Już na ponad dwa tygodnie przed użyciem broni chemicznej w Syrii zapowiadało się, że szczyt G20 odbędzie się w nerwowej atmosferze.
Na początku sierpnia Barack Obama odwołał swoje spotkanie z Władimirem Putinem, które miało poprzedzić obrady „dwudziestki”. Powód? Udzielenie przez Rosję azylu byłemu agentowi National Security Agency Edwardowi Snowdenowi. Decyzji Obamy nie zmieniło ani to, że Rosja i USA nie mają podpisanej umowy o ekstradycji, ani to, że Putin wielokrotnie zapewniał, że Amerykanin nie złamał żadnego prawa Federacji Rosyjskiej, więc nie może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej.
Rosnące napięcie
Relacje USA i Rosji psuja się od 2012 roku. Najpierw Rosja zaczęła naciskać na organizacje pozarządowe otrzymujące środki z zagranicy. Skończyło się na wysokich mandatach, przeszukaniach i zawieszaniu działalności ważnych instytucji. Pod koniec roku z kolei Kongres USA przegłosował „akt Magnitskiego”, który uniemożliwił wjazd na teren Ameryki Rosjanom, którzy mieli coś wspólnego z łamaniem praw człowieka. Odpowiedzią rosyjskiego parlamentu była między innymi ustawa zakazująca adopcji dzieci przez Amerykanów.
Do listy drażliwych kwestii doszła dyskryminacja osób LGBT w Rosji, co otwarcie potępiają amerykańscy oficjele. Przyjęta ustawa zakazująca „propagandy homoseksualnej” wśród nieletnich była tak naprawdę przykrywką do tego, żeby wykluczyć mniejszości seksualne ze społeczeństwa. Wraz z nowym prawem rozpoczęły się regularne i bardzo brutalne ataki na osoby LGBT.
Już wtedy wydawało się, że stosunki amerykańsko-rosyjskie są w opłakanym stanie, ale z każdym miesiącem okazywało się, że mogą być jeszcze gorsze. Szczyt G20 tylko to potwierdził. Symbolicznym okazaniem niechęci było użycie przez Rosjan alfabetu angielskiego zamiast rosyjskiego – tak aby Barack Obama siedział jak najdalej od Putina.
Negocjacje w martwym punkcie
Jeszcze przed szczytem twierdzono, że nie dojdzie do żadnego spotkania prezydentów Rosji i USA; ostatecznie spotkali się na dwadzieścia minut. W trakcie tej krótkiej rozmowy podjęty został tylko temat wojny w Syrii. Putin lakonicznie ją podsumował: każdy został przy swoim zdaniu. „Nie zgadzam się z jego argumentami, a on z moimi, ale słyszymy się” – powiedział podczas konferencji prasowej, która odbyła się po szczycie. Ponieważ obserwatorzy ONZ nie byli w stanie udowodnić którejś ze strony walczących w Syrii użycia broni chemicznej, na konferencji prasowej Putin po raz kolejny powtórzył swoją kwestię: „To prowokacja ze strony bojowników, którzy liczą na wsparcie z zewnątrz”.
Temat Syrii, chociaż nie był wpisany w porządek obrad, pojawił również się w trakcie jednej z kolacji. Putin twierdził, że głosy „za” i „przeciw” interwencji dzielą się równo po połowie, Obama – że większość państw popiera operację wojskową. Celem prezydenta USA podczas szczytu było przekonanie jak największej liczby państw, że zaangażowanie w konflikt jest konieczne. Zdeklarowanymi zwolennikami interwencji są, oprócz Stanów Zjednoczonych, Arabia Saudyjska, Francja, Kanada i Turcja.
Interwencja nieunikniona?
Alterglobaliści z całego świata, którzy zamiast protestu zorganizowali w tym samym czasie kontrszczyt, są przeciwni interwencji zbrojnej. Według nich nie rozwiąże ona problemu Syrii; potrzebne są natomiast działania dyplomatyczne. Zaproponowali zorganizowanie międzynarodowej konferencji, w której wezmą udział wszystkie strony syryjskiego konfliktu i społeczność międzynarodowa. „Niczego nie zmienia fakt, że nasza pozycja pokrywa się z oficjalnym stanowiskiem Rosyjskiej Federacji” – mówił socjolog, dyrektor Instytutu Globalizacji i Ruchów Społecznych i jeden z organizatorów kontrszczytu Borys Kagarlicki.
Po szczycie G20 jest jednak pewne, że tylko Kongres USA może powstrzymać interwencję Stanów Zjednoczonych w Syrii. Otwartym pytaniem pozostaje natomiast to, czy jeśli tak się nie stanie, to Rosja wesprze zbrojnie Baszara al-Asada?