Być może to my uczyliśmy jeść Francuzów nożem i widelcem, ale wygląda na to, że sztukę zachowania przy stole, zwłaszcza negocjacyjnym, uczeń opanował do perfekcji. Emmanuel Macron wymanewrował polski rząd koncertowo.
Podczas wizyty w Bułgarii Emmanuel Macron mówił, że „Europa to region stworzony na bazie wartości, związku z demokracją i swobodami, z którymi Polska jest dzisiaj skonfliktowana”. Dodał, że „Polska nie definiuje dzisiaj przyszłości Europy i nie będzie definiować Europy jutra” i że „Polacy zasługują na więcej”. W ten sposób Macron wyizolował Polskę w ważnej dla siebie sprawie, odciął od potencjalnych sojuszników i – bez większych oporów – przeciąga prawie cały region na swoją stronę. Nawet jeśli – co przyznaje niespecjalnie przychylna obozowi PiS „Frankfurter Allgemeine Zeitung” – sprawa przestrzegania zasad praworządności w Polsce nie powinna być wiązana z tematem dyrektywy o pracownikach delegowanych, a Polska niejako symetrycznie do Francji broni w tym sporze swego interesu narodowego (400 tysięcy miejsc pracy!), nie ma to wielkiego znaczenia.
Dla Macrona Polska to balast. I to niestety nie tylko wina PiS
czytaj także
Okazało się bowiem, że w negocjacjach „suwerennych państw”, o których tak lubi fantazjować nie tylko polska prawica, Polska zostaje sama na placu boju. Ten straszny liberał i kosmopolita Macron nie dość, że ma więcej armat, to jeszcze jest lepszy w te koalicyjne klocki niż nasi suwerenniści. W efekcie dostajemy kolejny (ile jeszcze potrzeba?) sygnał, że grupa wyszehradzka i jej wspólny interes to fikcja, a rząd PiS od środkowoeuropejskich partnerów może co najwyżej dostać list z ciepłymi słowami, bo głosu w ważnej sprawie już niekoniecznie. W tej sytuacji nie dość, że los wielu polskich miejsc pracy może być przypieczętowany, to coraz wyraźniej widać, jak krystalizują się warunki dla planów bardziej dalekosiężnych – przebudowy UE/strefy euro w kierunku zacieśnionej integracji w tzw. dobrym towarzystwie i wypchnięcia Polski poza mechanizmy solidarnościowe, które obowiązywać będą na granicy Europy karolińskiej z przystawkami.
Macron jest lepszy w te koalicyjne klocki niż nasi suwerenniści.
O tym, jak mają się naciski Macrona na zmianę reguł delegowania pracowników w UE do planów głębszej (i węższej) integracji dokładniej pisałem w zeszłym tygodniu. Czy można im jednak przeciwdziałać? Po Brexicie i głosowaniu w Brukseli nad kandydaturą Tuska decyzja państw naszego regionu o akceptacji zmian w unijnym prawie na naszą niekorzyść to ostatni już chyba dzwonek alarmowy, że Polska ze swym stanowiskiem jest osamotniona w niemal każdej – poza topieniem uchodźców i nieingerencją w sprawy wewnętrzne – sprawie w UE. Różne kretyństwa i bezeceństwa z wycinką puszczy na deski i niewykonywaniem wyroków ETS na czele można odkręcić kilkoma podpisami; ustawy o sądownictwie można, przynajmniej w teorii, napisać i przegłosować przyzwoicie, można jeszcze nie znacjonalizować prywatnych mediów itp. Ale czy można przełamać izolację w UE, szalenie groźną i w świetle planów francuskich, i generalnych trendów na wschodzie?
Polski obóz władzy mógłby wykonać choćby minimalnie spektakularny gest, wymieniając nieudolne kierownictwo polityki zagranicznej w rządzie, ewentualnie posłuchać wreszcie zaplecza intelektualnego polskiej prawicy i przerzucić ciężar stosunków europejskich na ośrodek prezydencki. To zasugerowałoby przynajmniej partnerom w UE, że dzisiejszy kierunek polityki polskiej nie jest wyryty w spiżu; musiałoby za tym pójść porzucenie dwóch wielkich mrzonek. Pierwszej o samotnym, amerykańskim lotniskowcu, któremu żadne bliskie sojusze nie są w Europie potrzebne, bo mamy jeden daleki (i w czasach prezydentury Trumpa – dość egzotyczny). I drugiej o tym, że egzaltowanymi listami otwartymi w europejskiej prasie i „wsadzaniem kija w niemiecko-francuskie szprychy” można zatrzymać albo nawet cofnąć proces ściślejszej integracji chętnych państw tylko dlatego, że polski rząd (i Węgry, choć ten już ze znakiem zapytania) nie ma na nią ochoty.
Naturalną przeciwwagą dla planów przywrócenia (z korektami) składu zintegrowanej Europy sprzed 2004 roku na krótką metę mogą być tylko Niemcy – rząd ma miesiąc, tzn. do wykrystalizowania się nowej lub starej koalicji po wyborach nad Szprewą na wypracowanie propozycji takiego układu, w którym integracja UE będzie dla nas procesem otwartym, a Polska – partnerem dla jej powodzenia niezbędnym. Najbardziej naturalną dziedziną, w którą rząd może zaangażować nasz kraj bez utraty twarzy, jest ściślejsza wspólnota obronna w Europie, tym bardziej, że to projekt egzystencjalnie i prestiżowo ważny dla Francuzów.
Zadaniem całej opozycji jest z kolei pokazywanie Europie i światu, że Polska to nie Kaczyński, że Polacy są konsekwentnie proeuropejscy (nawet jeśli nie zawsze są), lobbowanie w Niemczech i w Brukseli (to uwaga szczególnie do tych, którzy z chadekami zasiadają we wspólnych ławach) za tym, by integracyjne drzwi pozostawały otwarte.
Lewica w swym obecnym stanie i składzie musi robić to samo, tyle że na poziomie organizacji pozarządowych, sieci eksperckich i ruchów społecznych w tych krajach UE, których optyka niekoniecznie pokrywa się z naszą. No i wreszcie, musi zaproponować alternatywę – nie tyle dla polityki PiS, bo to nie aż takie trudne, ile dla wykluczającej nasz region (OK, tylko Polskę) logiki dalszej integracji. Alternatywę, która obejmowałaby także (a może przede wszystkim) rozwiązania socjalne i mechanizmy ekonomiczne, które godziłyby lub łagodziły napięcia między potrzebami wschodu i południa, a zarazem nie była jedynie apelem do słuszności moralnej („nie zostawiajcie nas!”).
czytaj także
Same programy, wizje i alternatywy świata ani Europy nie zbawią, ale bez nich nie tylko lewica zostanie w ciemnej dupie. Po prostu dlatego, że dziś na stole mamy do wyboru albo wyższość moralną rządu PiS wobec Francji, albo satysfakcję opozycji, że PiS zalicza w Europie kolejną glebę. Wypowiedź Macrona o „Polakach zasługujących na więcej” niż obecny rząd nie powinna umacniać polskiego nie-PiS-u w samozadowoleniu, lecz zmusić go do wymyślenia (i sprzedania Polakom i reszcie Europy) formuły na to, jak Polskę w nowej UE faktycznie zmieścić. Można optymistycznie zakładać, że prezydent Macron nie jest „pryncypialnie antypolski” (moim zdaniem nie jest, to raczej nic osobistego, a jedynie „obiektywny” układ ryzyk i korzyści dla Francji związanych z obecnymi planami integracji i pozycją Polski w układzie), a jedynie „antykaczyński”. Tyle że bez jakiejś „trzeciej opcji” do wyboru, Francja od jądra integracji wypychać nas będzie chcąc nie chcąc.