Ukraina stała się wreszcie naprawdę europejskim krajem – też mamy swoich faszystów w parlamencie.
Ukraińskie społeczeństwo po wyborach parlamentarnych jest społeczeństwem politycznie obscenicznym. Było takie już od pewnego czasu, ale do niedawna można było tej obsceniczności nie dostrzegać, wypierać ją, udawać, że nie jest istotna. Po 28 października 2012 roku nie jest już to możliwe. Na scenie parlamentarnej w pełnym blasku pojawił się antagonizm, który istniał od końca „pomarańczowej” władzy i określał logikę politycznego mainstreamu – tylko nie miał swojej reprezentacji na poziomie państwa.
Po pomarańczowej rewolucji życie polityczne Ukrainy charakteryzował spór kolorów – pomarańczowego i niebieskiego – a nie ideologii. Protest z 2004 roku był spontanicznym ruchem społecznym, a nie artykulacją jakiegoś politycznego programu. Przełom nastąpił wraz z wygraniem przez Wiktora Janukowycza wyborów prezydenckich. Była to nie tylko zmiana głowy państwa czy partii rządzącej, ale przede wszystkim przeformułowanie podstawowego konfliktu, który wyznaczał polityczne pole. Prawicowa, oligarchiczno-klanowa i słowianofilska Partia Regionów, żeby stworzyć bardziej przyjazny obraz własny, potrzebowała opozycji – nie „pomarańczowej”, ale takiej, z którą byłby możliwy polityczny spór na korzystnych dla władzy warunkach.
Mniejsze zło przeciw faszystowskiemu straszydłu
Tak wyznaczono miejsce dla partii Swoboda. Nastąpił proces, który można nazwać negatywną legitymizacją: tylko na tle opozycji złożonej z neofaszystów „niebiescy”, czyli partia ultrakonserwatywno-neoliberalna, mogli wyglądać na „normalnych” i „centrowych”. Dualizm „pomarańczowo-niebieski” został zastąpiony przez oligarchiczno-faszystowski. Politolodzy i dziennikarze, którzy sumują głosy według typowego szablonu, gdzie z jednej strony są Partia Regionów i „komuniści”, a z drugiej – Zjednoczona Opozycja „Batkiwszczyna”, „UDAR” i „Swoboda”, gubią nierozerwalny związek między Partią Regionów a „Swobodą”. Oczywiście prezydenckie wybory w 2015 roku między Wiktorem Janukowyczem i liderem Swobody Ołehem Tiahnybokiem będą rozgrywane według tego samego schematu, co te z 1999 roku między Leonidem Kuczmą i komunistą Petrem Symonenką czy te z 2002 roku między Chirakiem i Le Penem we Francji – wybierzemy „mniejsze zło” przeciwko faszystowskiemu straszydłu.
I rzeczywiście – gdyby Swoboda nie istniała, Partia Regionów musiałaby ją wymyślić. Trzeba jasno określić źródło i przyczyny sukcesu prawicowego radykalizmu, zrozumieć polityczną istotę socjalnie lewicowego, a zarazem nacjonalistycznego populizmu. Dzisiaj radykalnie prawicowa ideologia przedstawia się jako alternatywa wobec obecnego porządku – łączy politykę nienawiści do abstrakcyjnego zła („łże-elita”, „okupacyjna władza”, „żydowsko-moskiewski spisek”) z nietolerancją wobec konkretnych i łatwych do ataku mniejszości (imigrantów czy homoseksualistów), uzupełniając tę mieszankę retoryką socjalną. Taka „alternatywność”, oczywiście, nie jest przeciwnikiem obecnego dominującego porządku – wręcz przeciwnie, żywi się społeczną niesprawiedliwością z niego wynikającą. Radykalny prawicowy populizm jest imitacją działań mających na celu społeczną transformację, co próbuje przykryć swoją „konkretnością” i „radykalizmem”.
Udany rebranding
Obecność Swobody w nowym parlamencie to cena za porażkę „pomarańczowej” władzy. „Pomarańczowa” polityka miała na początku potężne społeczne poparcie, potencjał, żeby zmieniać Ukrainę w państwo socjalne. Ta szansa została jednak utracona – i zaczęła brunatnieć. To właśnie Swoboda zajęła polityczną przestrzeń po odejściu Wiktora Juszczenki. To on swoją polityką pamięci wybrukował jej drogę, propagując OUN-UPA czy nadając Banderze tytuł Bohatera Ukrainy. Nie przypadkiem Socjal-Nacjonalistyczna Partia Ukrainy dokonała rebrandingu właśnie w 2004 roku. Szykując się do politycznych zmian, postarała się o nieco porządniejszy wygląd, zmieniła nazwę na Ogólnoukraińskie Zjednoczenie „Swoboda”, a swoim symbolem – zamiast otwarcie neonazistowskiego „wilczego haka” – uczyniła prawą dłoń z trzema wyprostowanymi palcami.
Można się pocieszać, że te 10 procent wyborców, którzy głosowali na Swobodę, to elektorat protestu, który nie podziela partyjnej ideologii i ma nadzieję, że Rada Najwyższa ucywilizuje radykalnych nacjonalistów. Na tym jednak właśnie polega pułapka. Największym problemem jest nie tyle samo istnienie Swobody (ultraprawicowi populiści są typowi dla Europy), ile to, że neofaszyzm tej partii nie spotyka się z żadnym publicznym oporem, że jest po prostu po cichu tolerowany. Wbrew swojej nazwie Swoboda istnieje właśnie dlatego, że na Ukrainie nie ma politycznej wolności, że w obecnym politycznym krajobrazie brak jakikolwiek wymiaru emancypacyjnego. Swoboda to symptom porażki ukraińskiej polityki, społecznej wspólnoty i demokracji.
Jedyna dobra nowina na dziś jest taka, że dzięki obecności partii Swoboda w ukraińskim parlamencie widzimy czarno na białym – nie tyle, jakie ukraińskie społeczeństwo stało się teraz, ale jakie od dawna było. Do tej pory woleliśmy tego nie dostrzegać, teraz już nie możemy.
Przełożył Paweł Pieniążek