Obama musi zaproponować ludziom jasną i zdecydowaną strategię stymulowania gospodarki. Zapewnienia, że „wszystko będzie dobrze”, to za mało.
Strategię wyborczą prezydenta Obamy najlepiej można podsumować w ten sposób: „Jesteśmy na dobrej drodze, moja polityka gospodarcza działa, wciąż nam daleko do celu, ale trzymajcie się mnie, a wszystko będzie dobrze”. To nie wystarczy. Ożywienie jest zbyt anemiczne, a możliwość załamania gospodarczego przed wyborami – zdecydowanie zbyt wielka.
Nawet dziś pusta deklaracja „Zrobię to lepiej” Mitta Romneya przyciąga równie wielu wyborców co „Jesteśmy na dobrej drodze” Obamy. Każdy z nich, zgodnie z ostatnim sondażem New York Timesa/CBS, cieszy się poparciem 46 procent. Zaledwie 33 procent opinii publicznej sądzi, że stan gospodarki się poprawia, podczas gdy 40 procent twierdzi, że powodzi im się coraz gorzej – to jedenastoprocentowy wzrost w porównaniu z rokiem 2008. Niemal dwie trzecie martwi się o spłatę swojego domu, a jeden na pięciu z tych, którzy mają hipoteki, twierdzi, że idzie na dno.
Jeśli gospodarka się załamie, pusta obietnica Romneya będzie robiła jeszcze lepsze wrażenie. Prawdopodobieństwo takiego załamania szacuję pół na pół. A to z kolei czyni prezydenturę Romneya nazbyt prawdopodobną, żeby być spokojnym. Czy trzeba przypominać, że Romney entuzjastycznie popiera skrajnie regresywny budżet Paula Ryana, a jako prezydent mógłby mianować co najmniej jednego, a może dwóch sędziów Sądu Najwyższego, kontrolować Agencję Ochrony Środowiska i każdą inną agencję federalną i departament?
Biały Dom Obamy musi się z tym zmierzyć: „Jesteśmy na dobrej drodze” nie wystarcza. Prezydent musi zaproponować ludziom jasną i zdecydowaną strategię stymulowania gospodarki. To powinien być jego program gospodarczy na drugą kadencję. Powinien się składać z czterech punktów.
Po pierwsze, Obama powinien zażądać, aby krajowe banki zrestrukturyzowały hipoteki tych właścicieli domów, którzy wciąż zmagają się z efektami bańki nieruchomości na Wall Street – grożąc, że jeśli banki tego nie zrobią, zawalczy o przywrócenie do życia ustawy Glassa-Steagalla i podzieli największe banki na Wall Street (co rekomendowała ostatnio Rezerwa Federalna w Dallas).
Po drugie, powinien potępić spekulantów ropą naftową za utrzymywanie wysokich cen paliw – domagając się, aby spółki naftowe pozwoliły CFTC (Commodity Futures Trading Commission, komisja regulująca rynek kontraktów terminowych) ustanowić ograniczenia takiej spekulacji, i nakazując Departamentowi Sprawiedliwości obserwowanie i ściganie manipulacji cenami ropy.
Po trzecie, musi przygotować się na kolejne inwestycje w rozsypującą się infrastrukturę w kraju, któe stworzą miejsca pracy, i powrócić do swojego pomysłu stworzenia banku infrastrukturalnego. Musi także zapewnić, że choć rozumie potrzebę redukcji długoterminowego deficytu budżetowego, nie dopuści, aby polityka cięć budżetowych zyskała pierwszeństwo przed tworzeniem miejsc pracy. Że zawetuje cięcia budżetowe do czasu, kiedy bezrobocie nie spadnie do pięciu procent.
Wreszcie, musi jasno określić, jaki problem stanowią powiększające się nierówności. Przy tak wysokich dochodach spływających do wąskiej elity społeczeństwa szeroka klasa średnia nie ma wystarczającej siły nabywczej, której potrzeba do napędzenia gospodarki. Dlatego właśnie „reguła Buffeta”, ustanawiająca minimalny poziom opodatkowania milionerów, stanowi tylko pierwszy krok do zapewnienia, że zyski ze wzrostu będą rozdzielone szeroko.
Prezydent może wciąż powtarzać, że jesteśmy na dobrej drodze. Ale może również mówić, że nie jest zadowolony z tempa odbudowy gospodarki i że zrobi wszystko co w jego mocy, aby je przyspieszyć. I powinien poprosić amerykański naród o mandat na drugą kadencję po to, aby sprawić, że gospodarka będzie pracowała na rzecz wszystkich – a nie tylko tych na samym szczycie.
Takie zobowiązanie można zrealizować tylko z Kongresem, któremu zależy na lepszych miejscach pracy i wynagrodzeniach dla wszystkich Amerykanów. Obama musi przypomnieć wyborcom, że to republikańscy kongresmeni nie pozwolili mu zrobić tego wszystkiego w czasie jego pierwszej kadencji – i że nie można im na to pozwolić po raz kolejny.
Tekst pochodzi ze strony http://robertreich.org
Tłum. Michał Sutowski
Robert B. Reich – jest jednym z wiodących amerykańskich ekspertów do spraw ekonomii i zatrudnienia. Profesor na wydziale polityki społecznej Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Przez trzy kadencje pracował w administracji państwowej, m.in. jako Sekretarz Pracy w gabinecie prezydenta Billa Clintona. Magazyn „Time” wybrał go do dziesiątki najbardziej efektywnych sekretarzy minionego stulecia. Opublikował 13 książek. Jest jednym z najaktywniejszych komentatorów życia publicznego w USA.