Gdy do włoskiego kotła wrzucimy prawicowych populistów i wymykających się podziałowi na lewicę i prawicę antyestablishmentowców i mocno zamieszamy, to wyjdzie nam anonimowy technokrata bez zaplecza politycznego.
Po tygodniach przeciągania liny rebeliancki Ruch 5 Gwiazd i skrajnie prawicowa Liga mają dać Włochom nowy rząd. Czy to koniec chaosu? Wygląda na to, że jazda bez trzymanki dopiero się zaczyna.
Nowym premierem ma zostać Giuseppe Conte. Ostatecznie ega Luigiego di Maio, lidera M5S, i szefa Ligi Matteo Salviniego okazały się być za duże, aby którykolwiek z nowych samców alfa włoskiej polityki ustąpił drugiemu. Obydwaj mieli zresztą dobre argumenty: di Maio przewodzi ugrupowaniu, które w wyborach 4 marca uzyskało najlepszy samodzielny wynik. Salvini z kolei niespodziewanie wyrósł na lidera prawicowej koalicji, którą tworzył z Forza Italia Silvio Berlusconiego, i którą Liga musiała opuścić, aby przełamać impas negocjacyjny.
czytaj także
Ostatecznie na czele „rządu zmiany” ma stanąć nikomu nieznany profesor prawa z Uniwersytetu Florenckiego i członek gabinetu cieni di Maio, odpowiedzialny za redukcję biurokracji. Liderzy partyjni zadowolą się kluczowymi ministerstwami w rządzie marionetkowego Conte – Salvini ministerstwem spraw wewnętrznych (uchodźcy!), a di Maio superministerstwem gospodarki.
Sam Giuseppe Conte ma być według słów lidera M5S syntezą tego, co reprezentują sobą obydwaj koalicjanci. Wychodzi więc na to, że gdy do włoskiego kotła wrzucimy prawicowych populistów i wymykających się podziałowi na lewicę i prawicę antyestablishmentowców i mocno zamieszamy, to wyjdzie nam anonimowy technokrata bez zaplecza politycznego, którego nie tylko nie wybrał lud, ale i który nawet nigdy nie stanął w szranki wyborcze.
Absurd? Z pewnością. Ale (nieskonsumowana jeszcze przecież) koalicja M5S i Ligi absurdami stoi. Umowa programowa, w sprawie której partie porozumiały się w ubiegłym tygodniu, jest dziwacznym połączeniem ultraliberalizmu i neokeynesizmu. Liga w zasadzie przeforsowała swój postulat wprowadzenia podatku liniowego na poziomie 15 procent, godząc się jedynie na dodanie dodatkowej dwudziestoprocentowej stawki dla najbogatszych. Natomiast M5S wprowadza swoją wersję bezwarunkowego dochodu gwarantowanego na poziomie 780 euro, który jednak nie jest ani gwarantowany, ani bezwarunkowy. Kwota w pełnej wysokości ma przysługiwać wszystkim, którzy nie wykazują żadnych dochodów, natomiast osoby o dochodach niższych niż 780 euro mają otrzymywać brakującą różnicę. Do tego osoby, które w ciągu dwóch lat trzy razy odrzucą ofertę pracy, mają tracić prawo do świadczenia.
Poza Włochami najwięcej emocji wzbudza oczywiście nastawienie nowej koalicji do Unii Europejskiej. W końcu pierwszy raz w historii w jednym z szóstki państw założycieli wspólnoty władzę obejmą ruchy krytyczne wobec UE (o czym więcej za chwilę). Dlatego, gdy zgodnie z zapowiedziami z kampanii wyborczej we wstępnej wersji umowy koalicyjnej, którą opublikowała prasa, pojawił się postulat wpisania do traktatów możliwości wyjścia z unii walutowej i zawoalowaną zapowiedź referendum w tej sprawie, wielu europejskich polityków z pewnością zaczęło nerwowo obgryzać paznokcie. Puls z pewnością podniosło im także żądanie, aby Europejski Bank Centralny darował Rzymowi 250 miliardów euro długu.
Postulaty te ostatecznie nie znalazły się w umowie, ale to nie znaczy, że będzie można przejść spokojnie do trybu business as usual. W końcu koalicjanci zapowiadają renegocjację traktatów europejskich i przegląd zasad rządzących wspólnym obszarem walutowym. Komisja Europejska ma też dorzucić jedną piątą kosztów dochodu minimalnego. M5S i Liga nie mają też zamiaru przejmować się zasadami ograniczania deficytu budżetowego i zapowiadają szczodre inwestycje państwowe, które w połączeniu w niskimi podatkami i transferami mają nakręcić koniunkturę i w konsekwencji doprowadzić do redukcji kolosalnego długu publicznego wynoszącego ponad 130 proc. włoskiego PKB. Ekonomiści nie są jednak zachwyceni i szacują, że koszty proponowanych reform wyniosą od 120 do 170 miliardów euro. Po stronie oszczędności znalazły się jedynie obniżki emerytur poselskich, zmniejszenie liczby posłów i senatorów oraz ograniczenie misji zagranicznych włoskiej armii, co ma pozwolić na zaoszczędzenie 500 milionów euro.
czytaj także
Na upartego to jednak na polu polityki europejskiej można by próbować doszukać się pozytywów. Zerwanie z polityką zaciskania pasa to krok od dawna postulowany jako antidotum na ciągnący się kryzys strefy euro. Ciekawa i godna śledzenia jest też próba przerzucenia części finansowania polityki społecznej na Unię Europejską. Do tego przecież stanowisko M5S wobec Europy nie jest jednoznacznie negatywne. Zdecydowana większość jego wyborców chciałby pozostać w UE i strefie euro, choć „nie takiej strefie”, a w Parlamencie Europejskim przedstawiciele Ruchu 5 Gwiazd planowali zamienić eurosceptyczną, prawicową Europę Wolności i Demokracji Bezpośredniej, w której prym wiedzie UKIP Nigela Farage’a, na ALDE Guya Verhofstadta (nie zgodzili się na to liberałowie). Plotkuje się także o tym, że w przyszłej kadencji mogliby oni współtworzyć wraz z En Marche! Emmanuela Macrona nową reformistyczną frakcję.
M5S nie rządzi jednak samodzielnie. Odnoszący się z sympatią do Benito Mussoliniego Salvini nie tylko chce rozprawić się z uchodźcami i migrantami, ale także może dążyć do stworzenia okoliczności, w których wyjście ze strefy euro może okazać się jedynym rozwiązaniem, jak zauważa na łamach „Financial Times” Wolfgang Münchau. Do tego M5S raczej dał się poznać jako ruch żarliwych krytyków wszelakich instytucji, a nie partia sprawnych reformatorów – po dwóch latach rządów rzymskiej burmistrzyni Virginii Raggi, która miała być symbolem skuteczności polityki M5S, na ulicach Wiecznego Miasta śmieci jak zalegały tak zalegają dalej. To wszystko mąci nadzieje na konstruktywne wstrząśnięcie europejską polityką.
Zamiast tego rządzić może chaos. Program wewnętrznie sprzeczny i z finansowego punktu widzenia przypominający bardziej worek bez dna niż faktyczny projekt naprawczy jednej z największych światowych gospodarek może szybko okazać się niewiele wartym świstkiem papieru. Wówczas kluczowe będzie pytanie, kto najlepiej poradzi sobie w zarządzaniu chaosem.
Być może wystarczy przygotować popcorn, jak miał zażartować niedawno Matteo Renzi, były premier z ramienia centrolewicowej Partii Demokratycznej, która w wyborach zyskała niecałe 20 proc. i obserwować, jak koalicjanci potykają się o własne nogi. Patrząc na historię włoskiego parlamentaryzmu nie jest to wcale scenariusz nieprawdopodobny. W końcu rząd M5S i Ligi będzie sześćdziesiątym piątym (!) powojennym gabinetem we Włoszech. Do tego pierwszy kryzys rządowy przyszedł jeszcze zanim rząd został oficjalnie powołany przez prezydenta Mattarellę – imponujące naukowe CV premiera in spe miało być mocno podkręcone: na New York University, gdzie Conte rzekomo szlifował swoje prawnicze rzemiosło, nikt o nim nie słyszał, a wiedeński instytut naukowy okazał się być szkołą językową.
Jednak po okresie chaosu wcale nie muszą nastać rządy umiarkowane. W końcu to właśnie umiarkowani politycy utorowali populistom drogę, nie radząc sobie z kryzysem ekonomicznym, który Włoszki i Włosi wyjątkowo mocno odczuli na własnej skórze – dziś poziom PKB per capita w Italii nie przekracza tego z pierwszej połowy lat 2000. Dopiero niezdolność do wprowadzenia skutecznych mechanizmów zaradczych umożliwiła pojawienie się na scenie politycznej antysystemowego Ruchu 5 Gwiazd i wzrost poparcia dla Ligi, która kilka lat temu jeszcze jako lokalna partia błąkała się po scenie politycznej z poparciem nieprzekraczającym pięciu procent. Dziś to szczujący na uchodźców, paradujący w koszulkach z podobizną Władimira Putina (oczywiście chcący znieść nałożone na Rosję sankcje) i marzący o opuszczeniu strefy euro Salvini jawi się jako główny kandydat do zajęcia najważniejszej pozycji we włoskiej polityce. Jego Liga łącząca najgorsze cechy populizmu wschodnio- i północnoeuropejskiego z południowoeuropejskim zyskała od marcowych wyborów 8 punktów procentowych i z poparciem 25 proc. zaczyna dreptać M5S po piętach. Niech ta historia będzie nauczką dla przywódców politycznych na północy Europy, szczególnie w Berlinie. Kilka lat temu w gorącej fazie kryzysu euro nie chcieli oni ustąpić lewicowym i centrolewicowym politykom z Południa, z premierem niewielkiej Grecji Aleksisem Tsiprasem na czele. Dziś radzić sobie muszą z skrajnie prawicowym Salvinim w trzeciej największej gospodarce strefy euro.