Jeszcze rok temu wśród specjalistów zajmujących się Mołdawią panowały raczej minorowe nastroje. Wizyta Angeli Merkel pokazuje, że kraj ten znów staje się wschodnim liderem.
Zaledwie pięciogodzinna wizyta Angeli Merkel, którą złożyła w drugiej połowie sierpnia w Mołdawii, została okrzyknięta historyczną już na wiele dni zanim samolot wiozący najważniejszą osobę w Niemczech dotknął pasa kiszyniowskiego lotniska. Mimo że nie padły w jej trakcie żadne nowe deklaracje ani obietnice, to liczył się sam symboliczny przekaz. Kurtuazyjne wystąpienie szefowej niemieckiego rządu w mołdawskim parlamencie oznaczało, że Kiszyniów z całą stanowczością powrócił na europejską agendę i odzyskał chwiejącą się do niedawna pozycję wschodniego lidera eurointegracji.
Jeszcze zaledwie rok temu, gdy Mołdawia obchodziła dwudziestolecie swojej niepodległości, wśród politologów i publicystów zajmujących się tym krajem panowały raczej minorowe nastroje. W najlepsze trwał polityczny i konstytucyjny pat, który już od półtora roku nie pozwalał rządzącej koalicji dokonać wyboru nowej głowy państwa. Do tego w separatystycznym Naddniestrzu władzę od dwóch dekad sprawował pierwszy i wówczas jeszcze jedyny prezydent nieuznawanej republiki Igor Smirnow, którego obecność na tym stanowisku skutecznie utrudniała wszelkie poważniejsze próby rozwiązania zamrożonego konfliktu. Z kolei pogrążona we własnych problemach ekonomicznych Unia Europejska coraz bardziej traciła cierpliwość do Mołdawii trwającej w tym pacie, który paraliżował postępy w implementacji unijnego prawodawstwa. A przecież chodziło o to samo państwo, którego działania na rzecz eurointegracji zaledwie kilka miesięcy wcześniej uznano za success story – modelowy przykład państwa, które szybciej niż pozostali członkowie Partnerstwa Wschodniego adaptuje się do unijnych regulacji.
Unia, rozczarowana Ukrainą prezydenta Wiktora Janukowycza, ciągle wysyłała w kierunku Kiszyniowa gesty sympatii, ale też coraz głośniej podawała w wątpliwość funkcjonowanie mołdawskiego systemu konstytucyjnego i demokratycznych struktur. Podkreślano niedojrzałość klasy politycznej, która nie potrafi stanąć ponad podziałami i zakończyć destabilizującego kraj prezydenckiego bezhołowia. Niestabilną sytuację podsycała także pozostająca od 2010 roku w opozycji partia komunistyczna, która premierowi Vladowi Filatowi i rządzącemu, koalicyjnemu Sojuszowi na Rzecz Integracji Europejskiej zarzucała drastyczne naruszanie zasad demokracji, korupcję i kumoterstwo.
Success story z happy endem
Wszystko jednak zaczęło się zmieniać wraz z końcem ubiegłego roku. Najpierw w listopadzie szeregi Partii Komunistów Republiki Mołdawii opuścił młody i popularny polityk Igor Dodon, typowany przez partię na nowego mera stolicy. Spetryfikowana do tej pory scena polityczna, która nie dawała najmniejszej nadziei na rozwiązanie kryzysu prezydenckiego, doznała wstrząsu. Od tej chwili (choć przyszło na to czekać do marca) można było już liczyć na porozumienie rządzącej koalicji i nowopowstałej Partii Socjalistów założonej przez Dodona. Nieco ponad miesiąc później, zupełnie niespodziewanie i już w pierwszej turze, wybory prezydenckie w Naddniestrzu przegrał Igor Smirnow. Co więcej, ostatecznym zwycięzcą został nie popierany przez Rosję Anatolij Kamiński, ale młody, dynamiczny i cieszący się etykietką polityka niezależnego Jewgienij Szewczuk. Premier Mołdawii Vlad Filat nie krył swojego zadowolenia z takiego obrotu sprawy. Publicznie nazywał Szewczuka politykiem elastycznym i skłonnym do rozmów. Rzeczywiście, dość szybko wybór nowej głowy nieuznawanej republiki przełożył się na częstotliwość spotkań między tyraspolskimi i kiszyniowskimi oficjelami. Los coraz wyraźniej sprzyjał premierowi Filatowi i wizerunkowi państwa na arenie europejskiej. Kropką nad „i” był jednak uwieńczony w marcu powodzeniem wybór nowego prezydenta. Został nim sześćdziesięcioczteroletni prawnik i sędzia Nicolae Timofti. Oficjalnie uznawany jest on za osobę niezależną i niezwiązaną wcześniej z polityką. Nie jest jednak tajemnicą, że Timofti skłonny jest sprzyjać Sojuszowi. Poza tym nie posiada żadnego zaplecza politycznego i w zasadzie zmuszony jest do współpracy z rządem.
Dzięki wyborowi nowego prezydenta rządząca koalicja upiekła więc dwie pieczenie na jednym ogniu: zażegnała kryzys konstytucyjny, a zarazem zapewniła sobie większą swobodę działania – także na polu ustawodawczym. Niemal natychmiast znalazło to odzwierciedlenie w poważnym przyspieszeniu procesu integracji z UE. Mołdawia zaczęła nadrabiać zaległości, które tak niepokoiły Wspólnotę.
Integracyjne kontrowersje
Prounijna ofensywa ustawodawcza ruszyła. Jej ostatecznym dążeniem pozostaje oczywiście członkostwo w UE, ale mołdawskie władze skupiają się na zdecydowanie bliższych i łatwiejszych do osiągnięcia celach – jak najszybsze podpisanie umowy stowarzyszeniowej, umowy o strefie wolnego handlu, a przede wszystkim liberalizacja prawa dotyczącego przekraczania granic i umożliwienie bezwizowego ruchu między Mołdawią a państwami-członkami Wspólnoty. Aby osiągnąć ostatnie z wymienionych porozumień, Mołdawia musiała między innymi do 25 maja przyjąć ustawę „O równości szans”, która zapewniała ochronę praw wszystkich mniejszości zamieszkujących ten kraj. O ile zabezpieczenie praw mniejszości narodowościowych i religijnych nie budziło większych wątpliwości, o tyle poważne kontrowersje w bardzo tradycyjnym i raczej konserwatywnym społeczeństwie mołdawskim wywołał zapis mówiący o gwarancjach praw dla mniejszości seksualnych. Mołdawianie wiedzieli o presji czasu i naciskach z Brukseli. Bardzo liczyli na porozumienie w kwestii zniesienia wiz, ale nowa regulacja wywołała szok wśród dużej części obywateli. W reakcji na forsowany przez rząd projekt błyskawicznie narodził się kuriozalny na pierwszy rzut oka sojusz kościoła prawosławnego i… Partii Komunistów Republiki Mołdawii. Na forum parlamentu poseł z ramienia PKRM grzmiał: „Zaledwie kilka europejskich państw zaryzykowało przyjęcie podobnego przepisu, zaś większość krajów – ze zrozumiałych przyczyn – nie zdecydowało się tego uczynić. Konstytucja Mołdawii skutecznie gwarantuje podstawowe prawa i wolności człowieka, wraz z zasadą równości. Wystarczy byśmy jedynie trzymali się ustawy zasadniczej, zamiast prowadzić agresywną propagandę przeciwko tradycyjnym wartościom”. W tym samym czasie ponad trzystu demonstrantów na czele z przedstawicielami cerkwi manifestowało przeciwko przyjęciu nowej ustawy. Regulacja została jednak przyjęta, a tym samym – choć w atmosferze skandalu – Mołdawia stała się pierwszym krajem poradzieckim (wyłączając republiki nadbałtyckie), który wprowadził przepisy gwarantujące równe prawa mniejszościom seksualnym.
Kolejne kroki w stronę coraz ściślejszej integracji z UE nie budziły już takich kontrowersji. Podziw Brukseli wzbudzało za to ich tempo. Już w czerwcu Mołdawia przeszła do drugiego etapu rozmów o liberalizacji reżimu wizowego. W tym samym czasie zakończono z powodzeniem rozmowy o włączeniu tego kraju do Jednolitej Europejskiej Przestrzeni Powietrznej. Miało to raczej wymiar polityczny niż praktyczny, ponieważ Mołdawia nie posiada rozwiniętego sektora usług lotniczych. Przełożyło się to jednak bez wątpienia na budowanie pozytywnego wizerunku Kiszyniowa w oczach UE. Negocjacje zamknięto błyskawicznie – trwały zaledwie dwanaście miesięcy.
Wygląda też na to, że w ciągu roku uda się uzyskać porozumienie w kwestii umowy stowarzyszeniowej. Mołdawskie wydanie gazety „Kommiersant”, powołując się na zaufane źródło w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, twierdzi także, że zniesienia wiz Mołdawianie mogą spodziewać się już w 2014 roku. Jeśli tak się stanie, to prawdopodobnie przypieczętuje to geopolityczną orientację tego kraju. W takiej sytuacji bowiem trudno będzie zawrócić Mołdawię z kursu na eurointegrację.
Sytuacja jest jasna
Taki przebieg wydarzeń sprawił ostatecznie, że swój przyjazd do Kiszyniowa zapowiedziała kanclerz Republiki Federalnej Niemiec. Dla Mołdawian było to wydarzenie bez precedensu. Po raz pierwszy po odzyskaniu niepodległości ich kraj odwiedzał szef niemieckiego rządu. Po raz drugi Republika w ogóle gościła europejskiego oficjela tego formatu – w 1998 roku wizytę w stolicy złożył ówczesny prezydent Francji Jacques Chirac.
Po odlocie Merkel komunistyczna opozycja natychmiast zaczęła umniejszać rangę wydarzenia stwierdzając, że nie podpisano żadnych porozumień i nie uzyskano konkretnych obietnic ani gwarancji. Nie można jednak zapominać, że jeszcze w zeszłym roku wizyty takiej prawdopodobnie wcale by się nie spodziewano, a jeden z najważniejszych unijnych polityków nie afirmowałby swoją obecnością poczynań mołdawskiego rządu. Miał więc rację premier Filat, który na ponad miesiąc przed przyjazdem kanclerz Merkel stwierdził: „Sam fakt tej wizyty jest dla nas bardzo istotny. O ile wiem, niemiecka kanclerz nie jeździ byle gdzie. Nie jeździ tam, gdzie są jakieś problemy, a jedynie tam, gdzie sytuacja jest jasna” – mówił Filat na antenie radia Wolna Europa. „Wizyta pokazuje, że nasze wysiłki zostały docenione”.
Kamil Całus – dziennikarz i doktorant w Instytucie Wschodnim Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Stały współpracownik „Nowej Europy Wschodniej”