Pierwszą turę francuskich wyborów do parlamentu komentuje Jakub Majmurek.
Pierwsza tura wyborów do Zgromadzenia Narodowego we Francji nie przyniosła niespodzianki: drobne, lecz wyraźne zwycięstwo lewicy. Zaskakująca była jedynie rekordowo niska jak na francuskie standardy frekwencja: ponad 40% dorosłych Francuzów zostało w niedzielę w domach. Na ogół frekwencja znacznie przekracza 70%. Część komentatorów niską frekwencję traktuje jako kolejny dowód na to, że wybory prezydenckie były tak naprawdę plebiscytem: za lub przeciw Sarkozy’emu. Ale być może zawiniło po prostu zmęczenie Francuzów kolejnymi wyborami z rzędu.
Partia Socjalistyczna i centroprawica zdobyli zdobyła prawie 30% głosów, centroprawicowa UMP trochę ponad 26%, Front Narodowy prawie 14%, Front Lewicy prawie 7%, ponad 6% ekolodzy. Jak ten rozkład głosów przełoży się na rozkład miejsc w parlamencie zadecyduje druga tura wyborów za tydzień. We Francji wybory odbywają się w dwóch turach w jednomandatowych okręgach wyborczych, jeśli nikt w pierwszej turze nie zdobędzie ponad połowy głosów organizuje się w danym okręgu drugą. W niedzielę w pierwszej turze wybrano zaledwie 39 z 577 deputowanych, wszystko więc rozstrzygnie się za tydzień.
Zaskoczeniem nie jest także to, że w wyborach do ZN partie protestu (FN, FL) wypadły dużo słabiej niż ich kandydaci w wyborach prezydenckich. Front Narodowy zdobył o około jedną czwartą głosów mniej niż Marine Le Pen, Front Lewicy prawie połowę mniej głosów niż Jean-Luc Mélenchon. Choć i tak FN zrobił w niedzielę swój drugi najlepszy wynik w historii (tylko w 1997 roku był on o 1% lepszy), a wynik Frontu Lewicy jest o 3% głosów lepszy niż Komunistycznej Partii Francji (stanowiącej jego trzon) w wyborach parlamentarnych z 2007 roku.
Mélenchon nie może mieć jednak powodów do zadowolenia, jest chyba największym przegranym niedzielnych wyborów. By nie dopuścić do wyboru Marine Le Pen do Zgromadzenia Narodowego, wystartował w tym samym okręgu wyborczym co ona (11 okręgu Pas-de-Calais na północnym zachodzie Francji) – i poniósł klęskę. Le Pen zdobyła ponad 42% głosów w okręgu, sam Mélenchon zebrał zbyt małe poparcie by przejść do drugiej tury. Marine Le Pen zmierzy się w niej z kandydatem socjalistów – Philippem Kemelem – i raczej wygra. Jednak poza okręgiem Marine Le Pen kandydaci i kandydatki FN mogą za tydzień liczyć na pewne zwycięstwo zaledwie w trzech okręgach. Jeśli FN nie wprowadzi więcej kandydatów nie będzie mógł nawet utworzyć klubu parlamentarnego i jego siła w ZN będzie bardzo nikła. Czy uda się mu wprowadzić więcej kandydatów zależy od postawy centroprawicy. Niektórzy politycy Partii Socjalistycznej (jak Martin Aubry) nawołują do wspólnego „frontu obrony Republiki” przeciw kandydatom FN. Liderzy UMP na razie przyjmują stanowisko „ani sojusz z FN, ani front z lewicą przeciw niemu”. Jakiego wyniku nie zrobi FN i FL w następną niedzielę, to już widać, że w parlamencie siła głosu protestu, jaki prezentują, w dużej mierze zostanie zablokowana przez specyfikę francuskiego systemu wyborczego.
Hollande skomentował wyniki słowami „w niedzielę Francji nie zalała czerwona fala”. Na pewno nie. Ale prezydent nie ma też na co narzekać. Partia Socjalistyczna wraz z sojusznikami (zieloni) zmierza ku wyraźnej większości w Zgromadzeniu Narodowym. Ryzyko tego, że Hollande’a będzie musiał dzielić się władzą z prawicowym rządem, jest bardzo niskie. Jak zauważa w redakcyjnym komentarzu dziennik „Liberation”, wyniki są dowodem, że wyborcy chcą wzmocnić swojego prezydenta, dać mu wszystkie narzędzia konieczne do rządzenia, przekazać mu całość odpowiedzialności za kraj. Warto przy tym zauważyć, że w okresie między wyborem na prezydenta a ostatnią niedzielą Hollande nie „uciekł do centrum” przed swoimi obietnicami z kampanii wyborczej. Wręcz przeciwnie, cofając wydłużenie wieku emerytalnego, wysyłał wyraźny sygnał, że będzie realizował lewicowy program. Na ostateczne wnioski trzeba poczekać do przyszłej niedzieli, ale wygląda na to, że Francja chce dziś właśnie takiego programu.