Entuzjazmem napełniał go każdy wyzwolicielski i partycypacyjny ruch społeczny – Marshalla Bermana wspominają przyjaciele z „Dissent”.
Michael Walzer: Uczynił „Dissent” lepszym miejscem
Marshall był moim przyjacielem przez wiele lat – prawie pół wieku. Przez cały ten czas był moim politycznym towarzyszem i wspaniałym człowiekiem. Judy i ja poznaliśmy go jako wrażliwego, młodego człowieka, nieszczęśliwego na Wydziale Nauk Politycznych Harvardu (podobnie jak ja kilka lat wcześniej). Gdy było mu szczególnie smutno, odwiedzał nas w domu, gdzie spędzał czas z naszymi dziećmi. Na pewno podnosiliśmy go wtedy na duchu, tak jak on podnosił nas. Pamiętam, jak wyciągnął nas na obchody Dnia Ziemi w Cambridge, na brzegu Charles River. Judy i ja, pewnie niesłusznie, byliśmy sceptyczni, ale Marshall i nasze dwie córki – w wieku 9 i 3 lat – bawili się świetnie.
Urodzony w 1940 roku Marshall był pod wieloma ważnymi względami dzieckiem lat 60. Choć nienawidził tego, jak skończyła się ta dekada – ekstremistycznymi pozami i eksperymentami z przemocą – nigdy nie odwrócił się od tego, co w niej najlepsze. Entuzjazmem napełniał go każdy wyzwolicielski i partycypacyjny ruch społeczny – jego wczesne eseje w „Dissent” przedstawiały apologetyczną retrospektywę tych burzliwych lat. W eseju z 2000 roku o „pyskowaniu” zastanawiał się, w jaki sposób można by zrekonstruować krytyczną kulturę lat 60. dziś.
Jego miłość do lat 60. i Nowej Lewicy budziły pewne obawy wśród starszych redaktorów „Dissent” i musiało upłynąć trochę czasu, zanim został w pełni zaakceptowany w naszym małym kręgu. Ja nigdy nie podzielałem tych obaw, także dlatego, że mnie i Marshalla łączyło coś więcej niż przekonanie, że Wydziałowi Nauk Politycznych Harvardu daleko było do utopii. Marshall był, podobnie jak ja, jednocześnie człowiekiem lewicy i wiernym synem Syjonu. Nie zawsze łatwo było łączyć te dwa zaangażowania, ale on łączył je z wielkim wdziękiem, co przez lata ułatwiało mi rozmowy z nim.
Był też swego rodzaju marksistą, ale obraz Marksa, jaki umieszczał na okładkach swoich książek i swoich T-shirtach, daleki był od tych, do których przywykliśmy. Czytałem wielu marksistów i mogę powiedzieć, że Marshall na pewno nie był marksistowskim marksistą; był jedyny w swoim rodzaju. W swojej lekturze Marksa skupiał się na jego wczesnych tekstach, zwłaszcza Rękopisach ekonomiczno-filozoficznych. Zawsze miałem wrażenie, że interpretując te teksty, jednocześnie ulepszał je.
W końcu redaktorzy „Dissentu” rozpoznali w Marshallu wybitną inteligencję, jaką podziwiali i jakiej wymagali od swoich autorów. Oprócz intelektu Marshall miał jeszcze coś, co nie zawsze idzie z nim w parze – wielką pogodę ducha, dzięki której uczynił „Dissent” lepszym miejscem. Stał się naszym redakcyjnym urbanistą i krytykiem wszystkich przeciwników miasta. Ciągle w szczegółach opisywał i wyjaśniał naszym czytelnikom (i wielu innym) związki między miejskością, modernizmem i emancypacją. Przywoływał przy tym starą średniowieczną maksymę: Stadtluft macht frei – „miejskie powietrze czyni wolnym”.
Wszędzie odnajdywał tę wolność: na zatłoczonych ulicach Manhattanu; w kawiarniach i klubach Greenwich Village; wśród krzykliwych świateł Times Square; na Bronksie, gdzie dorastał, w dzielnicy, której upadek i późniejsze odrodzenie miał okazję osobiście obserwować; w pomazanych graffiti wagonach nowojorskiego metra, w muzyce miasta: od jazzu, przez teatry Broadwayu, do rapu.
Avram Barlow, kolega mojej córki w Urban Academy, alternatywnej szkole średniej w Nowym Jorku, student Marshalla, tak opisał jego wizytę w szkole:
Marshall był jedynym białym uczestnikiem panelu o cenzurze w rapie. Zaczął od cytatu z najbardziej brutalnych i obscenicznych fragmentów z Szekspira, po czym płynnie przeszedł do utworów Public Enemy. Wszyscy, co do jednego, byli zafascynowani jego wiedzą na temat utworów rapowych z lat 80. i umiejętnościami umieszczenia ich w ramach tradycji literackiej, o której większość uczniów (i panelistów) miała nikłe pojęcie. Wyglądał wtedy jak zawsze, raczej niechlujnie, jego plecak poklejony był szarą taśmą klejącą. Jeden z uczniów, 14-latek, zapytał mnie szeptem: „Ten gościu jest świetny! Czy to jeden z tych bezdomnych geniuszy”?
Nie miał racji z bezdomnością. Marshall czuł się jak w domu w „sztetlu” Upper West Side, całe miasto było jego domem. Często go smuciło i denerwowało, ale obejmował je całym swoim sercem i umysłem. I na tym polegał jego geniusz.
Jego chyba ostatni wykład miał miejsce w wielkiej auli City College of New York. Aula wypełniona była ludźmi w różnym wieku, którzy podziwiali i kochali Marshalla. Wspiął się na katedrę jak starzec, ale wykład o swoim mieście wygłosił z wigorem młodzieńca. Gdy skończył, wszyscy nagrodziliśmy go owacją na stojąco. Pomyślałem wtedy, że tak też być powinno.
Wieczorem, gdy dowiedziałem się o jego śmierci, czytałem jego stare artykuły z „Dissent”. Opublikujemy je na naszej stronie, przeczytajcie je, ciągle są pełne pogody ducha. Was także podniosą na duchu.
Zichrono l’vracha – błogosławiona niech będzie jego pamięć.
Tekst wygłoszony na uroczystości żałobnej ku czci Marshalla Bermana
***
Mark Levinson: Nie przestawajcie próbować
1. Niecałe trzydzieści lat temu, zaraz po tym, gdy zacząłem pracować w „Dissent”, zadzwonił do mnie Irving Howe. „To niesamowite” – krzyczał przez słuchawkę pełen entuzjazmu. Irving Howe – człowiek nieskory do przesady – opisywał w ten sposób artykuł, jaki Marshall Berman wysłał do „Dissent”. Tekst ten później wszedł do jego dzieła życia, książki Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu.
2. Dzień przed rozpoczęciem roku akademickiego trafiłem do księgarni Labyrinth Books położonej koło Uniwersytetu Columbia. Wszedłem na drugie piętro; tam między półkami polegiwał Marshall, otoczony stosem książek. Blokował cały korytarz. „Marshall, co ty tu robisz ?!” – zapytałem. „Przygotowuję się do zajęć – odpowiedział. – To świetnie miejsce, mam tu pod ręką wszystko, czego potrzebuję”.
3. Przeczytałem Wszystko, co stałe… od razu, jak się ukazało. Zaczynałem wtedy swój doktorat i umówiłem się na kawę z Marshallem. Z – jak dziś to widzę – młodzieńczą naiwnością powiedziałem mu, że chciałbym pisać o historii myśli ekonomicznej tak samo, jak on pisał o historii idei we Wszystko, co stałe… Z taką samą pasją, uczuciem, wyczuciem chwili. Uśmiechnął się i powiedział, że to jedna z najmilszych rzeczy, jaką ktokolwiek mu powiedział. Dodał: „Zrób to, człowieku”. Próbowałem. I choć rozprawa powstała, to nie udało mi się w niej nawet zbliżyć do ducha dzieła Marshalla.
4. Kocham jego głos, słowa, jakie wypowiada. Posłuchajcie, jak Marshall pisze i mówi o wielkim historyku sztuki Meyerze Shapiro. Można się dowiedzieć z tych słów wiele o Shapiro, ale także o samym Marshallu:
Moi przyjaciele z Columbii mówili mi: „Musisz go zobaczyć, to żywa legenda”. Byłem sceptyczny wobec „żywych legend”, ale w końcu poszedłem go zobaczyć. Oparłem się plecami o ścianę w przegrzanej, przepełnionej sali wykładowej. W ciągu pięciu minut zostałem znokautowany. Mówił o Gauguinie i Van Goghu, ale także o Zoli, Szekspirze, Augustynie z Hippony, Engelsie, Williamie Jamesie, Tołstoju, Picassie i nieeuklidesowej geometrii. Gdy mówił, prezentował strumień obrazów: starożytnych i średniowiecznych, obrazy i fotografie gazetowe, plany techniczne i rysunki, sztukę abstrakcyjną i figuratywną, wysoką i niską, dzieła liczące tysiące lat i takie, które ciągle nie zostały ukończone. Jego wykład pełen był nieoczywistych wypraw ku przeszłości, ku radykalnie odmiennym kulturom i wizjom przyszłości.
Osiągnął dramaturgiczny szczyt tuż przed dzwonkiem i skończył dokładnie wtedy, gdy zadzwonił. Ale wyglądało to tak, jakby mógł mówić w nieskończoność. Westchnąłem: „Czy on naprawdę musi kończyć?”. „NIECH NIE PRZESTAJE!”. To było jak seks, jak muzyka, jak inne ekstatyczne doświadczenia, pokazał nam bogactwo bytu. I każdy z nas miał poczucie, że robił to specjalnie dla każdego z nas z osobna.
„Co on właściwie powiedział?” – spytała mnie wieczorem moja dziewczyna. Miałem poczucie, że mógłbym jej to tłumaczyć całe życie i nie udałoby mi się skończyć.
5. Zawsze wpadałem na Marshalla w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach. Nie tylko na West Endzie, na Broadwayu, w Metro Diner albo w Henry’s Restaurant, ale także w Hiszpanii i Francji, gdzie znajdowałem jego książki w księgarniach. Pięć lat temu, gdy spędzałem wakacje z rodziną w Lizbonie, trafiłem do niewielkiego muzeum. Pokazywana w nim była wystawa o nowoczesności. Pomiędzy obrazami, rzeźbami i multimediami do ścian przyczepione były cytaty z Marshalla.
6. Marshall był lojalnym członkiem redakcji „Dissent”. Pytałem go kiedyś o jego relacje z Irvingiem Howem. Wiele ich łączyło: obaj pochodzili z Bronksu, obaj byli niezwykle błyskotliwi. Ale pochodzili też z różnych pokoleń, bardzo różnych. Irving wywodził się z tradycji Starej Lewicy; swego czasu był pełnym pasji polemistą w tradycji trockistowskiej. Marshall – tak słodki, jak Irving potrafił być ostry – był ucieleśnieniem Nowej Lewicy. Marshall mówił, że kochał Irvinga (Marshall nigdy niczego nie „lubił”, zawsze „kochał”). Ale sytuacja była złożona. Czasem nie rozmawiali ze sobą przez lata. Życie było skomplikowane. A Marshall kochał (nie „lubił”) mierzyć się ze sprzecznościami.
Gdy Irving zmarł, Marshall napisał wspomnienie o nim, wychwalające jego otwartość na zmiany. Marshall pisał o eseju Irvinga z 1970 roku Co jest problemem? Kryzys społeczny, kryzys cywilizacji, czy oba? W szczegółach analizował ten artykuł („najlepszy, jaki Irving napisał”), przedstawiając go jako punkt zwrotny dla Howe’a i całego środowiska „Dissent”. Myślę, że można w nim znaleźć powody lojalności Marshalla wobec pisma:
Nagle Irving zmienił swoje zainteresowania, zamiast polityki skupiając się na badaniu „tych ostatecznych, dręczących nas pytań” na temat „sensu ludzkiej egzystencji”. Pisze, że wszyscy musimy stawić im czoła, i pyta – słowami wielkich rosyjskich pisarzy XIX wieku i swoim własnym charakterem pisma – „jak powinniśmy żyć”. W kluczowym momencie tego eseju Irving przywołuje koncepcję „złotego wieku” Dostojewskiego – nigdy nie możemy zaprowadzić go na ziemi, ale bez jego obietnicy życie na niej byłoby nie do zniesienia. Pod koniec eseju Irving pisze, że „każda próba narzucenia utopii prowadzi do barbarzyństwa”. Ale na samym końcu przyznaje, że „życie pozbawione wizji utopii prowadzi do śmierci wyobraźni”.
Ten esej jest znakiem twórczego przełomu. Irving przez pięć lat walczył z Nową Lewicą, która w walce z nim była być może jeszcze bardziej agresywna niż on wobec niej. Od tego momentu […] Irving nie tylko zaczął dostrzegać, jak wartościowa była prowadzona przez nas walka, ale także to, co znaczyła – z o wiele większą jasnością i głębią niż ktokolwiek z nas. Nowa Lewica powstała nie po to, by promować określony styl życia, ale po to, by zmierzyć się z najważniejszym duchowym pytaniem: „jak powinniśmy żyć?”. […]
Nie polegało to tylko na tym, że Irving przypominał nam, dlaczego się w to wszystko zaangażowaliśmy; był na tyle szczodry, by przyznać, że to my przypomnieliśmy jemu, dlaczego to on się kiedyś zaangażował. To prawda, że dostrzegł światło po tym, gdy nasza gwiazda już zaszła, ale to i tak imponujące, że mógł je w ogóle zauważyć. Gdy Nowa Lewica rozsypywała się, Irving odkrył jej podstawowy duch i napęd działania i przyswoił je jako swoje własne […]. „Na czym polega problem” to nie tylko przykład głębokiej myśli i uczucia, ale także bogaty i złożony akt komunikacji.
Tekst pomógł przekształcić „Dissent” z sekciarskiego środowiska w otwartą przestrzeń kulturalną i polityczną, w której demokratyczni socjaliści poważnie traktujący oba te terminy i ocaleńcy z Nowej Lewicy – lekko zużytej lewicy, jak nazywałem nas wtedy – mogli się spotkać, uczyć się od siebie, dyskutować bez obrażania się na siebie, wspólnie myśleć o utopii. Zmieniło to Irvinga z polemisty w lidera.
7. Gdy Marshall zmarł, Corey Robin napisał na Facebooku, że co dziesięć minut pojawiały się upamiętniające go tweety z całego świata. Po hiszpańsku, portugalsku, francusku, włosku i turecku.
8. Nie mu tu z nami Marshalla i będzie nam go brakować. Jeśliby tu był, to jestem pewny, że powiedziałby nam jedno: żebyśmy nie przestawali próbować próbować.
Tłum. Jakub Majmurek
Wspomnienia ukazały się w magazynie „Dissent”.
Czytaj także:
Marshall Berman: Znaki na ulicach