Świat

Mazurek w Berlinie nie wybrzmiał

Berlińska wizyta premiera Tuska w niemieckich mediach przeszła niemal niezauważona. Niemcy mają swoje problemy. Korespondencja Michała Sutowskiego.

W Berlinie ponoć wybrzmiał wczoraj Mazurek Dąbrowskiego. Może i wybrzmiał, ale chyba niezbyt głośno – bo „polsko-niemieckich konsultacji międzyrządowych” prasa niemiecka, ani główne wydania wiadomości niemal nie odnotowały. Może dlatego, że zapewnienia Donalda Tuska i Angeli Merkel o tym, że wprawdzie mamy inne punkty widzenia, ale przecież „nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać”, brzmią mało wiarygodnie i mało doniośle wobec innych wydarzeń ostatnich dni.

Wizyta polskiej delegacji nie miała wielkich szans przebicia się na czołówki niemieckich gazet i portali internetowych z tej prostej przyczyny, że w Berlinie, faktycznej stolicy współczesnej Europy, dzieje się wiele, a jeszcze więcej z Berlina widać. I tak na przykład u Zielonych toczy się spór o przywództwo – w niedawnych prawyborach partyjnych „jedynek” poległa dotychczasowa współprzewodnicząca Claudia Roth; komentatorzy dywagują, czy partia niegdysiejszych radykałów zawalczy o wyborców FDP, skręcając wyraźnie na pozycje wolnorynkowe, a także – czy wykluczy wprost możliwość przyszłej koalicji z CDU. Taki sojusz – w niemieckiej nomenklaturze „czarno-zielony” oznaczałby kopernikański niemal przewrót w partyjnej polityce naszych sąsiadów. 

Zwolennicy teorii spisku (i politycznego geniuszu Angeli Merkel) twierdzą zresztą, że temu właśnie służyć miało osławione „wyjście z atomu”, na które pani Kanclerz po długich bojach i katastrofie Fukushimy w końcu się zdecydowała. Juergen Trittin, jeden z liderów Zielonych nie kryje jednak swych ambicji bycia w rządzie drugim po Bogu – co w Niemczech oznacza stanowisko ministra finansów. Taki układ możliwy jest tylko w przyszłej koalicji z SPD, bo trudno sobie wyobrazić, by chadecy zgodzili się oddać tak kluczową tekę byłemu członkowi Związku Komunistycznego, którego pomysły na uzdrowienie gospodarki przyprawiają konserwatywnych analityków o palpitacje serca. Podwyżki podatków: dochodowego, spadkowego i majątkowego, a także sympatia dla idei euroobligacji i uwspólnotowienia długów państw powyżej 60 procent ich PKB – to byłaby gospodarcza rewolucja. 

A na rewolucję w myśleniu o gospodarce – zgodnie z Adenauerowskim hasłem keine Experimenten – żelazna Kanclerz i żelbetonowy minister finansów Wolfgang Schauble wyraźnie nie mają ochoty. Nadmierna ortodoksja może się jednak zemścić, bo oto nad Ren dociera widmo spekulacyjnej bańki, którą trudno będzie przekłuć bez poważnej interwencji ze strony państwa. Niczym w USA i w Hiszpanii, Niemcy (ci zamożni) zaczęli na potęgę kupować nieruchomości a następnie żądać za ich wynajem coraz wyższych stawek od innych Niemców (tych mniej zamożnych). Kolejny wielki temat to zatem czynsze i ceny mieszkań, a także groźba masowych bankructw na wielką skalę – materiał na wielki kryzys finansowy i społeczny. Jeśli do niego dojdzie, niemieckie banki splajtują a tysiące rodzin niemieckich straci dach nad głową – między bajki będzie można włożyć plany uratowania europejskiej produkcji niemieckim popytem.

Z Berlina widać również masowe demonstracje przeciwko brutalnym pakietom oszczędnościowym – niestety większość tutejszej prasy dostrzega głównie powieszoną (i z wąsami) Angelę Merkel na transparentach nie tyle już „oburzonych”, co wkurwionych po prostu Greków, Hiszpanów, Włochów, a ostatnio też Portugalczyków, których rządu za cięcia pani Kanclerz nie omieszkała przedwczoraj pochwalić. Komentatorzy wpływowego „Handelsblatt” nie omieszkali z kolei udzielić dobrych rad prezydentowi Francji – receptą na francuską stagnację i rosnące bezrobocie ma być liberalizacja rynku pracy, czyli dokładnie to, przeciw czemu cała Europa protestuje, a co „zwykłym Niemcom” zgotował przed kilku laty „Gazprom-realista” Gerhard Schröder.

Los Polski na najbliższe dekady rozstrzyga się w dużej mierze nad Renem i Szprewą – ale nie na konferencji prasowej, której niemieckim dziennikarzom nie chciało się nawet porządnie opisać. Inni szatani będą tu czynni – to strony konfliktów o kształt przyszłorocznej koalicji w Niemczech, o kondycję niemieckiego pracownika i jego popytu na zagraniczne towary, wreszcie o kierunek narzucanych przez Niemcy reform i metody odbudowy europejskiej konkurencyjności. Warto się tym konfliktom przyglądać, warto próbować na nie wpływać, tworząc transnarodowe sojusze i koalicje z niemieckimi partiami, organizacjami obywatelskimi czy związkami zawodowymi. To nieproste, ale konieczne wyzwanie, bo jak słusznie – słowami Hölderlina – pisze Ulrich Beck na koniec eseju Niemiecka Europa: tam skąd niebezpieczeństwo, tam też rodzi się ratunek.

Projekt finansowany ze środków Parlamentu Europejskiego.

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij