Uderz w podbrzusze. Zamieszaj w kotle. Zobacz, czy coś się wydarzy. Stwórz warunki, by groźba mogła się ujawnić.
W jaki sposób podejmowanie decyzji oparte na majakach przyszłości, które nawet się jeszcze nie ujawniły, wciąż istnieją w trybie warunkowym, jako „tylko jeśli”, jako gdybanie – może tworzyć spięcie w rzeczywistości, które przenosi nas w pętlę czasu odnoszącą się jedynie do przyszłości, a jednocześnie tworzy to, co rzeczywiste? Jak działanie może wpiąć się w rzeczywistość, jeśli opiera się tylko na afektach i potencjalności?
Odpowiedź okazuje się oczywista, jesli pomyśleć o drugim z powodów, którego użył Bush przy inwazji na Irak. Irak, powiedział wówczas, jest kryjówką i sztabem Al-Kaidy. No tak, stwierdziłby cynik: Irak stał się kryjówką i sztabem Al Kaidy, ale dopiero po inwazji, jako oczywisty skutek ataku uprzedzającego. To inwazja Ameryki stworzyła warunki, w których Al-Kaida mogła się poruszać swobodnie i czerpać korzyści z chaosu i wściekłości, których po inwazji nie brakowało. Z punktu widzenia prewencji łatwo skontrować takie ujęcie sprawy. Stało się. Taka jest rzeczywistość. Irak stał się kryjówką terrorystów – czyli ta możliwość istniała od początku.
To nie głupota czy błędne rozumowanie. Jest w tym jakas perwersyjna logika. Jeśli bowiem zgadzasz się, że sprawą najwyższej wagi jest odpowiadać na groźby, nawet jeśli te się jeszcze nie wyłoniły, nawet nie zaczęły się wyłaniać, musisz się zmierzyż z konkretną łamigłówką. Jeśli czekasz, aż groźba się wyłoni – czekałeś za długo. Groźba terroryzmu może uderzyć jak piorun. I jak piorum może uderzyć zawsze i wszędzie. Co gorsza, w każdym przebraniu. Raz mogą to być samoloty uderzające w budynki, innym razem zaimprowizowane ładunki wybuchowe. Albo bomba w metrze. Wąglik w liście. Nikt nie wie. To tylko czyni konieczność reakcji jeszcze bardziej palącą.
Mierząc się z koniecznością działania w obliczu niewiadomych niewiadomych;,gróźb, które się jeszcze nie ujawniły, można zrobić jedno: wykurzyć je. Uderz w podbrzusze. Zamieszaj w kotle. Zobacz czy coś się wydarzy. Stwórz warunki, by groźba mogła się ujawnić. Uaktywnij groźbę, która jest na najlepszej drodze, by stać się jawnym i aktualnym zagrożeniem, i strzel ją w ucho swoimi najlepszymi metodami natychmiastowego ataku. Uwiarygodnij ją, byś mógł ją naprawdę wyeliminować.
Nie mówię, że administracja Busha świadomie zdecydowała, by stworzyć w Iraku warunki dla terrorystów. Uważam jednak, że to, iż ich atak uprzedzający je stworzył, doskonale mieści się w logice prewencji i mówi coś fundamentalnie ważnego o jej założeniach.
Podstawą prewencji jest tworzenie tego, czego powinno się unikać. Tylko tak można ruszyć w odpowiedzi na coś, co chcemy potraktować jako przyczynę ataku.
Tym odróżnia się prewencja od logiki rządzącej poprzednim wielkim konfliktem – zimną wojną. Logika zimnej wojny opierała się na odstraszaniu: doprowadzeniu do tego, żeby coś się nie wydarzyło. Celem było zachowanie warunkowego charakteru atomowej zagłady, by dzięki powstrzymywaniu ataku uprzedzającego nigdy nie dopuścić do zrealizowania się tej groźby. Podstawą logiki odstraszania była niemożliwość uderzenia z wyprzedzeniem – dokładnie tego, na którym opiera się prewencja. W pewien sposób tamta logika była odwróceniem zasady prewencji. Jej celem było powstrzymanie tego, co nie do pomyślenia, przez przekształcenie jawnego i aktualnego zagrożenia w groźbę; utrzymanie jej w oddali, tak że wisiała nad teraźniejszością w nieskończoność, nie wkraczając do przyszłości.
Celem odstraszania było zawieszenie groźby. Prewencja natomiast zawiesza teraźniejszość.
Prewencja ustawia nas i nasze działania w warunkowej pętli czasu tego, co gdyby mogło, toby się wydarzyło. Zawiesza nas na nitce przyszłości. Po to, by to, co gdyby mogło, toby się wydarzyło, stało się „tym, co wydarzy się z pewnością, w każdym przypadku”. Zadaniem prewencji jest przełożyć niewiadome niewiadome na odsunięty w czasie skutek. Prewencja zawsze się sprawdza, ponieważ stosuje władzę pozytywną – władzę tworzącą rzeczywistość, która pozwala rzeczom się ujawnić.
Mamy słowo, które nazywa argumentację prawdziwą niezależnie od obiektywnych realiów. To słowo to tautologia. Logika prewencji jest logiką tautologii. Ale to nie wszystko. Logika prewencji jest logiką tautologii, która ma moc tworzenia rzeczywistości, na którą odpowiada. Mimo tautologiczności – lub z powodu szczególnego charakteru, który przybiera – prewencja działa. Operuje. Operacjonalizuje przyszłość groźby w sposób, który rzeczywiście i trwale wytwarza przyszłość. Prewencja jest logiką operacyjną.
Tę logikę operacyjną, która ma zdolność trwałego wytwarzania tego, co nastanie, nazywam ontowładzą. „Onto” oznacza bycie. Ontowładza jest władzą tworzenia rzeczy, które nadejdą: zmienianiem przyszłości odczuwalnej w teraźniejszości w teraźniejszość przyszłości. Gdy groźba staje się w praktyce tautologią, a władza ontowładzą, zmienia się wszystko. Wkraczamy do nowego wspaniałego świata, nowego reżimu władzy, nowej ery politycznej.
Ale wciąż im bardziej coś się zmienia, tym bardziej zostaje takie samo.
W niedawno wydanej książce Andrew Bacevich, wieloletni wojskowy karierowicz, który został następnie krytykiem armii, narzeka, że „Obama, odkąd objął urząd, działa na wielu frontach w celu zmiany sposobu, w jaki realizuje się przywódcza rola Stanów. A jednak te zmiany rzadko wychodzą poza kosmetykę […] globalna wojna z terrorem nie tylko trwa, lecz ma już przerzuty”.
Zrakowiała. Stała się samonapędzającą skłonnością, która wciągnęła także i Obamę. To nie on włada logika prewencji – to ona ma go we władzy.
Prewencja umocowała się jako samonapędzającą historyczna siła, której „racja” jest wciąż, teraz i zawsze, konkluzją odłożoną w przyszłość. Udowodniła swoją zdolność do kontynuacji, ponad administracjami, gabinetami i zmianami jasno wyrażonych doktryn państwowych.
Chciałbym pokrótce opowiedzieć, jak Bushowskie „wszystko się zmieniło” po 11 września jest dziś tym, co „zostało takie samo” Obamy – mimo wszystkich różnic w doktrynie, zmianie obsady i w oczywisty sposób innej osobowości i stylu rządzenia. Zanim to jednak zrobię, naszkicuję coś jeszcze o wojnie z terrorem i ponownym skupieniu się wojny i polityki na groźbie.
Przykład dotyczący Al-Kaidy w Iraku był konieczny, by pokazać, że władza prewencyjna jest władzą produktywną. Dla wielu argument ten może się wydawać słaby, skoro takie konsekwencje są często wynikiem przypadku, anomalii lub wynikają wprost z błędu w obliczeniach. Na to właśnie chcę zwrócić uwagę: w logice prewencji mniej lub bardziej nieprzewidziane skutki są dokładnie tym, co ma powstać. Jeśli sytuacja jest pełna niewiadomych niewiadomych i wydarza się w nieustannym kryzysie, w coraz bardziej chaotycznym świecie – nieprzewidziane konsekwencje towarzyszą każdemu działaniu, niezależnie od napędzającej je logiki. To skutek odłożenia konkluzji w przyszłość.
To, co w prewencji wyjątkowe, to fakt, że czyni z tego zaletę. Zmienia problem w coś pozytywnego. Zmienia go w mechanizm umożliwiający jej ciągłość i rozwój. Nie może uczynić niewiadomych niewiadomych wiadomymi. Nie przewidzi rzeczywistości, którą tworzy, i nie wyznaczy jej dokładnego kształtu z wyprzedzeniem. Ale jeśli zdolna jest użyć wszystkich swoich narzędzi szybkiego reagowania, może wprawić wszystkie afekty, które tworzy, w działanie poprzez natychmiastowe „pójście w ruch”. Jeśli wykurza groźbę, to radzi sobie z nią, w mniejszym lub większym stopniu, w ramach określonej sytuacji wyjątkowej. Groźba i tak wróci. Ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, to jej powrót nastąpi w okolicznościach pozwalających się lepiej kontrolować. Prewencja może się znów zalegitymizować w polu afektów i po raz kolejny rozstawić oddziały. W ten sposób, trzymając się wojskowego żargonu, logika operacyjna prewencji to „podważanie niepewności”. Prewencyjna władza musi zachować możliwość uderzania raz za razem, w ciągu odpowiedzi ustanawiających jej ontowładzę. Za każdym uderzeniem idzie gotowość do kolejnego, równie pilnego. W tym sensie każde działanie niesie ziarno kolejnego działania, i następnego i następnego, tak że rozkładające się kaskady uprzedzających ataków będą przynosiły ze sobą afektywną legitymację poprzez zagrożenie, krok za krokiem. Działanie prewencyjne zaczyna napędzać się samo.
Można z tego zrozumieć, że skoro groźba terroryzmu jest nieustannie obecna i szerzy się w nieprzewidziany sposób, to i władza stająca tej groźbie naprzeciw powinna być podobnie nieustannie obecna i rozszerzać się.
Czy ktoś uważa, że nie powinniśmy móc utrzymać niepewności w ryzach? Zawsze musimy być w gotowości. Musimy tak pozostać, choćby doktryny się zmieniały. Jeśli będziemy siedzieli z założonymi rękoma, to atak terrorystyczny będzie jedynym, czego trzeba, by zdelegitymizować rząd, który nie uważał. Żaden rząd nie może sobie więc pozwolić, by nie przyjąć prewencyjnej postawy. I my musimy w niej wytrwać, utrzymywać ją przez cały czas, być gotowi do pójścia w ruch bez chwili opóźnienia – kiedykolwiek i gdziekolwiek objawi się na świecie groźba.
To przekształcenie dotyczące czasu, o którym wspominałem wcześniej, powoduje, że raz uruchomiona logika zaczyna wykazywać tendencję nie do utrzymania się, ale rozrostu. Logika operacyjna prewencji jest nie tylko samonapędzającą, ale też samorozszerzająca.
Widzieliśmy to na własne oczy. Irak był wykorzystywany do szkolenia terrorystów. Techniki takie jak zaimprowizowane ładunki wybuchowe czy ataki samobójcze były tam dopracowywane, po czym zostały przeniesione na inny front – do Afganistanu, gdzie posłużyły do walki w nawracających wybuchach powstańczych. Prewencyjną odpowiedzią na ataki za pomocą zaimprowizowanych ładunków wybuchowych były równie niespodziewane i błyskawiczne, zmiennokształtne i zakamuflowane uderzenia. Obserwowaliśmy dosłowny wybuch tego rodzaju sposóbów, którymi posługiwała się amerykańska armia. Najważniejsze były zamachy na wyselekcjonowane cele, przeprowadzane za pomocą specjalnych oddziałów szybkiego reagowania lub bezzałogowych dronów. Eskalację tego rodzaju technik rozpoczął Bush, ale na zupełnie nowy poziom wprowadził je Obama, wcześniej krytyczny wobec wojny w Iraku i wzywający do jej wygaszania, tylko po to, by przejść do Afganistanu, który był dla niego „dobrą” i słuszną wojną. Dobra wojna wylała się jednak na niedobrą stronę afgańskiej granicy, do Pakistanu.
Zwiększona aktywność w transgranicznych atakach za pomocą dronów i z użyciem sił specjalnych w Pakistanie zaktywizowała działalność w zupełnie innych zakątkach świata: Somalii czy Jemenie. Jeszcze jedno rozszerzenie. A za nim w tym samym kierunku poszły drony i oddziały specjalne. Prewencyjne działanie wojskowe objęło zasięgiem kolejny kontynent.
Inwazje na Irak i Afganistan być może się zwijają. Ale postawa prewencyjna sięga coraz dalej.
Groźba terroryzmu nie ustała nigdzie. Lipiec 2011, mimo wycofania wojsk z Iraku, był najkrwawszym miesiącem dla stacjonującego tam personelu wojskowego. Zwiększyła się także liczba ataków terrorystycznych w Afganistanie, łącznie z zamordowaniem gubernatora prowincji i burmistrza w Kandaharze. Militarna obecność USA w Iraku trwać będzie nawet po „wycofaniu”, bo jak powiedział sekretarz obrony w rządzie Obamy Robert Gates, „należy wypełnić lukę w działaniach irackich sił”. Ciągłość obecności militarnej zapewnią stechnicyzowane kwatery i hangary, z których obsługiwane będą ataki dronów, samolotów i ciężkiego sprzętu szybkiego reagowania. Wycofanie z Afganistanu zostawi po sobie podobną obecność w prewencyjnej gotowości.
Ta obecność ma bezprecedensowy zasięg. Według najlepszych znanych szacunków sięga 750 baz na całym świecie. Im mniej chodzi w niej o bezpośrednią inwazję, tym bardziej rozciągła i mackowata się staje. Siły specjalne USA działają w nie mniej niż 75 krajach i wykonują 70 misji dziennie. Liczba „obsłużonych” krajów urosła do 120. Jeden z czołowych doradców generała Petraeusa – dowodzącego amerykańskimi siłami zbrojnymi najpierw w Iraku, a następnie w Afganistanie – powiedział ostatnio, że nawet jego zdumiewa zasięg tej „działającej na niemalże przemysłową skalę maszyny do zabijania”.
Prewencja nie odpuszcza. Rozwija macki. Rzeczy się zmieniają.
Żołnierskie buty mogą już nie deptać obcych ziem, bo wraz ze zniknięciem żołnierzy pojawiły się drony, podażając za rytmem kampanii wyborczych i zmiennych nastrojów publiki.
Narodowa polityka tworzy tło, ale to zamachy i ataki dronów stają się centrum. Im bardziej się to zmienia, tym bardziej wszystko jest takie samo, wciąż się rozszerzając. Do momentu, w którym staje się dominującą operacyjną logiką naszych czasów. Prewencja jak ośmiornica. Ontowładza rządzi.
W pewnym miejscu znacząco rozszerza się także na „froncie domowym”. Oto przykład: w czerwcu 2010 światowi liderzy grupy G20 mieli się spotkać w Toronto. Do wyjścia na ulice zbierali się protestujący. Groźba przemocy dawała się odczuć: lekko, acz uporczywie. Prewencyjne działanie policji było hasłem dnia. Spodziewając się demonstracji, zbudowano trzymetrowe ogrodzenie wokół miejsc spotkań szczytu. Duża część śródmieścia Toronto stała się ściśle strzeżoną strefą zamkniętą. Opierając się na publicznie dostępnych informacjach, organizatorzy i organizatorki protestów informowały współdemonstrantów, że zgodnie z prawem mogą podejść pod ogrodzenie i nie mają przy tym obowiązku nikomu się legitymować. Tymczasem na tajnym posiedzeniu władze prowincji Ontario przegłosowały specjalne prawo, działające tylko przez tydzień, podczas szczytu. Prawo to mówiło, że ktokolwiek, kto zbliży się do ogrodzenia w promieniu pięciu metrów, nie tylko będzie musiał pokazać policji swoje dokumenty, ale także będzie się musiał liczyć z natychmiastowym aresztowaniem, jeśli tego nie zrobi.
Prawo to nie było poddane pod dyskusję. Zostało stworzone przez tajną komisję w odpowiedzi na bezpośrednie żądanie głównego komendanta policji w Toronto. Zostało uchwalone w tajemnicy i nikomu się o nim nie mówi. Wyobraźcie więc sobie zaskoczenie pokojowych demonstrantów, uzbrojonych jedynie w ulotki, na których mają wypisane swoje prawa, gdy grupami trafiają do centrum zatrzymań. Jakże myśleć o tym inaczej niż jak o produkcji nielegalności, by wzmocnić policję i dać jej uprawnienia do podejmowania natychmiastowych decyzji, które wynikają z głębokiego poczucia funkcjonariusza, że dana osoba stwarza zagrożenie (albo raczej: że stwarzałaby, gdyby mogła).
Nie chodziło jednak tylko o metodę produktywnej prewencji policyjnej. Użyto także klasycznego sposobu: sięgnięto po policyjnych prowokatorów. Podpalono parę radiowozów w miejscu, gdzie aż roiło się od policji, ale było niewielu demonstrantów. Policja stała i patrzyła. Szokujące obrazy płonących samochodów trafiły do mediów. Inne zdjęcia pokazywały ludzi, którzy na pierwszy rzut wydawali się demonstrantami, w stereotypowym anarchistycznym przebraniu, przechodzących swobodnie na policyjną stronę barykady, zdejmujących czarne ubrania i przebierających się w policyjne niebieskie mundury. Wykorzystanie prowokatorów ma dwa jasne cele.
Pierwszym z nich jest wykurzenie groźby, zmuszenie jej do ujawnienia się – tak, aby w chwili jej pojawienia się czekała już gotowa policyjna odpowiedź, siły szybkiego reagowania. To nie drobna kwestia, produkcyjno-prewencyjny aparat wymaga, by siły bezpieczeństwa udawały zagrożenie, któremu mają dać prewencyjny odpór – by były od niego nieodróżnialne. Siły bezpieczeństwa muszą się stać tym, z czym walczą. Przynajmniej na chwilę stać się swoim własnym wrogiem, by zmierzyć się na wspólnym terenie. Muszą zadać te same obrażenia, którym mieli zapobiec. Raz jeszcze: produkcja dla prewencji. Ontowładza.
Drugim z celów jest sprawienie, że groźba daje się odczuć dzięki cyrkulacji wywołujących strach obrazów. Po raz kolejny: afekt. Gdy groźba daje się odczuć, a nas przejmuje strach, logika operacyjna prewencji sprawa, na zasadzie odłożonej w czasie konkluzji, że każde działanie podjęte w tym wypadku ostatecznie staje się uprawnione. Wszystkie działania policji zostaną usprawiedliwione, na podstawie tego, co się czuło – groźby. Policyjne działanie zostaje uprzednio afektywnie zalegitymizowane. „Oparte na faktach” decyzje – polityczne działanie oparte na deliberacji i rozwijające się linearnie w odpowiedzi na obiektywnie mierzalne uwarunkowanie; innymi słowy: publiczne podejmowanie decyzji, które utożsamiamy z demokratycznymi rządami – paraliżuje spięcie wywołane przez logikę prewencji. Afektywne legitymizowanie prewencyjnych działań policji ma pozwolić dokładnie takim pomysłom, jak ten z Ontario, prześlizgnąć się przez szpary. Jeśli groźba jest wystarczająco odczuwalna, sprzeczność tych rozwiązań z kanadyjskim prawem może zostać przeoczona.
Sam fakt, że bezprawie zostaje powołane do produkcji bezprawia, po to, by dać więcej swobody policji – zostanie przebaczony. W końcu chodziło o jeden tydzień.
Prześlizgnie się nawet to, że setki pokojowo protestujących zostały prewencyjnie zgarnięte do centrów zatrzymań, bez możliwości pomocy prawnej – co jest kolejnym gwałtem na prawie. W powietrzu wisi pytanie, czy uprzednio zalegitymizowane specjalne warunki dla policji zostaną utrzymane. Odwet jest zawsze możliwy, ale moim zdaniem chodzi o to, czy afekt był wystarczająco silny, by utrzymać odłożoną w czasie konkluzję, że to działanie było słuszne.
Inna ważna kwestia dotycząca tego rozszerzania się prewencji, którą pokazuje kanadyjski przykład, to zbieżność tej logiki z logiką działania USA na polu bitwy. Tylko że to nie działo się ani w USA, ani na polu bitwy. Nie ma związku między działaniami w trakcie szczytu G20 a praktyką armii USA, a jednak to, co się wydarza, jest izomorficzne, operacyjnie tożsame. Kanadyjski eksperyment nie był wyjątkiem. Podobne taktyki wykorzystano w Danii przy okazji szczytu klimatycznego w 2009 roku, powtarzano je też w Anglii, gdzie prewencyjne zatrzymania protestujących stały się rutynową praktyką, która ma już nawet swoja nazwę: „zamykanie do budy”. Prewencja zamykająca przestrzeń.
Przykład Toronto G20 pokazuje także, że logika operacyjna prewencji ma moc przechodzenia ze sfery wojskowej do cywilnej. Od wojowania do porządkowania, bez bezpośredniego związku, bez przyczyny, rytmicznie przeskakuje między jednym a drugim. Logika operacyjna prewencji ma tę moc skierowania się na tory ekspansji nieuznającej państwowych granic ani podziałów, które tradycyjnie sankcjonowały politykę i społeczeństwo w ramach państwa. By użyć słowa Bacevicha: prewencja daje przerzuty.
Być może najbardziej znaczącą konsekwencją tego wszystkiego jest samonaprowadzanie się prewencji na miejsca wojowania i porządkowania, rozciągające jedno na drugie. Sfera cywilna i sfera wojny tworzą to samo operacyjne kontinuum. To bezpośrednia konsekwencja zmienności groźby w chaotycznym, skomplikowanym, znajdującym się w nieustającym kryzysie świecie. W żołnierskim żargonie: nie żyjemy już na „świecie”, lecz na „terenie zagrożenia”. Groźba może wyskoczyć skądkolwiek. Może infiltrować z zewnątrz lub urosnąć od środka. Groźba potencjalna jest wszechobecna. Skąd nadejdzie kolejnym razem? To bezustannie powtarzane pytanie. W żadnym systemie ostrzegania przed terroryzmem nie ma już kategorii „bezpiecznie”.
Przeł. Jakub Dymek
Brian Massumi – kanadyjski filozof, zajmuje się relacjami między zmysłami i komunikacją a przemianami technologicznymi, cyfrowymi i politycznymi. Autor m.in. A User’s Guide to Capitalism and Schizophrenia: Deviations from Deleuze and Guattari (1992) i Parables for the Virtual: Movement, Affect, Sensation (2002). Tłumaczył na język angielski m.in. Jean-François Lyotarda, Gilles’a Deleuze’a i Felixa Guattariego. Redaktor serii Technologies of Lived Abstraction, wydawanej przez MIT.
Przedruk za zgodą autora, oryginalny tekst pod tytułem Remains of the Day ukazał się w roczniku „On Violence”.
Czytaj także:
Brian Massumi: Co pozostało z 11 września? O polityce intuicji i afektów