21 grudnia minie rok od zaprzysiężenia gabinetu prawicowego premiera Mariano Rajoya. Był to rok cięć w hiszpańskiej polityce społecznej.
21 grudnia minie rok od zaprzysiężenia gabinetu premiera Mariano Rajoya. Pomimo wprowadzenia rygorystycznego planu oszczędności, gospodarka Hiszpanii wciąż jest w zapaści, a cięcia budżetowe skutkują tylko największym kryzysem społecznym od dekad.
Rajoy objął stanowisko szefa rządu po wygranych przez konserwatywną Partię Ludową przyspieszonych wyborach parlamentarnych, będących wynikiem upadku socjalistycznego gabinetu premiera José Luisa Zapatero. Kryzys ekonomiczny, który trawi Hiszpanię nieprzerwanie od czterech lat, doprowadził wiosną 2011 do wystąpień społecznych znanych pod nazwą protestów Ruchu 15 Maja, Indignados lub Ruchu Oburzonych. Zapatero, który znajdował się między młotem presji ze strony Komisji Europejskiej, rekomendującej Hiszpanii coraz dalej posunięte cięcia w sektorze publicznym, a kowadłem masowych demonstracji przeciw tymże cięciom, które przetaczały się przez hiszpańskie miasta, podjął decyzję o ustąpieniu ze stanowiska.
30 grudnia 2011 r., świeżo zaprzysiężony przez króla Juana Carlosa gabinet Rajoya przyjął pakiet reform ekonomicznych, zgodnie z którymi Hiszpania miała zaoszczędzić niemal 9 miliardów Euro. Zamrożono liczbę zatrudnionych oraz wysokość płac w sektorze publicznym, zredukowano wymiar godzin pracy do 37,5 w tygodniu, zamrożono płacę minimalną, zniesiono zasiłki motywacyjne dla młodych ludzi i podniesiono podatek dochodowy. Mimo tych posunięć sytuacja gospodarki Hiszpanii jeszcze się pogorszyła. Bezrobocie wzrosło do poziomu 25% i zgodnie z przewidywaniami w roku przyszłym przekroczyć ma 26%. Bezrobocie wśród młodych ludzi sięga niemal 50%. Według danych Eurostatu 22% Hiszpanów zagrożonych jest ubóstwem. Wzrasta za to emigracja zarobkowa. Liczba ludności Hiszpanii w porównaniu do okresu sprzed 2008 roku, czyli sprzed wybuchu kryzysu ekonomicznego, zmniejszyła się z 47 do 46 mln. mieszkańców.
Dodatkowym problemem są masowe eksmisje, które dotknęły już 200 tysięcy rodzin niebędących już w stanie spłacać kredytów mieszkaniowych. Część z nich zasiliła szeregi bezdomnych. Fala samobójstw lokatorów tracących mieszkania, jaka przetoczyła się przez Hiszpanię w minionych miesiącach, oraz presja społeczna, połączona nierzadko z czynną obroną eksmitowanych przed policją, doprowadziły niedawno do wprowadzenia dwuletniego moratorium, zakazującego eksmisji.
Proporcjonalnie do pogarszającej się sytuacji w kraju wzrasta społeczne niezadowolenie, skutkujące coraz liczniejszymi strajkami, protestami i demonstracjami. 14 listopada pracownicy sektora publicznego i popierający ich obywatele, uczestniczyli w ogólnoeuropejskim strajku generalnym, który objął 23 kraje Unii. W tym roku był to drugi strajk powszechny w Hiszpanii. Krótko potem na ulice Madrytu wyszli policjanci, którzy pod hasłem „Obywatele! Wybaczcie, że nie aresztowaliśmy ludzi naprawdę odpowiedzialnych za kryzys – bankierów i polityków” domagali się podniesienia płac, polepszenia warunków pracy i ogólnej poprawy sytuacji bytowej Hiszpanów. W ostatni weekend listopada w Madrycie i w Barcelonie strajkowała służba zdrowia. 95% placówek medycznych było zamkniętych w proteście przeciwko cięciom w tym sektorze. Listopadowe wystąpienia przyćmiły nawet wybory lokalne w Katalonii, której władze coraz śmielej grożą Madrytowi odłączeniem się od Hiszpanii, jeśli rząd centralny nie zaradzi skutkom pogłębiającej się recesji. Podobnie, jak w innych miejscach w Europie (od Grecji, poprzez Ukrainę, aż po Polskę), również w Hiszpanii tendencje autonomistyczne i nacjonalistyczne są ubocznym skutkiem pogarszającej się sytuacji gospodarczej.
Póki co odpowiedzią gabinetu Mariano Rajoya jest zaostrzenie polityki względem obywateli wyrażających swoje niezadowolenie z sytuacji w kraju. W pierwszym tygodniu grudnia mieszkańcy Barcelony wystąpili przeciwko nagminnemu stosowaniu broni gładkolufowej przez mundurowych wobec pokojowych manifestacji. Gdy szef katalońskiej policji, a za nim minister spraw wewnętrznych, zaprzeczyli jakoby jednostki prewencji bez ostrzeżenia strzelały do demonstrantów, członkowie Komisji ds. Międzynarodowych Ruchu Oburzonych Zgromadzenia Ogólnego w Barcelonie, umieścili w internecie wywiad z jedną z ofiar wydarzeń z 14 listopada, która straciła oko w wyniku policyjnego ostrzału.
Ale działania społeczeństwa hiszpańskiego wobec sytuacji w kraju nie ograniczają się wyłącznie do strajków i protestów. W ciągu minionych miesięcy rozmachu nabrały obywatelskie inicjatywy związane z sąsiedzką samopomocą, społecznymi usługami w zakresie służby zdrowia, a nawet z przekształcaniem pustostanów w centra socjalne przyjmujące eksmitowane rodziny. Wielu obywateli zaangażowało się również w akcje mające na celu wywieranie presji na rząd i hiszpańskich potentatów finansowych poprzez informowanie światowej opinii publicznej o sytuacji w kraju. Wspomniane moratorium zakazujące eksmisji zadłużonych lokatorów rozbudziło nadzieje na kolejne ustępstwa rządu we wdrażaniu reform opartych na cięciach oraz innych rozwiązaniach godzących w jakość życia przeciętnych Hiszpanów.
Rok prawicowych rządów na Półwyspie Iberyjskim pokazuje prawdę, która z trudem, lecz – jak sądzę – coraz wyraźniej przebija się do europejskiej opinii publicznej oraz do rządzących kontynentem polityków. Nieograniczone cięcia w sektorze publicznym i liberalizacja przepisów dotyczących rynku pracy – wbrew fantazjom dinozaurów finansjery – nie poprawiają sytuacji gospodarczej, skutkują zaś nieodwracalnymi szkodami społecznymi, na których naprawienie potrzeba będzie całych dekad. Zamiast więc ciąć koszta, czas najwyższy wziąć się za zszywanie społecznych ran, które cięcia te powodują. Być może taką lekcję należałoby wyciągnąć z przebiegu 12 miesięcy szamotania się rządu kraju, który czeka tuż za Grecją i Portugalią w kolejce do ekonomicznego i społecznego bankructwa.
Projekt finansowany ze środków Parlamentu Europejskiego.