Bezcelowe narzekanie przy piwie, klasyczna cecha czeskiej kultury politycznej, ma dla władzy pozytywne skutki.
Listopadowa rocznica, przypominająca znaczenie czeskiej aksamitnej rewolucji z 1989 roku i siłowe stłumienie demonstracji studentów z 1939 roku, w tym roku dobrze pokazała, jak rządzący wyobrażają sobie demokrację. 17 listopada z dnia walki stał się dniem cichym, „godnym”, który powinien przebiegać bez zakłóceń. A już na pewno nie powinien zakłócać go jakiś „lud”, z pieniactwa niespokojny, który czuje się oszukany i okradany.
Podobno doszło do „nadużycia” święta narodowego. Ta retoryka przypomniała mi panią, która krzyczała na aktywistów przy namiocie z petycjami: „Teraz, kiedy już mamy demokrację, musicie być grzecznie i cicho, jak myszki”. Kolejny raz okazało się, jak bardzo w czeskim społeczeństwie przetrwało totalitarne myślenie. To właśnie ono jest głównym składnikiem kultury politycznej; przeniosło się do „nowych czasów”, tylko że nie ma już koloru czerwonego, ale niebieski. [kolor rządzącej partii, ODS – przyp. tłum.].
Zniesmaczanie nadużywaniem święta, nieprzyjemne komentarze i wulgaryzmy pod adresem tych, którzy chcą pokazać (nadal pokojowo!) swoje niezadowolenie, ciągłe straszenie poprzednim reżimem, podkreślanie jedynej słusznej drogi i nawoływanie do spokojnej atmosfery dla pracy, w której niezadowoleni przeszkadzają – to wszystko mogliśmy usłyszeć w tekstach podsumowających obchody święta. Może w takim razie rządzący powinni dodać w konstytucji zdanie, że nas do tej właściwej demokracji minister [finansów] Kalousek po prostu przytnie.
17 listopada chyba najlepiej pokazuje siłę sprzeciwu wobec władzy. Już nie konformizm i płynięcie z prądem, ale właśnie sprzeciw, który jest – nawet jeżeli to tak u nas nie wygląda – podstawowym prawem obywatelskim. Czesi mają z protestami problem, od Białej Góry nie są one częścią naszej kultury politycznej, przez co jesteśmy trochę zapóźnieni w politycznym rozwoju w stosunku do naszych sąsiadów. Dopiero się ich uczymy. Uczymy się współpracować i koordynować akcje. A jednocześnie nadal możemy usłyszeć, że „uczciwy człowiek nie protestuje”. Zadaniem słusznego obywatela jest weekendowy wypad do centrum handlowego, a następnie wieczorne oglądanie seriali, które stają się ucieczką przed coraz bardziej przygnębiającą społeczną rzeczywistością.
Nawet między politologami nie ma zgody co do definicji demokracji i cały czas toczą debaty, czy chodzi o ideologię, czy po prostu o rodzaj systemu. Najbliższa prawdy chyba będzie definicja, że demokracja jest procesem, który cały czas się odnawia poprzez szukanie rozwiązań, dyskusje i kompromisy. Radykalizacja następuje, kiedy właśnie te główne przejawy demokracji nie działają. Może to na przykład wynikać z tego, że (nie tylko u nas) doszło do zjednoczenia władzy politycznej i ekonomicznej, co objawia się przyjmowaniem rozwiązań legislacyjnych dopasowanych do interesów konkretnych grup. Obserwujemy rosnącą pogardę wobec ludzi i ich stale pogarszającej się sytuacji socjalnej. Jesteśmy świadkami ostentacyjnego pozyskiwania bogactwa bardzo dziwnymi sposobami, które z legalnością nie mają nic wspólnego.
Jeżeli podobne zjawiska będą nadal zachodzić, to w przyszłym roku możemy na Národní třída znowu w ciszy złożyć wieniec – tym razem dla samej demokracji. Jasno widać, że nie może ona działać tylko z formalnie ustanowionymi prawami politycznymi przy jednoczesnym ograniczaniu praw socjalnych. Dobrze to ujął filozof Václav Bělohradský, mówiąc, że „nie możemy być wolni w myśl konstytucji, będąc niewolnikiem w myśl umowy o pracę”.
Przebieg zdarzeń 17 listopada przestraszył rządzących. Ich reakcje często były na granicy paniki i histerii. Przy czym ostatnia demonstracja pod względem liczby uczestników nie da się nawet porównać z kwietniowym protestem platformy Stop Rządowi, kiedy to na placu Wacława zgromadziło się ponad sto tysięcy obywateli. Może to była swego rodzaju spontaniczność, dowód na obywatelskie zaangażowanie, które wywołały zmianę.
Nie oczekujmy, że przyjdzie ona ze strony establishmentu – co oczywiście nie oznacza, że naszym obywatelskim obowiązkiem nie jest systematycznie tej zmiany od nich żądać. Mało co tak umacnia oligarchię, jak sytuacja, w której obywatele są niezadowoleni, ale zatomizowani na skutek przyjęcia sloganu „niech każdy troszczy się o siebie”. Żadne niebezpieczeństwo nie grozi jej ze strony ludzi skupionych na ucieczce od życia publicznego do prywatności swych mieszkań, działek i hobby.
Przed złem jednak nie ma ucieczki. Często uświadamiamy to sobie zbyt późno. Bezcelowe narzekanie przy piwie, klasyczna cecha czeskiej kultury politycznej, ma dla oligarchii pozytywne skutki. Ludzie wygadają się, ulżą sobie, aby następnego dnia znowu posłusznie przystąpić do wypełniania swoich „zadań”.
Obowiązek podjęcia działań spoczywa na nas, obywatelach. Mówiąc pragmatycznie: nie ma tutaj nikogo innego, kto to za nas zrobi. Zwykli ludzie dysponują mnóstwem niewykorzystanych umiejętności i doświadczeń, które można spożytkować dla rozwoju społeczeństwa. Na razie nie mamy wystarczająco rozwiniętej obywatelskiej sieci przepływu informacji, która byłaby w stanie przełamać medialną blokadę, ani też nie przyswoiliśmy sobie metod obywatelskiej współpracy, które by zmniejszyły atomizację społeczeństwa. Jest to zadanie, przed którym nie uciekniemy.
W Oddolnej Alternatywie używamy sformułowania wodza indiańskiego plemienia Hopi: „My jesteśmy tymi, na których czekaliśmy”. Możemy też zacytować wypowiedź przedstawiciela naftowego koncernu OPEC, który był – przed kryzysem naftowym – uważany za zabawną organizację z zerowym politycznym i ekonomicznym wpływem: „Znaleźliśmy swoją siłę, dopiero kiedy ją sobie uświadomiliśmy”.
Autorka jest ekonomistką
Tekst ukazał się w czeskim piśmie „Advojka”.
Tłum. Vendula Czabak