto nowoczesne jest bardzo fajne do życia, jeśli to życie skupia się w jego centrum, czyli tam, gdzie powinny znajdować się mieszkania, a nie banki i biura. Andreas Billert, który miał wykład w Bunkrze Sztuki w cyklu „Po kapitalizmie”, mówił o nowoczesnym mieście, i ono było dokładnie takie, jak sobie marzymy: ludzie zamieszkują centra, gdzie jest taniej, by odciążyć komunikację podmiejską. Władze nas obśmiewały, jak my to sobie wyobrażamy, że nie jesteśmy realistami, a to jest tak naprawdę współczesne myślenie o mieście, nic więcej.
Czy rozgraniczasz sfery życia codziennego i tworzenia?
Ja to całkowicie łączę, nie mogę odłączyć projektów od mojego życia. Wspomniany projekt „Po kapitalizmie” Anety Rostkowskiej nie dotyczy tylko sztuki, ale też normalnego życia. Dla mnie normalnym życiem jest sztuka, bo jestem artystką. Projekty zaczynam z powodów osobistych, intuicyjnych. W trakcie realizacji one nabierają takiego a nie innego kształtu. Nie jest tak, że mam jakąś ideę, którą chcę zilustrować. Projekt o Panu Żulu zrobiłam na cześć mojego bezdomnego sąsiada, któremu kiedyś w zimie przyniosłam herbatę. Potem go odwiedzałam, dostawałam od niego złom, który malowałam na moich obrazach, i tak toczyła się nasz znajomość. Po jego śmierci moja siostra Teresa skomponowała utwór zagrany na jego butelkach. Z kolei z drzewami było tak, że miałam ukochana książkę, Baron drzewołaz Italo Calvino, a w tamtym czasie miałam ochotę tworzyć pamiętnik, weszłam na drzewo i stwierdziłam, że będę to robić codziennie. Publikowałam zdjęcia i po jakimś czasie dostawałam o 10 rano sms-y, gdzie jest kolejne drzewo. Miałam publiczność, która mi kibicowała. Ale każdy projekt zaczyna się od prywatnej historii.
Czy swoje działania nazwałabyś takimi strategiami oporu w sprawach polityki miejskiej?
Zabieram głos w momentach świętego oburzenia. Jak dowiedziałam się o planach przekształcenia sielskiego rejonu Zakrzówka w grodzone osiedle, złapałam się za głowę i wrzuciłam to na Facebooka. Zakrzówek to dawny kamieniołom, 20 minut drogi od Wawelu, przestrzeń, gdzie Krakowianie mogli odpoczywać wśród pól i drzew. Potem tam poszłam, stałam na tych pięknych skałach i mówiłam sobie: „A może coś można zrobić? Dziennikarze mnie lubią po projekcie z drzewami, może mnie wesprą? Kuratorzy pomyślą, że to kiczowata akcja, urzędnicy się wściekną, ale takie są moje przekonania. Nie można niszczyć tej wspaniałej przestrzeni”. Razem z Justyną Koeke zaprosiłyśmy do naszego projektu znane w mediach Monikę Drożyńską i Kamilę Kłos oraz wielu innych artystów i aktywistów. W akcji Modraszek Kolektyw nie chodziło o sztukę, która była tylko etapem, chodziło o zwycięstwo.
Jak oceniasz odbiór swoich prac przez organy decydujące o kwestiach zagospodarowania terenów? Odwiedziliście prezydenta Majchrowskiego, czy myślisz, że urzędnicy poważnie traktują grupę performerów paradujących w niebieskich wdziankach?
Prezydent pewnie nie traktowałby mnie z powagą, ale z powagą traktuje media. Poza tym przy każdym projekcie rozmawiam ze wszystkimi dostępnymi specjalistami, działaczami i badaczami, którzy zajmują się tematem, i urzędnicy wiedzą, że to, co mówię, jest prawdą. No i muszą mnie traktować jak poważnego partnera, kiedy widzą zdjęcia zlotów Modraszka – na których uczestnicy niezależnie od wieku i powagi swojej pozycji społecznej przywdziewają niebieskie rajstopy i skrzydełka. Brało udział około 500 osób!
A czy wyobrażasz sobie swoją twórczość poza Krakowem?
Owszem. Po prostu tutaj się urodziłam, tutaj poszłam na studia, mam męża i dzieci. Tworzę i pracuję tam, gdzie jestem, gdybym była gdzie indziej, tam musiałabym znaleźć sobie swoje krainy i przestrzenie.
Jesteś daleka od zamknięcia się w swojej pracowni. Dążysz do kontaktu z ludźmi.
Uwielbiam być w towarzystwie, a poza tym zarażam innych swoją pasją. Z rzekami było tak, że wrzucałam foty na Facebooka, że byłam tu i tu, ludzie mi pisali, że łowili tam ryby, że znają to miejsce. Potem z Gochą Nieciecką, która w Radiofonii prowadziła audycję „Temat rzeka”, zrobiłyśmy performance. Ja przebrałam się za syrenkę i weszłyśmy na przęsło mostu Dębnickiego, byłyśmy tam syrenami. Była impreza na plaży, zabawa z ludźmi. Bo szczęście w życiu, ja tak myślę, daje robienie twórczych rzeczy wspólnie.
Twoje prace też często powstają przy udziale wielu osób.
Ta wystawa będzie nie tylko moim dziełem. Najpierw to miał być indywidualny projekt, ale Aneta strasznie naciskała, żeby było inaczej, bo ta grupowość moich projektów bardzo jej odpowiada. Wkład przeogromny w powstanie wystawy ma Mateusz Okoński, doświadczony kurator i artysta. Nie wiedziałam za bardzo, jak zagospodarować galerię, jestem raczej zwolenniczką otwartych przestrzeni, wyjścia na zewnątrz…
A galeria nazywa się Bunkier Sztuki…
Mateusz powiedział: to nie będzie wystawa na ścianie, będzie drzewo i na nim zainstalujemy prace. Udział Mateusza jest tu bardzo mocny. Lubię dopuszczać udział kreacyjny innych osób. Np. dowiedziałam się od Moniki Kotulak, która zajmuje się prawną stroną ekologii, że są plany pogłębiania, melioracji Białki. Weszłam w kontakt z prof. Romanem Żurkiem z PANu, który pokazał mi zdjęcia zniszczonych małych rzek, opowiedział o przekrętach ich dotyczących. Te zdjęcia pokazuję też na mojej wystawie, w przestrzeni otwartej, oddaję głos naukowcom. To ich autorska wystawa, prof. Romana Żurka z PAN-u i Pawła Augustyniaka-Halnego. Zrobię też otwarty performance „Warkocze Białki”: uplecione z błękitnego materiału mają mieć taką długość, jak rzeka.
Twoje prace łączy wyjątkowa troska o poszczególne elementy „Rezerwatu Miasto”. Czym on jest?
Rezerwat to jest miejsce, gdzie chroni się przyrodę. My chronimy nie tylko przyrodę, ale też zielone tereny, żeby służyły mieszkańcom, i bezdomnego, który mieszka w pustostanach, których nikt nie używa, więc dlaczego ma tam nie mieszkać? Chronimy lokatorów, których nie stać na wywindowany czynsz. Ludzi, bez których miasto zwyczajnie zdechnie, bo jak będą na ulicach tylko punkty usługowe, to nie będzie tu nic ciekawego nawet dla turystów. Wszystkie nieoczywiste rzeczy, podziemne rzeki, rzeźbę bobrów, to, co się na pierwszy rzut oka nie kojarzy z miastem, ale tworzy je. Chronimy rzeczy, których ludzie potrzebują do szczęścia.
Cecylia Malik – krakowska artystka chodząca po drzewach, spływająca rzekami swojego miasta, obok Justyny Koeke, Moniki Drożyńskiej i Karoliny Kłos matka-założycielka Modraszek Kolektyw, który wpłynął na zmianę planów miasta względem zagospodarowania terenów zielonych. W Bunkrze Sztuki od 12 marca można oglądać jej wystawę „Rezerwat Miasto”, a także pomóc artystce w zaplataniu warkoczy Białki – w godzinach 14.00–18.00.