Samokrytyka Bradleya Manninga i komentarz Marka Jedlińskiego.
Trwa druga część procesu Bradleya Manninga. Sąd uznał już jego winę; obecny etap postępowania zakończy się orzeczeniem wymiaru kary. W środę, 13 sierpnia, Bradley Manning złożył przed sądem wojskowym następujące oświadczenie:
Wysoki Sądzie, przede wszystkim chcę przeprosić. Przepraszam, że swoimi poczynaniami skrzywdziłem wielu ludzi. Przepraszam, że wyrządziłem szkodę Stanom Zjednoczonym. Jak Wysoki Sąd wie, w czasie, gdy podejmowałem tamte decyzje, borykałem się z wieloma problemami. Te problemy nadal we mnie tkwią i nadal nie jestem wolny od ich wpływu.
Chociaż problemy te stały się przyczyną wielu trudności w moim życiu, nie usprawiedliwiają tego, co zrobiłem. Byłem świadomy swoich czynów, jednak nie doceniałem w pełni ich szerszych konsekwencji. Dziś lepiej rozumiem te konsekwencje, zarówno dzięki własnym refleksjom w różnych ośrodkach odosobnienia, jak i dzięki zeznaniom świadków, których tu wysłuchaliśmy.
Przepraszam za niezamierzone konsekwencje moich działań. Kiedy je podejmowałem, wierzyłem, że pomagam ludziom, a nie szkodzę im. Doświadczenie ostatnich kilku lat wiele mnie nauczyło. Wspominam tamte chwile i zadaję sobie pytanie: jak ja, młodszy analityk, mogłem sądzić, że zmienię świat na lepsze, przeciwstawiając się postanowieniom osób powołanych do sprawowania władzy?
Z dzisiejszej perspektywy wiem, że powinienem był poświęcić więcej wysiłku na działanie wewnątrz systemu. Mówiliśmy o tym na etapie składania zeznań i wiem, że miałem do dyspozycji różne opcje, z których powinienem był skorzystać. Niestety nie mogę cofnąć tego, co się stało. Mogę tylko patrzeć w przyszłość. Chcę myśleć o przyszłości. Ale rozumiem też, że zanim będę mógł to zrobić, muszę zapłacić cenę za moje decyzje i moje czyny.
Mam nadzieję, że kiedy już zapłacę tę cenę, pewnego dnia będę mógł żyć tak, jak nie potrafiłem żyć dotychczas. Chcę być lepszym człowiekiem, pójść na studia, uzyskać dyplom i nawiązać głębsze relacje z moją rodziną i z rodziną mojej siostry. Chcę mieć pozytywny udział w ich życiu, tak jak ciotka Deborah miała w moim. Muszę się uporać z różnymi moimi wadami i problemami, ale wiem, że mogę być i będę kimś lepszym niż dzisiaj. Mam nadzieję, że Wysoki Sąd da mi okazję udowodnić — nie słowami, ale postępowaniem — że jestem porządnym człowiekiem i że potrafię być kimś pożytecznym dla społeczeństwa.
Dziękuję, Wysoki Sądzie.
***
Czytając te słowa Bradleya Manninga, można się zastanawiać: czy to skrucha taktyczna czy rzeczywista? Jeśli taktyczna, to ma do niej pełne prawo, o ile dzięki niej może liczyć na nieco łagodniejszy wymiar kary. A jeśli jego samokrytyka jest szczera, to przecież obraca się przeciwko systemowi, który go skazał. Pamiętajmy, że te „wady” i „problemy” osobiste, do których przyznaje się Manning, to przede wszystkim jego orientacja seksualna i towarzyszące mu od wielu lat poczucie osamotnienia.
Nie warto jednak rozważać, na ile szczere jest to wyznanie, a na ile — być może — skalkulowane. Bradley Manning jest więźniem sumienia, sądzonym w pokazowym procesie, który ma przede wszystkim zastraszyć ewentualnych naśladowców. Od Bradleya Manninga nie wolno już niczego więcej wymagać. Możemy za to pamiętać o kilku ważnych sprawach.
Po pierwsze o tym, że w swojej dzisiejszej pokorze Bradley Manning nie ma racji. Będąc zwykłym szeregowcem i działając nie na rozkaz, ale wiedziony własnymi rozterkami i własnym sumieniem, Bradley Manning zmienił świat. Dzięki niemu mogliśmy zobaczyć na własne oczy, jak wygląda śmierć zadana z powietrza w naszym imieniu i za naszym niemym przyzwoleniem. Dzięki niemu poznaliśmy losy stu tysięcy ofiar wojny w Iraku, w tym 66 tysięcy cywilów. Dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że administracja Baracka Obamy tak długo naciskała na rządy Hiszpanii i Niemiec, aż te odstąpiły od prób ścigania odpowiedzialnych za uprowadzenia i tortury podejrzanych o terroryzm. Dzięki niemu wiemy, że prezydent Jemenu Saleh osłaniał Stany Zjednoczone, twierdząc, że to jemeńskie, a nie amerykańskie drony zaatakowały „obóz bojowników Al Kaidy” (a dokładniej, czternaście kobiet i dwadzieścioro jeden dzieci).
Dzięki Manningowi obywatele i obywatelki Tunezji poznali rozmiar korupcji rządu Ben Alego i mogli świadomie zdecydować, czy chcą, by dłużej rządził ich krajem. Dzięki niemu wiemy, że nawet dyplomaci w ONZ nie są wolni od inwigilacji i prywatnie wywieranych nacisków — możemy więc wyciągnąć z tego wnioski. Depesze ujawnione przez Manninga rzuciły światło na zamach stanu w Hondurasie, po tym, jak demokratycznie wybrany prezydent Manuel Zelaya odważył się podnieść płace minimalne, co naruszyło interesy bananowego giganta, Chiquity. Dzięki Bradleyowi Manningowi wiemy też, że papież Benedykt XVI odmówił współpracy z irlandzką komisją badającą przypadki seksualnego wykorzystywania dzieci przez tamtejszych księży, a wezwanie przebywających w Rzymie duchownych do stawienia się przed tą komisją wręcz „oburzyło” Watykan. Oraz że utrzymywanie gospodarki Strefy Gazy na krawędzi zapaści — ale tak, by nie doszło do jawnej humanitarnej katastrofy — jest nieoficjalną, ale świadomą polityką Izraela.
Te fakty — i tysiące innych, które nam umknęły albo do których dopiero dotrzemy — wyjaśniają nam świat i dostarczają silnych dowodów krytykom korporacyjno-militarnego porządku. Bradley Manning nie ujawnił ich dla kaprysu ani ze złości, ani dla porachowania się z wrogim otoczeniem. Oto co pisał na czacie internetowym, kiedy tak bardzo potrzebował wsparcia, że wyjawił swój czyn Adrianowi Lamo:
„Gdybyś miał swobodny dostęp do tajnych wojskowych sieci i znalazł w nich niewiarygodne, straszne rzeczy… rzeczy, o których ludzie powinni się dowiedzieć — co byś zrobił? Bóg jeden wie, co teraz będzie. Mam nadzieję, że będzie dyskusja na całym świecie, debaty, reformy… Chcę, żeby ludzie znali prawdę. Bo bez rzetelnej informacji nie mogą podejmować racjonalnych decyzji”.
Lamo, haker z własnymi trudnymi doświadczeniami, podał się za dziennikarza i duchownego, obiecując Manningowi dyskrecję przynależną obu tym rolom, po czym za radą znajomych opowiedział o wszystkim FBI.
Bradley Manning, żołnierz udekorowany pięcioma odznaczeniami za wzorową służbę, spędził trzy kolejne lata w kilku wojskowych aresztach. Dużą część tego czasu przebywał w całkowitym odosobnieniu, w pozbawionej okna celi o powierzchni 2 na 4 metry. Odebrano mu ubranie i okulary, a na poranną inspekcję kazano wychodzić nago. Sam prezydent Obama orzekł publicznie, że Manning „złamał prawo”, co w oczach wielu komentatorów przesądziło o losie oskarżonego. A kiedy w lutym tego roku rozpoczął się wreszcie proces, obrońcy Manninga odebrano prawo do przedstawienia najważniejszych argumentów. Sąd nie chciał słyszeć o tym, że prawo międzynarodowe zobowiązuje każdego, kto wie o zbrodniach wojennych, do ujawnienia tej wiedzy.
Obrońcy Manninga, Davidowi Coombsowi, nie wolno było wykazać, że publikacje WikiLeaks nie wyrządziły nikomu żadnych szkód. Nawet przedstawianie motywów, którymi Manning się kierował, było na czas procesu zabronione. Podczas gdy oskarżenie wezwało na rozprawę ponad 140 świadków, sąd nie dopuścił większości świadków obrony. Na koniec, kiedy obie strony zakończyły przedstawianie argumentów, sędzia Denise Lind (w randze pułkownika) poprawiła akt oskarżenia, zmieniając łatwy do obalenia zarzut „kradzieży baz danych” na ogólniejszy i bliższy faktom zarzut „kradzieży informacji”. Ostatecznie postawiony zarzut nie był więc tym, przed którym bronił Manninga Coombs. Obrońca wniósł o unieważnienie procesu, ale wniosek rozpatrywała — i odrzuciła — ta sama sędzia Lind.
Bradley Manning musi być wolny. Dziś ma prawo zrobić wszystko, co jeszcze może, by przybliżyć ten dzień. Ponad sto tysięcy osób podpisało petycję o przyznanie mu Pokojowej Nagrody Nobla, ale często powracało też spostrzeżenie, że Pokojowa Nagroda Nobla potrzebuje Bradleya Manninga bardziej niż on jej.
Czytając wczorajsze oświadczenie Bradleya Manninga nie miejmy mu więc za złe, że przyznaje rację swoim krytykom. I wspomnijmy Winstona Smitha opuszczającego pokój 101.