Świat

Pokojowy Nobel dla prezydenta Kolumbii

Czy uda się uratować pokój?

Zaraz po wielkim rozczarowaniu w niedzielę 2 października, kiedy to w referendum w Kolumbii odrzucona została umowa pokojowa, nadeszły dwie, tym razem dobre wiadomości. Najpierw okazało się, że zarówno partyzanci z FARC, jak i rząd utrzymają zawieszenie broni i zasiadają znów do negocjacji, a tuż potem Pokojową Nagrodę Nobla otrzymał prezydent Kolumbii Juan Manuel Santos.

Jeden z moich kolumbijskich przyjaciół, dziś uchodźca polityczny w Szwecji, napisał w piątek na Facebooku: „Dziś znów nie będę mógł zasnąć. Co zdarzy się w następnym odcinku reality z Macondo?”.

Odżyła nadzieja, zduszona przez wynik referendum, gdzie minimalną przewagą głosów postawiono pod znakiem zapytania cały wysiłek czterech lat negocjacji. Przez ten czas rząd i partyzantka wypracowały porozumienie w wielu złożonych kwestiach, takich jak polityka narkotykowa, niwelowanie wielkich nierówności społecznych poprzez reformę rolną i fiskalną, wpływ porozumień na równouprawnienie kobiet i mężczyzn, a także zadośćuczynienie ofiarom, demobilizacja i reprezentacja polityczna FARC.

Przed reprezentantami obu negocjujących w Hawanie stron przewinęły się setki świadków: ofiar konfliktu, które doświadczyły przemocy ze strony partyzantki, wojska i oddziałów paramilitarnych. Umowa konsultowana była też z wieloma organizacjami społecznymi, w tym organizacjami praw kobiet.

Obie strony przyznały się do udziału w zbrodniach wojennych. Czarno na białym napisano też o odpowiedzialności oddziałów paramilitarnych, które powstały, by zwalczać partyzantkę i których związki z wojskiem i elitą polityczną kraju ujawniono ponad dekadę temu.

– Czy to wszystko na marne? – pytało po ogłoszeniu wyników referendum wielu komentatorów. Co dalej? 52 lata wojny i 50,2% przeciw umowie pokojowej. Nagroda nadchodzi więc w momencie, gdy jest najbardziej potrzebna, bo widmo wojny znów krąży nad Kolumbią. Bo strach i niepewność znów wielu nie pozwalają zasnąć.

Już pojawiają się głosy, że Santos na tę nagrodę jeszcze nie zasłużył, ale ewidentnie intencją odznaczenia jest popchnięcie procesu w odpowiednim kierunku. Również Nobel dla Baracka Obamy był, powiedzmy, próbą kształtowania politycznej przyszłości. Podobnie było ze wspólnym odznaczeniem dla Jasira Arafata i Szimona Peresa.

Demostracja za pokojem 6 pazdziernika w Bogocie. Plakat mowi: Uribe zostaw pokoj w spokoju. Fot. Carmela María.

Dlaczego tylko Santos? A co z partyzantką?

Możliwe, że również ta nagroda przyznana miała być duetowi – prezydentowi Santosowi i reprezentantowi partyzantki, FARC Rodrigo Londoño (znanemu jako Timoleón „Timochenko” Jiménez), ale po negatywnym wyniku referendum komitet przyznający nagrodę w Oslo musiał zmienić strategię.

Zwycięska kampania na rzecz „Nie” w referendum opierała się bowiem w dużej mierze na straszeniu partyzantką. Do 6 milionów Kolumbijczyków dotarł mem opublikowany przez kampanię na Facebooku, pokazujący uścisk dłoni Santosa i Timochenki z podpisem, że rozda się teraz pieniądze partyzantom, a kraj jest przecież w kryzysie. Umowa pokojowa z lewicową partyzantką miałaby niby oznaczać zmianę kursu konserwatywnego prezydenta, jego intencję oddania kraju komunistom, a raczej, cytuję, „castro-chavistom”. Bogatszych Kolumbijczyków straszono też wyższymi podatkami, a wszystkich – rzekomą bezkarnością dla partyzantów, o czym za chwilę. Już 3 dni po referendum szef zwycięskiej kampanii na rzecz „Nie” Juan Carlos Vélez przyznał, że owszem, kłamali w swoich hasłach, ale przecież tak robią wszyscy.

Nadzieją komitetu noblowskiego jest dalsze nadszarpnięcie wiarygodności przeciwników umowy pokojowej i odebranie im argumentów. Nagroda ma też pozytywnie wpłynąć na wizerunek prezydenta Santosa, którego popularność w kraju nie przekracza obecnie dwudziestu kilku procent. W swoim uzasadnieniu Komitet Noblowski wyjaśnia, że jest to nagroda dla wszystkich Kolumbijczyków i prosi obie strony o utrzymanie zawieszenia broni. Podkreśla też, że wynik referendum nie oznacza „Nie” dla pokoju, a tylko dla umowy pokojowej w obecnym brzmieniu.

Bezkarność? Ale czyja?

Kampanii na rzecz „Nie”, za którą stoi były prezydent Alvaro Uribe, zaczęła się tak naprawdę równie wcześnie jak rozmowy pokojowe, które Uribe starał się zniszczyć od samego początku, między innymi nielegalnie je podsłuchując.

Dzięki jego kampanii udało się zasiać strach przed „bezkarnością” FARC. Temat podchwyciły również zagraniczne media, które ową „bezkarnością” dla partyzantów tłumaczyły wynik referendum. Tymczasem umowa przewiduje amnestię tylko dla tych uczestników konfliktu, którzy nie popełnili poważnych zbrodni, takich jak morderstwa, porwania czy gwałty. Ci, którzy je popełnili, dostaliby kary więzienia od 5 do 8 lat, a potem alternatywne formy odbywania kary pod warunkiem, że przyznają się do winy i współpracować będą z organami sprawiedliwości. Tym sprawcom, którzy nie przyznaliby się do winy, groziłyby kary więzienia od 15 do 20 lat.

Álvaro Uribe Vélez. Fot. Center for American Progress, Flickr.com.

Już dwa dni po referendum Uribe, obecnie senator, ogłosił w Kongresie, że jego partia popiera amnestię dla partyzantów, którzy nie popełnili poważnych zbrodni – dokładnie w takiej formie, jaką przewiduje umowa pokojowa z Hawany.

„Już jaśniej nie można”, komentuje mój inny kolumbijski znajomy, również uchodźca polityczny.

„Uribe wcale nie obchodzi rzekoma bezkarność partyzantów, bo on zaciekle bronić będzie tylko własnej bezkarności”.

Uribe, jego rodzina i wielu polityków z jego ugrupowania oskarżonych jest o współpracę z oddziałami paramilitarnymi. Poza tym za prezydentury Uribe wojsko zabijało i przebierało w uniformy partyzantów chłopców uprowadzonych z biednych domów, by inkasować za to premie . Przynajmniej trzy i pół tysiąca osób zginęło w ten sposób. Santos był ministrem obrony w rządzie Uribe, nie udowodniono jednak dotąd, by wiedział o tym procederze.

Uribe ma wytoczonych obecnie prawie 300 procesów, ale nigdy jeszcze nie został w żadnym skazany – statystyka godna pióra jedynego przed Santosem kolumbijskiego noblisty, Garcii Marqueza.

Santos zasiada teraz do politycznych negocjacji właśnie z Uribe, który zgłosił kilkadziesiąt zastrzeżeń do obecnego kształtu umowy pokojowej. Jedna z nich brzmi jakby znajomo: chodzi o wyczyszczenie tekstu z „ideologii gender, która zagraża rodzinie jako wartości”.

Anna-Cieplak-Ma-Byc-Czysto

 

 **Dziennik Opinii nr 284/2016 (1484)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Ewa Sapieżyńska
Ewa Sapieżyńska
Iberystka i socjolożka
W latach 2006-2008 doradczyni kancelarii prezydenta i MSZ Wenezueli. Tytuł doktora nauk społecznych zdobyła na Universidad de Chile. Wykładała w Chile i w Polsce. Autorka szeregu publikacji naukowych o wolności słowa, a także z zakresu gender studies. W latach 2015-2018 doradczyni OBWE ds. praw człowieka i gender. Obecnie mieszka w Oslo i zajmuje się analizą polityczną. W 2022 roku opublikowała w Norwegii książkę „Jeg er ikke polakken din”, która z miejsca stała się przebojem na tamtejszym rynku. W 2023 r. książka „Nie jestem twoim Polakiem. Reportaż z Norwegii” ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij