Referendum w tej sprawie niestety nie odbędzie się.
30 października w Mołdawii odbędą się wybory prezydenckie. Miejscy aktywiści z Kiszyniowa chcieli, żeby tego samego dnia mieszkańcy podjęli jeszcze jedną decyzję – odwołać czy nie burmistrza stolicy. Jak doszło do tego, że w Kiszyniowie pojawił się pomysł referendum w sprawie odwołania władz miasta?
Kraj, w którym „zgubiono” miliard dolarów
Do końca lat osiemdziesiątych Kiszyniów urósł do ponad 650 tysięcy mieszkańców. Od upadku Związku Radzieckiego, liczba ta będzie stale spadać. W 2014 roku jest to już o sto tysięcy mniej. Przyczyną jest przede wszystkim emigracja zarobkowa. Ponad 60 procent wszystkich pracujący za granicą zatrudnienie znalazło w Rosji, a po wejściu Rumunii do Unii Europejskiej ponad osiemset tysięcy osób wystąpiło o obywatelstwo tego sąsiedniego kraju. Bukareszt rozdawał obywatelstwo szczodrze do tego stopnia, że w Kiszyniowie odebrano to jako próbę destabilizacji kraju.
Dziś stolica Mołdawii to wypadkowa i estetyczny splot kilku nakładających się na siebie warstw: mołdawskiej wsi, carskiej prowincji z latami świetności daleko za sobą, stolicy jednej z najmniej zurbanizowanych republik radzieckich i współczesnego miasta wannabe europejskiego.
Kiszyniów z pewnością nie jest żadną perłą. I długo nie będzie, bo choć historia i geopolityka zrobiły tutaj swoje, jasno trzeba powiedzieć, że instytucje państwowe zarządzane są fatalnie, a ich łeb obgryza hydra kolesiostwa i korupcji. Czołowi gracze mołdawskiej polityki łączą działalność publiczną z biznesem: w 2014 roku establishment wyprowadził z mołdawskiego systemu bankowego miliard dolarów – 15 procent całego PKP. W związku z tym, wstrzymany został wielomilionowy program pomocy Banku Światowego, a kraj pogrążył się w jeszcze większym kryzysie.
Kto płaci za te i inne wielopoziomowe malwersacje aparatu biurokracji? Mieszkańcy. Zaniedbane parki, miejskie targowiska i place zabaw, dziurawe chodniki i poradzieckie trolejbusy – to wszystko koszty uboczne malwersacji władz. Jedyne budynki historyczne, które mają się nieźle, to cerkwie. Płynąca przez stolicę rzeka Byk, teraz jedynie płynąć usiłuje, a gdyby jej zabrakło, to przecież i tak jest tu dużo więcej poważnych problemów. W 2008 roku rzeka prawie wyschła, a jest tak zanieczyszczona, że kilka lat przedtem pozdychały w niej wszystkie ryby. Dziś mało która z publicznych przestrzeni Kiszyniowa jest naprawdę publiczna – to znaczy taka, która służy ludziom zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Chodniki są zastawione samochodami tak, że ciężko jest po nich chodzić. Choć na głównej arterii miasta otwiera się szklane centra handlowe, butiki, starbaksy i dyskoteki, to zdecydowana większość dalej musi prowadzić swój mikro-biznes, próbując sprzedać cokolwiek w kurzu i żwirze płyt chodnikowych. Wydaje się, że nikt tutaj nie dba o pieszych, rowerzystów, pasażerów komunikacji. Nie dba o nich przede wszystkim ten, który powinien się nimi przejąć, czyli obecny burmistrz Dorin Chirtoacă – wiceprzewodniczący mołdawskiej Partii Liberalnej.
Miejscy aktywiści kontra burmistrz
Chirtoacă objął stanowisko w 2007 roku jako młody, wykształcony na Sorbonie pro-europejski prawnik. Choć z jego polityką wiązano z początku nadzieje, a wybory wygrał w dużej mierze również dzięki straszeniu Rosją i twardogłowymi komunistami, z czasem jego popularność zaczęła spadać. W 2011 roku, jego polityczny przeciwnik oskarżył go o sfałszowanie wyborów. Popularności nie przysporzył mu – rozpaczliwy w efekcie – projekt, który miał być z założenia społeczny i wychodzący naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców. Ścieżka rowerowa. Ostatecznie powstała krzywa, dwukilometrowa dróżka ułożona z kostki bauma. Chirtoacę pogrążył skandal związany z przetargiem na konstrukcje parkingów miejskich, który niespodziewanie wygrała firma założona zaledwie kilka dni wcześniej przez osobę bez konkretnego imienia i nazwiska.
Procesem w sprawie miejskich parkingów zajął się Victor Chironda, antropolog i aktywista, który na swoim blogu z goryczą i ironią publikuje zdjęcia łataniny i fuszerki na ulicach Kiszyniowa. Z równie dużym zapałem proponuje rozwiązania, które w porównaniu z teraźniejszością wydają się utopią. A miasto, które stara się być przyjazne dla swoich mieszkańców, to wcale nie jest utopia, ale odpowiedzialna i efektywna polityka, której zdegenerowany i niekompetentny burmistrz stał się antytezą.
– Mieszkańcy nie rozumieją związku jaki zachodzi pomiędzy rolą burmistrza i problemami miasta – mówi Chironda.
Victor wraz z innymi aktywistami pisał do mieszkańców Kiszyniowa: – To niesamowite, jak bardzo nasze życie zależy od decyzji ratusza. Zależy od nich wszystko, od wody z kranów w naszych domach do transportu publicznego.
Tymczasem w stolicy Mołdawii remont głównej arterii paraliżował całe miasto zdecydowanie zbyt długo, a przetarg na naprawę wciąż nie został upubliczniony. Nieefektywność i brak konsultacji społecznych wynikają z tego, że ludzie związani z ratuszem, na przecięciu interesów publicznych z prywatnymi, prowadzą własne interesy. – Choć obiecał pokonać korupcję, burmistrz Dorin Chirtoacă zdecydowanie przegrał tę walkę, a nawet sam stał się jej zakładnikiem – czytamy dalej w liście do mieszkańców Kiszyniowa.
W związku z pogarszającą się kondycją miasta, na początku lipca tego roku Victor Chironda wraz z innymi aktywistami, stworzyli inicjatywę, mającą na celu zorganizowanie referendum w sprawie odwołania burmistrza. Przyłączyli się radni ze wszystkich ugrupowań od prawa do lewa (poza, ma się rozumieć, przedstawicielami Partii Liberalnej, której wiceprzewodniczącym jest sam burmistrz), ponad sto różnych organizacji, grup obywatelskich, działacze, studenci, emeryci – słowem: mieszkańcy stolicy. 18 lipca na zebranie zorganizowane przez inicjatywę w sprawie referendum przyszło ponad pół tysiąca osób.
Tak piszą inicjatorzy na stronie referendum: „Wielu z nas zaktywizowało się społecznie z powodu własnych pomysłów i przekonań. Inni przyszli po to, by rozwiązać problemy, z którymi mają do czynienia na co dzień. Niektórzy chcą budować miasto lepsze, wygodniejsze, piękniejsze, podczas gdy jeszcze inni chcą po prostu powstrzymać nielegalną budowę budynku tuż pod oknami swoich domów”.
By nie generować dodatkowych kosztów, ustalono, że referendum powinno odbyć się 30 października – w dzień wyborów prezydenckich. Na początku sierpnia, grupa została prawnie zalegalizowana przez sąd i – pewna wygranej – gotowa była zebrać sześćdziesiąt tysięcy wymaganych podpisów. Niedługo potem, prawnicy burmistrza podważyli legalność grupy w sądzie apelacyjnym, zyskując przy tym cenny czas. 18 sierpnia ten sam sąd apelacyjny orzekł, że inicjatywa mieszkańców i prawo do referendum są zgodne z konstytucją. Podczas gdy kwestia referendum na moment utknęła w martwym punkcie, burmistrz – przypomnijmy: prawnik po Sorbonie – zrobił wszystko, żeby nie dopuścić do jakiegokolwiek głosowania na własną niekorzyść: próbował odwołać sędzinę z sądu apelacyjnego, sprawę kierując w tym samym czasie do sądu najwyższego. Na początku września, tenże, przekazał losy inicjatywy w ręce organu sprawiedliwości w Bielcach – drugiego co do wielkości miasta Mołdawii.
Niedługo potem, sprawa ostatecznie upadła, bo sąd w Bielcach nie uznał legalności inicjatywy jako takiej, przekreślając tym samym ostatnie szanse na odbycie się referendum.
Wygląda na to, że Chirtoacă wygrał, wiedząc, że kolejne referendum można będzie zorganizować dopiero po upływie pół roku, bo tyle według mołdawskiego prawa musi upłynąć od październikowych wyborów prezydenckich. Niemniej wszystkie z jego beznadziejnych posunięć świadczyć mogą jedynie o tym, że musi być przerażony: „80 procent mieszkańców chce jego odejścia” – mówi Victor Chironda – i choć dla obecnego burmistrza jest to już trzecia kadencja, niedawno, zdaje się, uświadomił sobie, że bardzo trudno będzie tę władzę utrzymać.
Inicjatywa obywatelska chce odwołać się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Aktywiści nie odpuszczą kwestii referendum.
**Dziennik Opinii nr 303/2016 (1503)