Prawicowy rząd Mariano Rajoya wprowadza najostrzejsze cięcia w historii Hiszpanii. Zewsząd słychać głosy, że jesteśmy świadkami demontażu hiszpańskiego państwa socjalnego. Na ulice wychodzą pracownicy budżetówki i górnicy. Hiszpanie mają dość. Korespondencja z Hiszpanii Aleksandry Sojki.
Ponad pół roku temu, w listopadzie 2011, Hiszpanie zagłosowali w wyborach do parlamentu na zmiany, wynosząc do władzy centroprawicową Partię Ludową (Partido Popular –PP) i karząc tym samym dotychczasowy lewicowy rząd José Luisa Zapatero. PP i ich kandydat na premiera, Mariano Rajoy, doszli do władzy, obiecując gotową receptę na wyjście Hiszpanii z kryzysu (chociaż plan ten pozbawiony był konkretów, co ostro krytykował w czasie kampanii nowy przywódca hiszpańskich socjalistów Alfredo Pérez Rubalcaba). Główną strategią PP była krytyka rządu Zapatero, który rzekomo oszukał Hiszpanów, wprowadzając pierwsze reformy (np. obniżając pensje w sektorze publicznym), a poza tym bez konkretnego planu wyjścia z głębokiego kryzysu, w jakim znalazł się kraj od 2008 roku, ślepo podążał za wytycznymi Brukseli. Prawie połowa hiszpańskich wyborców (44,6%), w atmosferze podgrzewanej przez prawicowe media, wiązała wielkie nadzieje z nowym rządem PP. To oni mieli być świetnie przygotowani do przejęcia sterów polityki ekonomicznej kraju i wprowadzenia reform przemyślanych i efektywnych.
Niestety nic takiego nie nastąpiło. Obecnie, ponad pół roku po przejęciu sterów przez hiszpańską prawicę, bezrobocie nadal utrzymuje się na rekordowych poziomach, Hiszpanie przyzwyczaili się już do tego, że słowa „prima de riesgo” opisujące kryzysową sytuację hiszpańskich obligacji nie schodzą z pierwszych stron gazet, a w głównych wydaniach wiadomości najpierw informuje się o zachowaniu „mercados” , czyli rynków. Hiszpanie ze zrezygnowaniem oczekują teraz każdego piątku, kiedy to ogłaszane są kolejne reformy (i, jak zapowiada Rajoy, będzie to kontynuowane w każdy piątek do końca kadencji rządu). Po ogłoszeniu cięć budżetowych w sektorze edukacji, na ulice wyszli nauczyciele w obronie edukacji publicznej dostępnej dla wszystkich. Od tygodni w prasie wrze na temat cięć wydatków na sektor badawczy i uniwersytety. Do tego doszło podniesienie podatków i ogłoszenie cięć w opiece zdrowotnej. I tak co piątek Rajoy ostro tnie wszędzie tam, gdzie jeszcze sześć miesięcy temu w debacie przedwyborczej zarzekał się, że nigdy nie zredukowałby funduszy.
Pomimo tak drastycznych „ajustes” (dopasowywanie – ulubiony eufemizm rządu zawierający w sobie cięcia budżetowe i podnoszenie podatków), sytuacja wcale się nie poprawia, a raczej zdaje się pogarszać z tygodnia na tydzień. W dzień przed pierwszym meczem reprezentacji Hiszpanii w Euro 2012 Rajoy oficjalnie zwrócił się do Unii o pomoc dla banków hiszpańskich. Nadwyrężony sektor bankowy załamał się po ujawnieniu ogromnego deficytu w jednym z największych banków hiszpańskich, Bankia, którym do niedawna zarządzał związany z PP Rodrigo Rato (były minister w rządach PP, stał też na czele MFW, obecnie jest jednym z oskarżonych w sprawie, jaką wytoczono byłym zarządcom Bankii). Kiedy wydawało się, że już nie gorzej być nie może, tydzień temu Rajoy ogłosił najostrzejszy jak dotąd program reform – jak sam się tłumaczył, przymuszony dramatycznym deficytem budżetowym. W efekcie zatrudnieni w budżetówce nie dostaną w tym roku trzynastki na święta i będą mieli mniej dni wolnych od pracy, wzrośnie też VAT na wszystkie produkty poza podstawowymi, zmniejszony zostanie zasiłek dla bezrobotnych, wzrośnie opodatkowanie usług energetycznych a w 2013 roku zniknie ulga podatkowa na zakup nieruchomości. Są to najostrzejsze cięcia w historii Hiszpanii. Zewsząd słychać głosy, że jesteśmy świadkami demontażu hiszpańskiego państwa socjalnego. W dzień po ogłoszeniu ostatniego pakietu reform (tym razem ogłoszonego wyjątkowo w środę) na ulice Madrytu wylegli pracownicy budżetówki. Spotkali się tam z górnikami, którzy od kilku dniu szli z północy Hiszpanii do stolicy w proteście przeciwko zredukowaniu o ponad 60% dopłat do tego sektora i od kilku tygodni toczą regularną bitwę z policją.
Społeczeństwo hiszpańskie jest w stanie wrzenia. Wrze przede wszystkim w sieci, gdzie niemal codziennie pojawiają się wiadomości i komentarze dotyczące kłamstw wyborczych PP. Przypomina się, jak Rajoy, jeszcze będąc w opozycji, przekonywał, że podniesienie stawek VAT (co właśnie zrobił w zeszłym tygodniu) jest bezpośrednim uderzeniem „złego rządu w społeczeństwo”. W zeszłym tygodniu i tak gorącą atmosferę podgrzało nagranie, na którym jedna z parlamentarzystek partii rządzącej przyłapana została przez kamery na tym, że podczas gdy Rajoy ogłaszał redukcję zasiłku dla bezrobotnych, powiedziała sobie pod nosem „niech mają za swoje” (delikatnie tłumacząc użyty zwrot „que se jodan”). Andrea Fabra tłumaczyła co prawda później, że komentarz był adresowany do kolegów i koleżanek z lewicowej partii, ale jakoś nie bardzo ktoś jej uwierzył. Napięcie społeczne rośnie i sieć stała się znowu, tak jak w przypadku Ruchu Oburzonych, najlepszym medium rozpowszechniania informacji niewygodnych dla rządzących. Na dziś wieczór, czwartek 19 lipca o 20.30, zaplanowane są w całej Hiszpanii manifestacje przeciw reformom… Nie wiadomo, jaki będzie ich rezultat, ale jedno jest jasne – Hiszpanie mają dość.