Jiři Menzel, bodajże najbardziej czeski z czeskich twórców, nigdy nie szydzi ze swoich zwyczajnych, niepozbawionych słabości i wad bohaterów.
Gdyby ze wszystkich czeskich twórców należało wskazać tego „najbardziej czeskiego”, najsilniej wyrażającego i badającego w swoim kinie to, co kojarzymy z „czeskością”, bez wątpienia byłby to Jiři Menzel. Jego filmy układają się w wielką, bardzo czeską pochwałę piękna życia w jego z pozoru banalnej codzienności. Choć sam Menzel uważa robienie filmów za rzemiosło i sceptycznie odnosi się do teorii kina autorskiego, to jego dzieła łączy podobny nastrój, tematyka, styl, poczucie humoru. Unosi się na nimi duch Bohumila Hrabala: wszystkie najbardziej udane obrazy Menzla, od debiutu aż po Obsługiwałem angielskiego króla, są adaptacjami jego prozy; Hrabal znalazł w reżyserze Postrzyżyn kongenialnego tłumacza swojej literatury na język filmu.
Menzel studiował w czeskiej szkole filmowej, FAMU, na początku lat 60. Pracę w filmie zaczął jako asystent swojej koleżanki z roku Věry Chytilovej. Był to jeden z najlepszych okresów w historii kina Czechosłowacji. Trochę później niż w Polsce zachodzi tu destalinizacja, za którą idzie odrzucenie socrealizmu jako jedynej obowiązującej doktryny artystycznej. Twórcy zyskują wreszcie swobodę, jakiej nie mieli w dwóch pierwszych dekadach po wojnie. Odwilż przychodzi także w literaturze, ukazują się pierwsze utwory Hrabala. Menzel debiutuje właśnie jako jego adaptator – Věra Chytilová proponuje mu udział w przedsięwzięciu grupy czeskich filmowców ekranizujących opowiadania pisarza. W rezultacie powstaje bardzo ciekawy (choć, jak to często w takich wypadkach bywa, także bardzo nierówny) film Perły na dnie: pięć nowelek filmowych, w których różni twórcy (obok Menzla również Chytilová, Jaromil Jireš, Jan Nĕmec, Evald Schorm) mierzą się z Hrabalowską prozą .
Nowelka Menzla nosi tytuł Śmierć pana Baltazara; już w niej zaznaczają się charakterystyczne cechy jego autorskiej strategii: pełna uwagi, ale i zrozumienia dla ludzkich przywar, słabości i małości obserwacja zwykłych ludzi, ich codziennych trosk i radości; lekko melancholijny humor i przepełniająca wszystko miłość do życia we wszelkich jego przejawach. Bohaterowie Menzla są nieheroiczni, plebejscy, bliscy ziemi i ciału. Przypominają w swojej życiowej postawie najsłynniejszą chyba postać czeskiej kultury, czyli dobrego wojaka Szwejka. Tak jak Szwejk na wielkie szaleństwa historii odpowiadają mądrym, sceptycznym uśmiechem. Nic dziwnego, że Rudolf Hrušínský, najsłynniejszy odtwórca roli Szwejka, był jednym z ulubionych aktorów Menzla, stale z nim współpracującym od czasu Pamiętnego lata.
Pierwszym filmem samodzielnie nakręconym przez Menzla były Pociągi pod specjalnym nadzorem (1966) – także adaptacja prozy Hrabala. Menzel został autorem tego filmu właściwie przypadkiem: scenariusz odrzuciło dwóch kolejnych reżyserów, a Menzel przyjął go, bo chciał w końcu mieć za sobą debiut. Okazał się on jednym z najgłośniejszym w historii czeskiej kinematografii. Został nagrodzony Oscarem dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego i umieścił „szkołę czeską” w filmie na mapie światowego kina.
Pociągi… często przeciwstawia się Popiołowi i diamentowi, sztandarowemu dziełu „szkoły polskiej”. Rzeczywiście, to zestawienie wypada ciekawie, doskonale ukazując różnice między polską i czeską Nową Falą. U Wajdy mamy heroicznego, romantycznego, kulturowo arystokratycznego bohatera, który wybiera śmierć w romantycznym, conradowskim geście, odrzucając nadzieję prywatnego szczęścia. Bohater Menzla, Miloš Hrma (Václav Neckář) jest plebejski, nieromantyczny, niedojrzały, politycznie nieuświadomiony. Wojnę przeżywa w prowincjonalnym miasteczku, z dala od wielkiej polityki i historycznych wydarzeń; ważniejsze są dla niego pierwsze seksualne doświadczenia niż to, co dzieje się na froncie.
Menzel nie osądza swojego bohatera, nie szydzi; patrzy na niego z szacunkiem, z wielką subtelnością pokazując proces jego dojrzewania: seksualnego, emocjonalnego i politycznego. Bo Miloš też w końcu dojrzewa do heroicznego gestu. Ale ten gest jest tyleż tragiczny, ileż groteskowy: dla Menzla życie nigdy nie jest ani tragedią, ani komedią, te dwa elementy wiążą się nierozerwalnie.
Następny film Menzla też powstał przypadkiem. Reżyser cały czas powtarza w wywiadach, że nakręcił go tylko dlatego, że operator Jaromír Šofr, jego przyjaciel, potrzebował pieniędzy. Po Kapryśnym lecie w ogóle jednak nie widać, że powstał z tego powodu; to poetyckie, urokliwe dzieło, pełne specyficznego humoru. Historia małej społeczności na czeskiej prowincji, której spokój zakłóca przybycie cyrku, staje się okazją do melancholijno-pogodnych rozważań o miłości, pięknie życia, przemijaniu, popisu aktorów (rewelacyjny Rudolf Hrusinsky jako Łaziebny Antoni), wreszcie wspaniałych zdjęć Šofra, który w pełni zapracował na pieniądze, których tak potrzebował.
Powstałe w 1969 roku Skowronki na uwięzi to legenda czeskiej kinematografii i chyba najlepsze dzieło Menzla. Dzięki politycznej odwilży związanej z praską wiosną reżyser mógł nakręcić film rozliczający epokę stalinizmu w Czechosłowacji. Bohaterowie to grupa Czechów – inteligentów, drobnomieszczan, a nawet przedstawicieli klasy robotniczej – skierowanych do przymusowej pracy na złomowisku w ramach „reedukacji” socjalistycznej. Ich „winy” są absurdalne: mamy prokuratora, który „nie uważał, że obrona powinna być częścią oskarżenia”, profesora, który nie pozwolił na niszczenie „niesłusznych” książek etc.
Trudno jednak szukać w filmie Menzla martyrologii, tragicznych tonów czy oskarżeń. Sami bohaterowie przyjmują swój los z dobroduszną, szwejkowską ironią. Choć padli ofiarami polityki, to polityka naprawdę ich nie interesuje; ważniejsze jest dla nich dobre piwo, przyjaźnie, miłosne kłopoty. Także funkcjonariusze reżimu przedstawiani tu są jako zwykli ludzie, którzy nie są ani dobrzy, ani źli, tylko tak samo po szwejkowsku cynicznie poczciwi jak wszyscy. Nawet z założenia najbardziej niesympatycznej postaci, partyjnego aparatczyka nadzorującego reedukację bohaterów, nie można do końca znielubić. Zwłaszcza że ma dobroduszną twarz Hrušínskiego – funkcjonariusz demokracji ludowej jest kolejnym wcieleniem Szwejka, który nowym władzom służy tak samo jak dobry wojak swojemu porucznikowi Lukaszowi i z takim samym skutkiem.
Niestety Skowronki… nie weszły na ekrany kin. Dzieło wylądowało na półce; zejdzie z niej dopiero po aksamitnej rewolucji, w 1990 roku. Menzel, podobnie jak jego przyjaciel Hrabal, popadł w niełaskę. Władze uniemożliwiały mu pracę, odrzucały kolejne scenariusze, odmawiały wydania paszportu. W końcu, by móc w ogóle pracować w zawodzie, poszedł jej na rękę, odciął się od dysydentów (podpisał petycję przeciw Karcie 77) i nakręcił socrealistyczny w estetyce, wyglądający jak przeniesiony z lat 50. produkcyjniak Kto szuka złotego dna. W zamian za to zyskał pozwolenie na pracę nad projektami, którymi od dawna chciał się zająć.
Pomału Menzel wraca do wielkiej formy, przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych to drugi złoty okres jego twórczości. Najważniejsze z tego okresu są trzy adaptacje Hrabala: Postrzyżyny, Święto przebiśniegu i Wsi moja sielska, anielska. Zawierają one wszystko to, do czego przyzwyczaił nas Menzel: plebejskich bohaterów osadzonych w banalnej prowincjonalnej rzeczywistości, która jednak w spojrzeniu prowadzonej przez Menzla kamery nabiera barw i istotności. Prowincja nigdy nie jest u niego miejscu nudy, stagnacji, bezruchu, zmarnowanych życiowych szans, wygnania. Wszystkie te filmy celebrują zwyczajność życia, wydobywają poezję z codzienności.
Po przełomie roku 1989 Menzel długo nie mógł odnaleźć kontaktu z publicznością, przeżywał twórczy kryzys. Pierwszą jaskółką zwiastującą odnalezienie na nowo swojego stylu była nowelka w filmie Dziesięć minut później: wiolonczela, poświęconym upływowi czasu. Zmontował ją z fragmentów występów Rudolfa Hrušínskiego, który właśnie zmarł – złożył piękny hołd swojemu przyjacielowi.
Menzel triumfalnie powrócił do światowej kinematografii, raz jeszcze sięgając po prozę Hrabala. Bohaterem filmu Obsługiwałem angielskiego króla jest praski kelner marzący o swoim hotelu, postać na pierwszy rzut oka niesympatyczna, skrajnie egoistyczna, dążąca za wszelką cenę do realizacji swych celów, niemyśląca tylko o tym, by zjeść dobry obiad, napić się zimnego piwa czy spędzić noc z piękną kobietą. Ale jednocześnie nie sposób nie kibicować bohaterowi – jego egoistyczny hedonizm w końcu wydaje się najbardziej racjonalną, najbardziej ludzką i najmniej szkodzącą bliźnim postawą na tle szaleństwa historii, jakie widzimy w tle.
Obsługiwałem… jest doskonałym podsumowaniem twórczości reżysera, jego ironicznego, pozbawionego moralizatorstwa spojrzenia na człowieka. Menzel nigdy nie idealizuje swoich bohaterów, pokazuje ich małostkowość, śmieszność, egoizm, niezamierzone okrucieństwo. Ale przy tym nie karci ich ani z nich nie szydzi; nie ma w jego filmach postaci, które z pozycji moralnej wyższości patrzyłyby na świat. Wszystkie kierują się najbardziej podstawowym dążeniem – dążeniem do szczęścia. Czasem wkracza w to historia (Pociągi.., Skowronki…, Obsługiwałem…), wikłając ich w sytuacje, w których nie można zachować się ani do końca dobrze, ani źle. Czasem wymusza to po prostu skomplikowanie życia. Menzel patrzy na to z pozornie naiwnym, mądrym uśmiechem Szwejka