Czyż nie powtarza się nam w kółko, że największą wartością jest rodzina? A jednak żona niedoszłego zamachowca postąpiła wbrew tej moralności.
Najbliższe dni upłyną z pewnością na rozważaniach o niedoszłym zamachu na władze państwa. Dość łatwo można przewidzieć, jak potoczy się dyskusja. Dla jednych „polski Breivik” będzie naturalnym wytworem nienawiści do rządzących rozsiewanej przez Jarosława Kaczyńskiego i jego zwolenników. Dla drugich samotnym frustratem niemającym żadnego związku z ideami narodowymi, marszami niepodległości i pieśniami o zniewolonej ojczyźnie. Oczywiście zwolennicy PiS-u puszczą też oko, że „takie rzeczy” nie zdarzają się przypadkowo.
Zostawiając spory o interpretację działań Brunona K., warto zwrócić uwagę na osobę, która stoi za udaremnieniem zamachu. Nie, nie chodzi mi o Artura Wronę ani o żadnego z agentów ABW. Informację o dziwnym zachowaniu i zainteresowaniach niedoszłego zamachowca przekazała służbom jego żona. Zaniepokoiła się, kiedy mąż wypytywał ją, biolożkę, jak użyć środków bakteriobójczych, żeby zatruć wielu ludzi.
Poinformowanie policji na pewno było dla niej trudne i wymagało złamania reguł panującej w Polsce moralności. Czyż nie powtarza się nam w kółko, że największą wartością jest rodzina? Tylko w jej ramach możemy liczyć na w pełni uzasadnioną lojalność, bo opartą na więzach krwi i świętych przysięgach. Swój pomoże swemu, a na innych liczyć nie można i nie należy. Od święta niepodległości powinniśmy jeszcze złożyć hołd narodowi, bo to rodzaj wielkiej rodziny.
Żona Brunona K. postąpiła wbrew tej moralności. Zachowała się etycznie, przedkładając dobro innych, nieznanych sobie ludzi, nad bezpieczeństwo „swoich”. W ten sposób uratowała życie wielu osób, w tym być może także życie swojego męża.
Szkoda, że Breivik nie miał żony.