Powojenny ład strzeżony przez starszego brata odchodzi w przeszłość. Stany Zjednoczone idą na ustępstwa wobec Putina, ale z wdrożeniem procesu pokojowego w życie – w tym pilnowaniem, by po otrzymaniu palca Rosja nie chciała całej ręki – zostajemy sami.
W środę najgorszy możliwy scenariusz dla Ukrainy stał się najbardziej prawdopodobnym. Stany Zjednoczone gotowe są oddać Rosji okupowane przez nią ukraińskie terytoria i zablokować członkostwo Ukrainy w NATO. Europa może rozmieścić w Ukrainie swoje wojska w ramach misji pokojowej, ale w razie ataku ze strony Rosji NATO nie ma zamiaru ich bronić. Ukraina nie będzie tu miała nic do powiedzenia.
Tak wynika z wypowiedzi Donalda Trumpa po rozmowie telefonicznej z Władimirem Putinem oraz wystąpienia amerykańskiego sekretarza obrony Pete’a Hegsetha w Brukseli.
Taki obrót spraw właściwie nie powinien nikogo dziwić. Trump jeszcze przed rozpoczęciem kampanii wyborczej zapowiadał, że chce zakończyć wojnę jak najszybciej. Niektórzy – szczególnie w Ukrainie – liczyli jednak, że może to oznaczać zwrot akcji korzystny dla strony zaatakowanej. Że Putin wkurzy czymś Trumpa, że Trump nie dopuści do osłabienia Zachodu jako globalnego gracza albo chociaż że – jako wytrawny biznesmen – nie pozwoli sobie wypaść słabo w negocjacjach.
Buras: Musimy być gotowi do negocjacji i kompromisów, ale z pozycji partnera, a nie wasala [rozmowa]
czytaj także
Jak na razie Trump zachował się jak handlarz samochodowy, chcący pozbyć się jednego ze swoich najlepszych aut za najniższą możliwą cenę. Uszkodzona uszczelka pod głowicą silnika czy inna upierdliwa usterka sprawiają, że doprowadzenie go do stanu używalności wymaga kosztownej i czasochłonnej ingerencji. Na auto znalazł się już kupiec i byłby skłonny zapłacić więcej, bo naprawdę zależy mu na tym modelu, ale handlarzowi jest już wszystko jedno. Chce, żeby ów mercedes, czyli Europa wraz z Ukrainą, jak najszybciej zniknął mu z oczu. Przed transakcją wykręci sobie z niego jeszcze kilka wartościowych części.
Pasożytniczą strategię rosyjskiej propagandy ukształtowały lata 90. [rozmowa]
czytaj także
Trump zgodził się bowiem na niemal wszystkie warunki Putina, i to jeszcze przed rozpoczęciem negocjacji pokojowych. Nie miało dla niego żadnego znaczenia, że Rosja od miesięcy ponosi duże straty i czyni w Ukrainie niewielkie postępy. Wbrew wcześniejszym zapewnieniom nie zasygnalizował, że mocno prawdopodobne torpedowanie procesu pokojowego ze strony Rosji spotka się z jakąś stanowczą odpowiedzią. Kilka dni wcześniej oświadczył w dodatku, że oferowane mu przez Ukrainę metale ziem rzadkich należą się Stanom nie tylko za przyszłą, ale i dotychczasową pomoc militarną.
Umizgi do Putina i obwinianie Ukrainy
Ukraina obudziła się dziś w fatalnym nastroju. W pełne zwycięstwo – to znaczy obronę wszystkich swoich terytoriów – od dawna mało kto wierzył. Jednak tego, że Trump jednym tweetem zmiecie Ukrainę z pozycji, którą z trudem wywalczyła sobie przez ostatnie trzy lata militarnych i dyplomatycznych starań, raczej nikt się nie spodziewał. Ukraińscy komentatorzy dość zgodnie podkreślają, że Ukraina jest skłonna do ustępstw, jednak trwałe zrzeczenie się terytoriów na rzecz Rosji i ograniczenia nakładane na armię – w tym na jej wolność do zawierania sojuszy – nie wchodzą w grę. Prezydent Zełenski zapowiedział w czwartek, że nie zaakceptuje żadnych uzgodnień między Moskwą a Waszyngtonem poczynionych bez udziału Kijowa. Kłopot w tym, że Trump najwyraźniej nie zamierza nikogo pytać o zdanie – nawet w symboliczny sposób.
czytaj także
Świadczy o tym brak konsultacji treści rozmowy z Putinem ze stroną ukraińską, odsunięcie od negocjacji pokojowych Keitha Kellogga, dość proukraińskiego wysłannika Trumpa ds. Rosji i Ukrainy, a także komentarze Trumpa, w których przypisuje on Ukrainie winę za wybuch wojny. Jeszcze w styczniu zarzucił Zełenskiemu, że nie powinien był on dopuścić do wojny z Rosją, a w środę na pytanie reporterów o rolę Kijowa w procesie negocjacji palnął: „Ukraina musi zaprowadzić pokój. Włączenie się w tę wojnę nie było dobrym pomysłem”.
Dość szokujące są umizgi Trumpa do Putina w kwestii wspólnoty amerykańsko-rosyjskich doświadczeń. „Zastanawialiśmy się nad wielką historią naszych narodów i faktem, że tak skutecznie walczyliśmy razem w drugiej wojnie światowej” – napisał Trump w swoim tweecie. Ani słowem nie zająknął się, że w Armii Czerwonej, obok „wielkiego narodu rosyjskiego” walczyli również Ukraińcy i szereg innych skolonizowanych przez Rosję narodów. Wygląda na to, że prezydent USA ma zamiar przystać na rosyjską narrację dotyczącą historii Europy Wschodniej. A także na to, że Rosja ma szansę wrócić na arenę międzynarodową jako pełnoprawny gracz, nie płacąc żadnej ceny za popełnione przez siebie zbrodnie.
Co na to Europa?
Kreml w odpowiedzi na rewelacje zaprosił Trumpa na uroczystość z okazji Dnia Zwycięstwa, które odbywa się corocznie 9 maja na placu Czerwonym. Wiceprzewodniczący Rady Federacji Rosyjskiej Konstantin Kosaczew napisał na Telegramie, że „liderom Rosji i USA należą się szczere podziękowania”, i powtórzył za Trumpem: „niech zwycięży zdrowy rozsądek!”. Ostrzegł przy tym ukraińskich i europejskich polityków, że za sprowokowanie obecnego konfliktu „będą odpowiadać przed swoimi wyborcami”.
czytaj także
Ruchy Trumpa stawiają Europę w nie mniej trudnej pozycji niż Ukrainę. Powojenny ład strzeżony przez starszego brata odchodzi w przeszłość. Stany Zjednoczone idą na ustępstwa wobec Putina, ale z wdrożeniem procesu pokojowego w życie – w tym pilnowaniem, by po otrzymaniu palca Rosja nie chciała całej ręki – zostajemy sami. W powietrzu wisi też wysunięte przez Putina w 2021 roku żądanie powrotu do zimnowojennego podziału stref wpływów – a zatem wycofanie się NATO z całej Europy Wschodniej.
Mimo to Europa zareagowała na wieści ze Stanów dość niemrawo. Szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas wydała późnym wieczorem oświadczenie w imieniu Grupy Państw Weimarskich (Francji, Polski, Niemiec, Hiszpanii, Włoch i Wielkiej Brytanii), w którym zapowiada gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy – jednak bez żadnych konkretów. Do pozycji lidera europejskiego wsparcia dla Ukrainy aspiruje Wielka Brytania – jej minister obrony John Healey zapowiedział przekazanie nowej partii uzbrojenia oraz stanowczo sprzeciwił się negocjacjom pokojowym bez udziału Kijowa. „W kwestii działań na rzecz Ukrainy jesteśmy i będziemy. W kwestii działań na rzecz bezpieczeństwa Europy jesteśmy i będziemy” – zapewnił.
Świat wciąż patrzy na Ukrainę przez rosyjskie okulary [rozmowa]
czytaj także
Jego polski odpowiednik Władysław Kosiniak-Kamysz wybrał natomiast strategię płaszczenia się przed Trumpem. Po zakończeniu brukselskich obrad, podczas których sekretarz obrony Pete Hegseth przedstawił nowe założenia polityki bezpieczeństwa USA, zapewnił w rozmowie z dziennikarzami, że Ukraina do żadnego NATO nie wejdzie „i dobrze, że to oświadczenie padło ze strony USA, bo teraz sytuacja jest jasna”. Zganił przy tym inne europejskie kraje, że nie spełniły jeszcze wymogów Trumpa w kwestii wydatków na zbrojenia, i pouczył Ukrainę, że za pomoc należy się wdzięczność. Na taką ostrożność oprócz trwającej w Polsce kampanii wyborczej wpłynął zapewne fakt, że Hegseth w piątek ma odwiedzić Warszawę.
W najbliższy weekend w Monachium odbędzie się konferencja bezpieczeństwa, w ramach której ma dojść do spotkania Zełenskiego z przedstawicielami amerykańskiej administracji. Od tego, w jakim tonie – i jak spójnie – będą wypowiadali się na niej europejscy politycy, może zależeć przyszłość nie tylko Ukrainy, ale i Unii Europejskiej. Pytanie, czy w nowym, transakcyjnym porządku światowym będą skłonni bronić wyłącznie partykularnych interesów swoich państw, czy całego kontynentu. Stawką w tej grze jest przetrwanie Europy – tej samej, do której Ukraina aspiruje i o dołączenie do której walczy.