Świat

Ta sieć jest nasza

Sytuacja w energetyce przypomina lata 80. w przemyśle informatycznym. Wtedy też wielkie firmy nie zrozumiały zmian, które niosły ze sobą komputery osobiste.

W niedzielę 22 września mieszkańcy Hamburga zdecydowali w referendum, że sieć elektryczna w ich mieście nie będzie już zarządzana przez wielkie korporacje. Berlińczycy spróbują wykupić swoją sieć w listopadzie. Mieszkańcy Schönau w Badenii-Wirtembergii zarządzają swoją siecią już od lat 90.

Co roku, zwłaszcza tuż przed wyborami, w Niemczech nasilają się dyskusje na temat nowelizacji polityki energetycznej, kosztów energii i nowych technologii. Rzadko jednak już kwestionuje się sens samej Energiewende, czyli transformacji energetycznej, która polega na przekazywaniu zarządzania energią z rąk wielkich korporacji w ręce obywateli. Największy przeciwnik Energiewende, niemieccy liberałowie – partia FDP, w niedawnych wyborach poniosła porażkę, nie wchodząc nawet do Bundestagu. 20% Niemców dobrowolnie wybiera dziś prąd pochodzący w całości z OZE, czyli odnawialnych źródeł energii (mimo że jest droższy), a ponad 80% Niemców popiera transformację energetyczną.

Skok w nieznane

Tak jak internet zdecentralizował informację, tak OZE rozpraszają wielkie sieci energetyczne. Nikt nie jest w stanie przewidzieć wszystkich konsekwencji tej zmiany, dlatego wiele krajów cały czas nie ma odwagi na inwestycje pełną parą. Na skok w nieznane zdecydowały się Niemcy.

W 2011 roku, tuż po katastrofie w Fukushimie, kanclerz Angela Merkel ogłosiła decyzję o rezygnacji z energii atomowej i przekierowaniu niemieckiej energetyki na odnawialne źródła. Do 2050 roku 80% energii w całych Niemczech ma pochodzić z OZE. Od tego czasu jak grzyby po deszczu wyrastają tu oddolne inicjatywy na rzecz demokratyzacji energii.

– Jesteśmy spółdzielnią, chcemy odkupić berlińską sieć energetyczną, którą zarządza obecnie koncern Vattenfall – tłumaczy Steffen Walter, członek inicjatywy BürgerEnergie Berlin. – Zaczęliśmy w 2011 roku. Wtedy cały zespół składał się z 8-10 osób, potem zaczął się rozrastać. Liczymy, że do przyszłego roku uda nam się zebrać wystarczającą sumę pieniędzy, dzięki której będziemy mogli odkupić sieć. By zostać członkiem spółdzielni, trzeba wpłacić co najmniej 500 euro. Niezależnie od wpłaconej sumy każdy członek dysponuje jednym głosem. Dotąd udało się uzbierać około 5,4 miliona euro. Swoje 500 euro wpłacił nawet obecny minister środowiska Peter Altmaier.

Steffen Walter, członek BurgerEnergie Berlin

Ile trzeba uzbierać? – Według ostatniej wyceny sieć kosztuje 800 milionów euro – tłumaczy Walter. – Vattenfall twierdzi, że jest ona warta aż 2,5 miliarda euro, ale w ich interesie jest wywindowanie ceny, więc nie można wierzyć ich danym. Jeśli wejdziemy we współpracę z miastem, będziemy zobowiązani zapewnić ponad 49% tej kwoty. Prawo pozwala kapitałowi spółdzielni pokryć jedynie 30-40%, resztę inwestycji pokrywają banki i inwestorzy zewnętrzni.

W całych Niemczech pomysł przejmowania sieci energetycznych zyskuje coraz większą popularność. Mieszkańcy Hamburga stworzyli podobną spółdzielnię: „Unser Hamburg – unser Netz” („Nasz Hamburg – nasza sieć”). W Schönau, miasteczku w południowo-zachodnich Niemczech, spółdzielnia zarządza siecią już od lat 90. Mieszkańcy wyszli z inicjatywą tuż po katastrofie w Czarnobylu. Berlin byłby jednak największym miastem – i pierwszą stolicą – która podjęłaby się takiego wyzwania.

W całych Niemczech rośnie także liczba prosumentów. Prosument to ktoś, kto jednocześnie produkuje i konsumuje energię z mikroźródeł odnawialnych. Struktura własności zainstalowanej mocy OZE przedstawiała się w 2012 roku następująco: 35% to osoby prywatne, 11% rolnicy, 14% inwestorzy, 13% banki i fundusze, 14% przemysł i handel, inni dostawcy – 1%, a jedynie 5% to tzw. Wielka Czwórka – największe niemieckie korporacje energetyczne.

Steffen Walter też jest prosumentem: – Mieszkamy z żoną tylko we dwójkę. Ja prowadzę też swoje biuro z domu. Na dachu zainstalowaliśmy panele słoneczne. Generujemy dużo więcej energii, niż jesteśmy w stanie skonsumować. Rocznie produkujemy średnio od 3500 kWh do 4000 kWh, a konsumujemy jedynie 2500. Co roku nadwyżkę oddajemy do lokalnej sieci. Mamy też system ogrzewania wody, który służy już tylko naszym potrzebom; w ten sposób konsumujemy też mniej gazu. W 2009 całość naszej inwestycji kosztowała 24 tys. euro. Dziś te koszty są znacznie mniejsze, bo technologia poszła już bardzo do przodu. Połowę sfinansowaliśmy z kredytu na bardzo korzystnych warunkach, połowę pokryliśmy sami. Mamy taryfę gwarantowaną (feed-in tariff) – przez dwadzieścia lat będziemy otrzymywać 43 eurocentów za każdą kilowatogodzinę oddaną do sieci i dzięki temu ta inwestycja nam się zwraca.

Do zmiany potrzeba dobrego prawa

Dopracowanie sprzyjających energetycznej rewolucji ram prawnych to wieloletni proces. Koncepcja taryfy gwarantowanej zrodziła się w Niemczech jeszcze w latach 90. W 2000 roku weszła w życie ustawa o energii odnawialnej (EEG), modyfikowana później w 2004, 2009 i 2012. – Największym wyzwaniem dla nas w 2000 roku, podczas prac nad ustawą, był sprzeciw wielkich producentów energetycznych i polityków z tymi firmami powiązanych – mówi Hans-Josef Fell, jeden z głównych architektów EEG. – To był niezmiernie trudny proces. Słyszeliśmy na każdym kroku, że ten projekt na pewno się nie uda, że ludzie nie będą mieli w domach prądu itd.

Czym różni się prawo energetyczne w Niemczech od tego w innych krajach europejskich? Prof. Karsten Neuhoff z Deutsches Institut für Wirtschaftsforschung wyjaśnia: – Nasi obywatele wspierają odnawialne źródła energii. Dzięki temu nie rozpraszają nas już rozważania nad generalnym celem naszej energetyki. Inne kraje cały czas się zastanawiają, czy zainwestować w atom czy gaz, czy wybrać A czy B, zamiast zacząć pracować nad jednym rozwiązaniem. Wydaje mi się, że decyzja o rezygnacji z atomu w Niemczech bardzo nam pomogła, bo ostatecznie ukierunkowała naszą politykę energetyczną. Kolejną sprawą jest taryfa gwarantowana zapisana w ustawie. Rząd zagwarantował długoterminowe kontrakty dla producentów, również tych mniejszych – małych gospodarstw, społeczności. Inwestujący nie ryzykują. Wielu nie zdecydowałoby się inaczej na podobne inwestycje. Spójrzmy w przeszłość: we wczesnych latach 90. w Wielkiej Brytanii potencjał energetyki wiatrowej był znacznie większy niż w Niemczech. Popularne było przekonanie, że to Wielka Brytania stanie na czele tego przemysłu. Dziś jednak liczba inwestycji i projektów jest w Niemczech znacznie większa, właśnie dzięki jasnym ramom prawnym.

Prof. Karsten Neuhoff

Na pytanie, czy rozważany jest plan B, gdyby rewolucja energetyczna się nie powiodła, profesor odpowiada bez wahania: – Nie kwestionujemy już możliwości wygenerowania wystarczającej ilości energii z odnawialnych źródeł.

Technologiczne transformacje

Energiewende to niezmiernie skomplikowany proces pod względem technologicznym. Wielu niemieckich ekspertów jest jednak zdania, że odnawialne źródła energii to jedyne rozsądne rozwiązanie. Tak uważa na przykład niemiecki fizyk Ranga Yogeshwar, współautor książki Unsere Zukunft: Ein Gespräch über die Welt nach Fukushima (Nasza przyszłość: rozmowa o świecie po Fukushimie). Ale dlaczego nie postawić na przykład na energię atomową? – Bardzo istotny jest problem składowania odpadów promieniotwórczych, który cały czas nie został jeszcze rozwiązany – tłumaczy Yogeshwar. – Kolejna kwestia: czy same reaktory będą w stanie pokryć całe zapotrzebowanie na energię na świecie? Dziś energia atomowa pokrywa jedynie mały procent światowego zapotrzebowania. Ponadto niewiele krajów na świecie dysponuje wystarczającymi zasobami uranu. Co jeśli w wyniku geopolitycznych przetasowań ceny energii atomowej nagle wzrosną? Co jeśli ograniczony dostęp do uranu spowoduje kolejne międzynarodowe konflikty?

Ranga Yogeshwar

No i oczywiście zostaje sprawa bezpieczeństwa. Koszty katastrofy w Fukushimie Japonia ponosi do dzisiaj. Alternatywa dla atomu jest więc potrzebna. Energia atomowa to źródło ogromnych dochodów dla wielkich firm, ale nie jest przyjazna społeczeństwu. Z kolei ostatni wyciek w Zatoce Meksykańskiej pokazał, z jak ogromnymi kosztami może wiązać się teraz wydobycie paliw kopalnych. Poza tym schodzenie półtora kilometra pod powierzchnię wody, potem wiercenie pięć kilometrów głębiej… Gdyby ktoś z Marsa spojrzał na tę technologię, to zapytałby, czy nie ma prostszych rozwiązań. Kolejna sprawa to nierównomierne rozmieszczenie surowców – niektóre kraje mają ich więcej i są skazane w związku z tym na nieustające międzynarodowe konflikty. I jakoś nie mam wrażenia, że ktokolwiek usiłuje rozwiązać ten problem. Mamy też oczywiście węgiel – tutaj problem złóż nie jest już tak poważny. Ale dochodzi problem emisji CO2, której negatywnych skutków nikt już nie kwestionuje, a naukowcy przestrzegają, że jeśli tak dalej pójdzie, wszyscy bardzo drogo zapłacimy za naszą ignorancję.

To może gaz łupkowy? Yogeshwar: – Pytanie, czy szczelinowanie to bezpieczna technologia, czy nie zanieczyszcza gruntów, nie niszczy naszych wód. Musimy prędzej czy później znaleźć przyszłościową i bezpieczną alternatywę. Jestem fizykiem i wydaje mi się, że skorzystanie z energii słonecznej i wiatrowej jest najbezpieczniejsze. Produkcja jest bardziej niezależna, a to oznacza mniej konfliktów międzynarodowych, poza tym katastrofa w tym przypadku oznaczać może co najwyżej awarię paneli słonecznych, linii przesyłowych, wiatraków, nie całych ekosystemów.

Jeśli to taki oczywisty wybór, czemu wielkie korporacje energetyczne w Niemczech nie inwestują w odnawialne źródła? – Składa się na to kilka czynników. Po pierwsze nasz obecny system finansowy wspiera krótkoterminowe zyski, a Energiewende wiąże się z długofalowym planowaniem. Takich przemian nie dokona sam rynek, bo kontrolują go wielkie korporacje, którym decentralizacja niekoniecznie jest na rękę. Zmiana całego systemu musi więc być świadomą decyzją polityczną. Sami niemieccy obywatele musieli podjąć decyzję, czy chcą spokojnie przyglądać się rosnącym cenom energii co roku, czy wolą zainwestować teraz i dzięki temu za kilka lat cieszyć się stabilniejszym rynkiem. Energiewende wiąże się więc również z ewolucją kulturową: społeczeństwo podjęło świadomą decyzję wsparcia projektu, którego efektów być może doświadczą dopiero ich dzieci. Ale wielkie korporacje cały czas działają jeszcze na starych zasadach. Budowa elektrowni o mocy 1 gigawata to inwestycja za miliard euro, a budowa morskiej elektrowni wiatrowej Alpha Ventus na wybrzeżach Morza Północnego kosztuje 250 milionów – i daje 60 megawatów. Większość biznesmenów dokona wyboru, który przyniesie im większy zysk. To, co się teraz dzieje z wielkimi korporacjami energetycznymi, bardzo przypomina mi lata 80. w przemyśle informatycznym. Wtedy wielkie firmy komputerowe budujące potężne maszyny, jak choćby IBM, nie zrozumiały zmian, które niosły ze sobą mniejsze, osobiste komputery. Nie chciały się dostosować, zainwestować i wypadły z rynku, a na ich miejsce przyszli inni, którzy zrozumieli nowe zasady.

Jaką mamy gwarancję, że rozproszony system oparty na źródłach odnawialnych będzie bezpieczny? – To też jest proces, ale w Niemczech są już mniejsze miasta i miasteczka, które dzięki inwestycjom komunalnym polegają już wyłącznie na energii odnawialnej i mają się świetnie – tłumaczy Yogeshwar.

Europejski projekt?

Trzynaście lat po uchwaleniu EEG udział OZE w produkcji energii w Niemczech podskoczył z 7% w 2000 roku do 23%. Nie oznacza to jednak, że transformacja przebiega bez problemów. Cały czas większość dyskusji koncentruje się na energii elektrycznej i podaży, a nie na energii cieplnej i popycie. Tymczasem w typowym niemieckim gospodarstwie domowym większość energii zużywana jest na ogrzewanie, jedynie około 25% w postaci energii elektrycznej. A ogrzewa się cały czas gazem ziemnym i opałowym.

Kolejnym dylematem są społeczne nierówności transformacji energetycznej; zwracało na to uwagę wielu polityków w przedwyborczych dyskusjach. Średnie wydatki na prąd w całych Niemczech pozostają takie same od lat 80. (w połowie lat 80. gospodarstwa domowe przeznaczały około 2,3% swoich wydatków na rachunki za prąd, dziś jest to około 2,5%), ale biedniejsze gospodarstwa wydają na ten cel znacznie więcej. Powstaje więć pytanie, jak je wspierać.

Cały czas istnieją poważne dylematy natury technologicznej. Instalacje słoneczne i wiatrowe produkują energię w nierównych odstępach, potrzeba więc efektywnych technologii magazynowania energii. Jednym z możliwych rozwiązań tego problemu mogą być instalacje P2G (Power to Gas), ale są one bardzo kosztowne.

Mimo tych i wielu innych znaków zapytania, Niemcy stoją obecnie na czele zielonej transformacji, z roku na rok dowodząc, że kolejne etapy Energiewende są jednak możliwe. Rozszerzenie tego projektu na skalę europejską może okazać się jednym z najważniejszych sprawdzianów. – Według mnie Energiewende rozwinie się tylko wówczas, jeśli przekształci się w europejski projekt rewolucji energetycznej – przekonuje prof. Karsten Neuhoff. – Potencjał energii wiatrowej czy słonecznej jest różny w całej Europie i gdyby udało nam się wypracować jeden system współpracy, funkcjonowałby on z korzyścią dla wszystkich.

– Teraz sieć energetyczna będzie oparta na milionach połączeń między małymi źródłami odnawialnej energii – przekonuje Ranga Yogeshwar. – Te rozproszone źródła mogą się połączyć i uzupełniać w obrębie wielkiej sieci – to wielka szansa dla Europy. Każdy kraj musi się teraz zastanowić, co jest jego silną stroną: czy budowa morskich elektrowni, czy produkcja paneli itd. i otworzyć się na współpracę z innymi.

Artykuł powstał dzięki wsparciu Fundacji Robert Bosch Stiftung.

Urszula Papajak – absolwentka stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Łódzkim oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Amsterdamskim, Duńskim Uniwersytecie w Aarhus oraz Walijskim Uniwersytecie w Swansea. Obecnie pracuje jako tłumaczka i reporterka.

Czytaj także: Krzysztof Cibor, Luise, energetyczna piratka

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij