Ukraina to nie był mój kraj, kocham Donieck i Donbas – mówi jedna z młodych demonstrantek.
– Dziękujemy! – krzyczą zebrani w kilkutysięcznym tłumie, gdy podczas parady w Doniecku przechodzą oddziały bojowników i przejeżdża sprzęt wojskowy. Każdy oddział jest wywoływany przez prowadzącego wojskowego: ci walczyli w Iłowajsku, inni zdobywali donieckie lotnisko, a sprzęt pod Debalcewe. Jeszcze inni walczyli wszędzie. Bojownicy mają na piersiach poprzyczepiane medale, które właśnie dostali od samozwańczych władz. Zebrani rzucają bukiety, niektórzy płaczą, nie przejmują się lejącym deszczem. – Zuchy! – krzyczą.
Siedemdziesiąt lat temu jak dzisiaj
W Doniecku do parady z okazji siedemdziesiątej rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej szykowano się przynajmniej od tygodnia. Co kilka dni odbywały się próby. Trzykrotnie ściągano kilkuset bojowników na plac, żeby wiedzieli którędy i w jaki sposób mają chodzić (chociaż marsz nie pozostaje ich mocną stroną). Dwukrotnie na plac Lenina przyjeżdżał sprzęt wojskowy – ten sam, który później pojawił się na paradzie: czołgi, transportery opancerzone, wozy bojowe, samobieżne działa, wyrzutnie rakietowe „Grad”, haubice udekorowane wstęgami świętego Jerzego i gwiazdami, niemal identycznymi z nowym symbolem rosyjskiej armii. To wszystko z towarzyszeniem orkiestry wojskowej.
W dzień parady pojawili się także weterani (niektórzy rzeczywiście walczyli w drugiej wojnie światowej, inni są na to za młodzi), a także przedstawiciele nieuznawanej republiki. W odświętnym mundurze i o kulach (ponoć w lutym został w centrum Doniecka postrzelony w nogę) pojawił się jej przewodniczący Ołeksandr Zacharczenko, który porównywał walkę z faszyzmem siedemdziesiąt lat temu do obecnej sytuacji. – Dzisiaj wasze dzieci i wnuki zmagają się z faszystami – mówił ze sceny.
Gdy na placu Lenina maszerowali między innymi ratownicy, kadeci, OMON (dawniej był to Berkut, który brał udział w rozganianiu demonstrantów na Madajnie, teraz nazwę zmieniono na taką jak w Rosji), brygada międzynarodowa, tłumy machały flagami i dziękowały bojownikom.
„Tak blisko czołgu jeszcze nie byłam”
W zasadzie od każdego, z kim rozmawia się w Doniecku, można usłyszeć te same, powtarzane jak z automatu frazy: „chcemy pokoju” czy „jesteśmy zmęczeni wojną”. Jednocześnie jednak porażający jest zachwyt bronią i wojną.
– Zrób mi zdjęcie z czołgiem! – zwraca się do swojego męża starsza pani. Przed paradą czołgi spokojnie stały na ulicy i każdy mógł do nich podejść. Gdy jest dostatecznie blisko, dotyka go i mówi z szerokim uśmiechem: – Tak blisko czołgu jeszcze nie byłam.
Oprócz czołgów największe okrzyki radości wywołuje dwóch dowódców bojowników, „Giwi” i „Motorola”, którzy słyną ze swej zaciętości, ale i brutalności. Ten drugi w rozmowie telefonicznej z gazetą „Kyivpost” stwierdził mimochodem, że zabił piętnastu ukraińskich jeńców.
Gdzie indziej młodzi ludzie biorą od bojowników karabiny maszynowe, aby zapozować do zdjęcia. Wiele dzieci – i te kilkuletnie, i kilkumiesięczne wystrojono w wojskowe mundury. Zainteresowanie wzbudziła mama, której dziecko w wózku było małą kopią bojownika, w kamuflażu, z naszywkami „Doniecka Republika Ludowa” itd. Chwilę później przechodzi kilkuletni chłopiec z przewieszoną atrapą strzelby i hełmie.
Co to za wstęga?
Wstęga świętego Jerzego jest wykorzystywana na taką skalę od dziesięciu lat. Poza uczczeniem weteranów używana jest też jako symbol prorosyjskości. Ponad rok temu pod tymi barwami trwała „rosyjska wiosna”, w trakcie której demonstranci najpierw wychodzili na ulice, później przejmowali budynki administracyjne, wreszcie z pomocą karabinów, sprzętu wojskowego i wsparciem ze strony Rosji zajęli znaczną część Donbasu. W Doniecku jednak mało kto pamięta, że wstęga świętego Jerzego oznacza po prostu heroizm żołnierzy, a jej kolory, czarny i pomarańczowy (wcześniej stosowano też żółty), symbolizują dym i płomień.
Po paradzie wojskowej ruszył „Nieśmiertelny pułk”. Idea przyszła z Rosji, gdzie kilka lat temu postanowiono uczcić nie tylko Stalina i inne głównie postaci komunizmu, ale także zwykłych ludzi walczących w wojnie. Mieszkańcy wychodzili na ulice z portretami swoich przodków – ojców, matek, dziadków, babć czy pradziadków i prababć. Idea szybko jednak została przejęta przez oficjalne struktury i zamiast obniżyć poziom militarnej i imperialistycznej retoryki, tylko ją wzmocniła. „Nieśmiertelny pułk” musiał więc dotrzeć i do Doniecka.
Rzesze ludzi szły, aby uczcić pamięć o przodkach. Wśród nich młodzi ludzie niosą ogromną wstęgę świętego Jerzego. Czy wiedzą, co niosą? – Czarny to chyba kolor faszyzmu, a pomarańczowy… nie pamiętam – mówi z uśmiechem jedna z dziewczyn niosących wstęgę.
Szczególnie młodzi ludzie mają problemy z identyfikacją symboli używanych z okazji 9 maja. Nawet wśród tych popierających „republikę ludową” często można spotkać takich, którzy wiedzą, że ten dzień jest „ważnym świętem” i „symbolem zwycięstwa”. Ale co to za zwycięstwo? Tym już nie zawracają sobie głowy.
„Wszystko tylko nie Ukraina”
W parku Szczerbakowa, w którym po części oficjalnej odbywały się koncerty i inne wydarzenia związane z obchodami 9 maja, dwie siedemnastolatki niosą flagę Związku Radzieckiego. Chwalą się, że to oryginalna, jeszcze z dawnych czasów, znalazły ją w szafie. Jedna z nich, Ałła, ma koszulkę z sierpem i młotem, a także – jak wszyscy – wstęgę świętego Jerzego, ale też nie do końca wie, dlaczego właśnie ją trzeba dzisiaj zakładać.
– Jesteśmy patriotkami – mówi. Jak dodaje, za swój kraj jest gotowa oddać wszystko. Dlaczego wcześniej tego nie czuła? – Ukraina to nie był mój kraj, kocham Donieck i Donbas. To, co się dzieje, pokazuje, że Donieck to nie Ukraina, tylko Doniecka Republika Ludowa, Noworosja. Wszystko, tylko nie Ukraina – stwierdza z uśmiechem.
Fot. Paweł Pieniążek
**Dziennik Opinii nr 132/2015 (916)