Polacy są sprzedajni. Sprzedaliście Hitlera, Stalina, a nawet Szwedów – krzyczy dowódca oddziału.
Nie chciał podać, z jakiej są jednostki i jak się nazywa. – Pojedziecie na bazę, tam sprawdzą, z kim mają do czynienia, bo nie wyglądacie mi na dziennikarzy – mówi już spokojniejszym głosem do mnie i dziennikarza z Wielkiej Brytanii. – A już na pewno nie ty – wskazuje na mnie.
Chcąc odpocząć od typowo wojennych tematów, wraz z brytyjskim dziennikarzem postanowiliśmy zobaczyć, co dzieje się z posiadłością jednego z polityków, który miał, a możliwe, że wciąż ma, duże wpływy w Donbasie. Czy ktoś tam mieszka? W jakim jest stanie? Czy jest ochraniany? – te i inne pytania nurtowały nas najbardziej.
Gdzie mieszkał ten polityk, wiedzą niemal wszyscy w Doniecku. Jeśli nie pamiętają dokładnego adresu, to przynajmniej mniej więcej wiedzą, jak tam trafić. Zresztą wystarczą trzy słowa wpisane do internetowej wyszukiwarki, żeby znaleźć zdjęcia i adres. – Jasne, wiem, gdzie to – mówi kierowca, który zawiózł nas na miejsce.
Monarchiści w republice
Ogrodzenie mające ponad trzy metry wskazuje, że mieszka tu ktoś ważny. Podchodzimy do budki ochrony, w środku nikogo nie ma. Na metalowej bramie, która znajduje się obok, jest domofon. Dzwonimy. – Dwie osoby stoją przed wejściem, jedna coś nagrywa – słychać głos przez domofon.
Brytyjski dziennikarz chowa aparat. Sekundę później otwierają się drzwi i od razu dwóch mężczyzn w mundurach celuje do nas z karabinów maszynowych.
Uspokajają się trochę, kiedy pokazujemy im akredytacje tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej. Wychodzi jeszcze kilku mężczyzn, jeden z nich, który dowodzi na tym obiekcie, zabiera nasze dokumenty. – Proszę tu poczekać. Musimy je zeskanować. Przepraszam za niedogodności – mówi uprzejmie.
Po kilkunastu minutach przyjeżdża czarny pick-up bez rejestracji. Przywieźli jednego z dowódców. – Nikt nie mówił, że będzie dla was dobry – odpowiada na moje „dzień dobry”. – Kim jesteście? Po co tu przyjechaliście? To obiekt wojskowy – krzyczy. Odwraca się w stronę kierowcy, którego przed chwilą poproszono o wyjście z samochodu: – Dlaczego ich tu przywiozłeś? Dlaczego pod tę bramę? Nie mogłeś gdzieś dalej, pod jakąś inną? – krzyczy do niego. Ten stara się wytłumaczyć, że to adres powszechnie znany, ale dowódcy to nie przekonuje. Podobnie jak to, że nie wiedzieliśmy, że to obiekt wojskowy.
– Ja jestem z NATO, a wy jesteście szpiegami Putina – mówi do nas. – Pracujesz dla Putina? – pyta najpierw brytyjskiego dziennikarza, a potem mnie. To ma być żart. Kolejny to groźba wsadzenia jaja Faberge w odbyt albo rozbicie twarzy o ziemię.
Chociaż groźby były kierowane głównie do dziennikarza z Wielkiej Brytanii, to jednak jego dowódca darzy większym zaufaniem. – Nie zadawaj się z takimi jak on – pokazuje na mnie. – Szanuję waszą królową. Wiesz czemu? Jestem monarchistą, żaden ze mnie demokrata – rzuca niespodziewanie. Prawdopodobnie nie czytał ostatnich informacji i nie wie, że monarchia oficjalnie ogłosiła, że wyśle na Ukrainę doradców wojskowych.
Potem decyduje się oprowadzić Anglika po domu, który chcieliśmy zobaczyć. – Ty idź do samochodu – znowu zwraca się do mnie. – Pilnuj go – nakazuje jednemu ze swoich podwładnych.
Do „swojego” można strzelać
Po kilkunastu minutach brytyjski dziennikarz wraca. Jedziemy na stację benzynową. Tam czeka na nas kolejny samochód. Nie zasłaniają nam jednak oczu, jak to się często zdarza. – Dzień dobry. Przepraszamy za zajście, ale musimy was sprawdzić – mówi kolejny „dobry policjant”. Wsadzają nas do kombivana. Jeden bojownik siedzi za kierownicą, drugi obok niego, obrócony bokiem, karabin ma wymierzony w naszym kierunku. Trzeci wsiada do samochodu kierowcy, który przyjechał z nami.
Jedziemy na bazę. Początkowo myślałem, że w ogóle chcą nas wywieźć za miasto, bo wyjechaliśmy daleko poza centrum. Ostatecznie trafiamy do hotelu, w którym bojownicy urządzili sobie sztab. „Dobry policjant” prowadzi nas do restauracji. – Proszę usiąść i poczekać. Zaraz ktoś przyjdzie – mówi i odchodzi.
Po kilku minutach pojawia się dwóch mężczyzn, muszą być wyżsi rangą od tego, który przyjechał do nas pod budynek. – Wiecie, jaka jest sytuacja. Oni mogli was zastrzelić i nie mielibyśmy do nich pretensji – stwierdza jeden z nich. Po kilku pytaniach patrzy na brytyjskiego dziennikarza. – Ty jesteś najbardziej przebiegły. Tylko siedzisz i milczysz – mówi. Gdy ten prosi go o pytanie, odpowiada: – Jak chcesz, żebyśmy pomogli ci być bardziej rozmownym, to możemy przestrzelić nogę kierowcy. Wam nic nie zrobimy, ale to lokalny mieszkaniec, jemu możemy zrobić wszystko. Już nie raz tak robiliśmy.
Żadne pytanie ostatecznie nie padło, strzały na szczęście też nie.
Majstrowanie przy telefonie
Postanowiono przewieźć nas w kolejne miejsce. – Tylko nie używaj przemocy, zapewnij im dobre warunki – mówi ten, który jeszcze przed chwilą odgrażał się, że przestrzeli nogę kierowcy.
Tym razem mieliśmy złożyć zeznania, co się stało, i wyjaśnić sytuację. Jednak tak naprawdę pracowników tej służby nie za bardzo to interesowało. Wzięte od nas zeznania były tylko formalnością. Bardziej interesowały ich nasze telefony. Teoretycznie dlatego, że chcieli sprawdzić, jakie zdjęcia zrobiliśmy, w praktyce jednak majstrowali przy nich przez mniej więcej dwie godziny. – Wpisz hasło – domaga się ten, który brał od nas zeznania. Przyszedł teraz z mężczyzną w czarnym dresie – specjalistą od telefonów. Grzebał coś w oprogramowaniu i klawiatura nie działała prawidłowo. Próbuję kilka razy. – Wpisz je, bo jak nie, to sami je złamiemy – grozi ten od zeznań. Później w skrzynce mailowej zobaczyłem wiadomość, że nieznany komputer podłączał się do mojego telefonu. To i majstrowanie przy oprogramowaniu to znacznie więcej niż potrzeba do przejrzenia fotografii i wideo, które są na urządzeniu mobilnym. Jak się okaże, żadne z nich nie zostało usunięte.
Pozwalają nam wyjść po sześciu godzinach. – Wychodźcie szybko i więcej się tu nie pokazujcie – mówi ten od zeznań.
***
Już w księgarniach: Pozdrowienia z Noworosji Pawła Pieniążka!
Wojna na Ukrainie zaskoczyła Europę, która przywykła do „odwiecznego” pokoju w pobliżu swoich granic. Jak się okazało, niesłusznie. Po dramatycznych wydarzeniach na kijowskim Majdanie i rosyjskiej aneksji Krymu akcja przeniosła się do Donbasu, gdzie prorosyjscy separatyści zamarzyli o nowym regionie Rosji – Noworosji. Nieliczne początkowo demonstracje przeistoczyły się w otwarty konflikt zbrojny podsycany i wspierany przez władze w Moskwie.
Paweł Pieniążek na bieżąco relacjonował te wydarzenia dla polskiej prasy, radia i telewizji. Był pierwszym dziennikarzem, który dotarł do wraku zestrzelonego przez separatystów samolotu malezyjskich linii lotniczych. W Pozdrowieniach z Noworosji opisuje tragikomiczne narodziny konfliktu i jego tragiczne konsekwencje – katastrofę humanitarną, zniszczone miasta i zdruzgotane marzenia ludzi o normalnym życiu.
Paweł Pieniążek (1989) – dziennikarz specjalizujący się w tematyce Europy Wschodniej. Relacjonował wydarzenia na Majdanie i konflikt zbrojny we wschodniej Ukrainie. Współpracuje z „Dziennikiem Opinii”, „Nową Europą Wschodnią”, „New Eastern Europe”, Informacyjną Agencją Radiową Polskiego Radia S.A. i „Tygodnikiem Powszechnym”. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”, „Polityce” i „Wprost”.