Ludzie nie zrezygnują, dopóki Erdogan nie zacznie respektować ich zdania – mówią młodzi Turcy.
Iskrą, która spowodowała wybuch protestów w Stambule, był sprzeciw mieszkańców wobec forsowanych przez rząd planów zagospodarowania przestrzennego – nie chcieli, by w miejscu parku w centrum miasta powstało kolejne centrum handlowe. Pokojowe manifestacje, brutalnie stłumione przez policję, przerodziły się w antyrządowe wystąpienia. W komunikatach rozsyłanych za pomocą mediów społecznościowych Turcy podkreślają, że chodzi im o wiele więcej niż o park – o ignorowanie głosów mieszkańców i obywateli, o demokrację, o użycie środków represji wobec demonstrantów, o zdominowanie przekazu medialnego przez władzę.
Na niedzielnym marszu solidarnościowym z #OccupyGezi w Warszawie zjawili się licznie mieszkający tu młodzi Turcy. Umówiłam się na spotkanie z dwójką z nich. Studiują u nas od kilku miesięcy. Chętnie komentują bieżące wydarzenia, ale proszą, by nie podawać ich nazwisk. – Mam stypendium rządowe. Wolę się nie przedstawiać. Nawet nie wiesz, do czego zdolny jest mój rząd, mogliby mi je zabrać – mówi 25-letnia Aycan ze Stambułu.
– Wczoraj [poniedziałek] za dnia było dość spokojnie. Ludzie byli w pracy. Za to noc była już gorąca. Tym bardziej, że do protestów oprócz studentów przyłączyli się też uczniowie liceów – opowiada 27-letni Pierre, pół Turek, pół Francuz. Uważa, że protesty będą się nasilać i radykalizować. Ludzie nie pójdą do domów, dopóki Erdogan nie zacznie respektować zdania obywateli, co z kolei jest bardzo mało prawdopodobne – uważa. – Jedno jest pewne, strajki nie skończą się z dnia na dzień.
Oboje są przekonani, że premier nie ustąpi ze stanowiska, chociaż powinien. – Ale nawet gdyby Erdogan zrezygnował, mielibyśmy do czynienia z wielką próżnią na scenie politycznej: nie ma dziś nikogo, kto mógłby go zastąpić – twierdzi Aycan. – Turcy są jednak oburzeni, że nie próbował w sposób pokojowy rozwiązać sporu wokół parku, tylko od razu nasłał policję z gazem i armatkami wodnymi. Zamiast prowadzić z obywatelami dialog, odwrócił się do nich plecami i udał w podróż do Algierii, Tunezji i Maroko. A to największe protesty społeczne od dekady.
Ciężko oszacować prawdziwe poparcie społeczne dla Erdogana. – Czy ludzie popierają AKP [Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, ugrupowanie premiera], bo inne partie ponoszą porażki? Czy byliby za Erdoganem, gdyby sytuacja ekonomiczna się pogarszała, a partia miała innego lidera? Czy po radykalizacji jego polityki i wprowadzeniu np. zakazu malowania ust przez stewardessy Turkish Airlines, ci którzy na niego głosowali, będą to robić dalej? – zastanawia się Pierre.
Protesty w Stambule i innych miastach Turcji nie są jeszcze ruchem masowym. Zaangażowało się w nie około 10 procent społeczeństwa – raczej młoda, miejska i świecka klasa średnia. Jednakże – zauważa Aycan – już przez te kilka dni udało się osiągnąć jedną bardzo ważną rzecz, którą próbują zignorować tureckie media mainstreamowe: połączyć podzielone dotąd grupy opozycyjne. Geje, artyści, młodzież, Kurdowie, Turcy, Ormianie, Alewici, kibice dwóch skłóconych ze sobą drużyn (Galatasaray i Fenerbahçe) występujący ramię w ramię… to jest początek nowej ery.
Pierre podkreśla, że mógłby to być zalążek nowego ugrupowania. – Potrzebujemy silnej opozycyjnej partii, która byłaby w stanie reprezentować te różnorodne grupy i mniejszości. Demokratycznej partii gotowej walczyć o ich prawa, a przede wszystkim ukrócić autokratyczne praktyki, które zdominowały turecką politykę przez lata rządów Erdogana, i przywrócić mechanizmy kontroli władzy.
Ale protesty zaczynają wykraczać poza miejską klasę średnią. Konfederacja Związków Zawodowych Pracowników Sektora Publicznego (KESK) – jeden z czterech największych związków zawodowych w Turcji – rozpoczęła dziś o dwunastej strajk generalny jako „odpowiedź na terror państwowy wobec masowych protestów w całym kraju”.
Tureccy studenci uważają jednak, że sytuacja się nie zmieni, dopóki Turcy nie odczują negatywnych skutków ekonomicznych polityki AKP. – Erdogan stworzył iluzję dobrobytu napędzaną przez karty kredytowe, zadłużenie i wysoką konsumpcję. Dopóki ta bańka nie pęknie, będzie się cieszyć poparciem. Ale bez wzrostu ekonomicznego nic nie znaczy – twierdzi Pierre. A sytuacja bezpośrednio na ulicach? Eskalacja walki z mieszkańcami zależy głównie od tego, czy bojówka AKP dalej będzie wspierać działania policji.
Pytam o skuteczność mediacji prezydenta Abdullaha Güla (też z AKP), który zaczął nawoływać do zaprzestania walk, zapewniając, że przekaz manifestujących został przez władzę zrozumiany. Moi rozmówcy są sceptyczni: – Dziś prezydent ma w Turcji jedynie symboliczną władzę i choć w przeszłości udawało mu się łagodzić napięcia społeczne i konflikty, to nie ma wielkiego wpływu na Erdogana, a prywatnie jest jego kolegą – mówi Aycan. – Nikt nie ma chyba już na niego wpływu, nawet ci koledzy z partii, którzy uważają, że sprawa zaszła za daleko i chcieliby ustępstw wobec protestujących.
Faktycznie, władza prezydenta w Turcji jest czysto reprezentacyjna, co marzący o fotelu prezydenckim Erdogan starał się zmienić i wprowadzić silny prezydencki system zbliżony do Stanów Zjednoczonych. – Na miejscu Güla wykorzystałbym ten konflikt do zdobycia władzy. Stanąłbym po stronie społeczeństwa, zyskując w ten sposób szerokie poparcie, dalej forsowałbym prezydencki system i wystartował w wyborach prezydenckich przeciw Erdoganowi – mówi Pierre.
A czy na sytuację w Turcji może wpłynąć oświadczenie Catherine Asthon, szefowej dyplomacji UE? Z dużym opóźnieniem, ale wyraziła „głębokie zaniepokojenie przemocą, która miała miejsce w Stambule i kilku innych miastach w Turcji” oraz ubolewanie z powodu „nieproporcjonalnego użycia siły przez tureckich policjantów”. Wyraziła też nadzieję, „że wszyscy ranni szybko wrócą do zdrowia” i wezwała „wszystkie strony do opanowania i zaprzestania przemocy”. – Erdogan wziąłby pod uwagę chyba tylko Obamę – uważa Aycan. – AKP przedstawiała się jako proeuropejska partia, ale posługiwała się Unią jako instrumentem konsolidacji własnej władzy w regionie. Gdyby znaleźli inny, bardziej korzystny projekt, włączyliby się do niego od razu, porzucając chęć wstąpienia do Unii. Pierre wskazuje dodatkowo na słabość Unii jako gracza na arenie międzynarodowej i w kontaktach z Turcją. – W Turcji łamane są prawa obywateli, rząd wypuszcza na protestujących policję i bojówkę partyjną, kto wie, może dojdzie do wojny domowej, a jedyne reakcja Ashton, i tak spóźniona, to ledwie „sugestie”?! Przecież to jest kraj kandydujący do Unii, do cholery!
Walka Turków o demokrację i poszanowanie praw obywatelskich – szczególnie dziś, w 24. rocznicę wolnych wyborów w Polsce – powinna się znaleźć w centrum zainteresowania nie tylko UE, ale i polskiego rządu. Na to jednak nie liczę. Liczę za to na Polaków, którzy pod dawną kawiarnią „Niespodzianka”, gdzie mieściła się siedziba komitetu wyborczego „Solidarności”, organizują dziś kolejną manifestację solidarności z protestującymi Turkami. Do zobaczenia więc o dziewiętnastej na placu Konstytucji!