Ale wciąż nie jest możliwa powszechna zmiana polityki narkotykowej.
Marcin Chałupka: Jak będzie wyglądał narkotykowy świat w 2014 roku?
Kasia Malinowska-Sempruch: Biorąc pod uwagę, ile pozytywnych zmian miało miejsce w 2013 roku, można śmiało prognozować kolejne posunięcia rządów w dobrym kierunku. Mamy kilka nowych zjawisk, które są już w trakcie wdrażania. 1 stycznia stan Kolorado uruchomił system sprzedaży marihuany do celów rekreacyjnych. W kwietniu zrobi to stan Waszyngton. Wiemy już, że kolejne trzy stany USA szykują się do referendum – Alaska, Kalifornia i Oregon. Jeśli zagłosują za, będzie to już poważne zjawisko, z którego wyciągniemy wnioski. Jak wynika z ogólnokrajowych sondaży, obecnie 58 procent Amerykanów opowiada się za legalizacją.
Czy może się zdarzyć, że Kolorado i Waszyngton jednak wycofają się z wprowadzonych rozwiązań?
Kolorado zaczęło sprzedaż marihuany 1 stycznia i jak dotąd obyło się bez większych problemów. Szczerze mówiąc, nie przypuszczam, że wydarzy się coś kontrowersyjnego. Ludzie, którzy zajęli się kwestiami legalizacji w Kolorado i Waszyngtonie, to mądrzy specjaliści. Wykorzystali swoje umiejętności prawne do maksimum i wzięli pod uwagę mnóstwo możliwości. Wydaje mi się, że zrobili to dobrze i że nie należy oczekiwać jakichś dramatów.
A jak opinia publiczna w USA odbiera te zmiany? Czy obywatele i obywatelki nie dadzą sobie wmówić jakichś nieprawdziwych informacji i nie ulegną panice moralnej?
W USA to będzie raczej szło do przodu. W tej chwili w 21 stanach można kupić marihuanę do celów medycznych. To już niemal połowa państwa. Przy czym wprowadzenie medycznej marihuany odbywało się dużo ciszej i w pewnym sensie też znacznie mniej roztropnie. Zdecydowanie mniej mądrych głów pochylało się nad tymi przepisami, czasami wszystko robione było na ostatnią chwilę. W przypadku Waszyngtonu i Kolorado nowe rozwiązania zostały dużo lepiej dopracowane i na pewno mniej w nich niedociągnięć. Pracom nad zmianami towarzyszyła świadomość, że jeśli coś pójdzie nie tak, to reakcja będzie drastyczna.
W ostatnią niedzielę w finale ligi amerykańskiego futbolu – Super Bowl, największych igrzyskach sportowych w USA, rywalizowały właśnie drużyny ze stanów Waszyngton i Kolorado. Uwadze kibiców, mediów i komików nie uszedł fakt, że to właśnie tylko tam marihuana jest legalna. Komentarze były przyjazne.
Jak zachowa się teraz administracja prezydenta Obamy, która zapowiedziała, że nie będzie ingerować w zmiany prawa na poziomie stanowym w Kolorado i Waszyngtonie? Czy po ewentualnym dopuszczeniu marihuany w kolejnych stanach możliwe są zmiany na poziomie całego kraju?
Rząd federalny jeszcze długo nie będzie nic robił w tej sprawie. Jednym z powodów jest konflikt z konwencjami ONZ. Swoją drogą to ciekawe, że USA często nie podpisują konwencji międzynarodowych mimo nacisków społeczności międzynarodowej, a w przypadku narkotyków Ameryka odwołuje się do międzynarodowych przepisów.
Jestem przekonana, że z rekreacyjną marihuaną będzie tak samo jak z medyczną. Powoli i rzeczowo, jak to się odbywało w Kolorado, kolejne stany zalegalizują obrót tą substancją. Jeszcze długa droga do pełnej regulacji marihuany w całym kraju.
W Kolorado i Waszyngtonie wyraźnie określono, na co zostaną przeznaczone pieniądze z akcyzy od sprzedaży marihuany do celów rekreacyjnych. Czy widmo bankructwa USA może spowodować, że nowa szefowa FED Janet Yellen, walcząc z zadłużeniem, zauważy, że rynek obrotu substancjami psychoaktywnymi to potencjalne źródło dochodu dla amerykański gospodarki?
W ciągu pierwszego dnia sprzedano w Kolorado marihuanę za milion dolarów. To robi wrażenie, szczególnie na osobach, które zajmują się podatkami. Ale Kolorado uregulowało to w ten sposób, że pierwsze 40 milionów dolarów z podatków od sprzedaży marihuany przeznaczone zostanie na wspieranie szkół i inne inwestycje w sektorze edukacyjnym. Dość sensownie to wymyślili.
Osobiście jestem po stronie tych, dla których argumentem za racjonalną polityką narkotykową nie są pieniądze. Jeśli naszym celem miałoby być łatanie dziury budżetowej, wtedy pojawią się kolejne pomysły: może zaczniemy reklamować marihuanę, może obniżymy wiek dostępności? Byłabym tutaj ostrożna. Należy się zastanowić, jak pieniędzy z opodatkowanej marihuany użyć mądrze.
W Kolorado i Waszyngtonie przed referendami ws. legalizacji marihuany odbyła się poważna debata. Obywatele tych stanów wiedzieli, dlaczego głosują za lub przeciw. Kwestia, co zrobić z przychodem, była częścią tej debaty, w mediach przeprowadzono kampanię informacyjną na ten temat. Obywatele tych stanów opowiedzieli się za podatkami i ich wydatkowaniem, a nie tylko za legalną marihuaną. Ważne jest, żeby to teraz uhonorować, żeby te pieniądze rzeczywiście zostały odpowiednio wykorzystywane.
Zmieńmy obszar geograficzny: czego możemy się spodziewać w Urugwaju po legalizacji marihuany? Czy ten przypadek powtórzy się w innych państwach regionu Ameryki Południowej?
Ważne, żeby Urugwaj nie stał się w swoim regionie drugą Holandią, w tym sensie, że zostaje osamotniony w nieprzyjaznym otoczeniu. Urugwaj sobie poradzi, o ile będzie mógł się skupić na wprowadzeniu sensownego ustawodawstwa. Jeżeli natomiast przez kolejny rok politycy urugwajscy będą pisać listy do INCB [Międzynarodowy Organ Kontroli Środków Odurzających, ciało powołane przez ONZ do wprowadzania międzynarodowych regulacji prawnych dot. środków psychoaktywnych – red.], będą się tłumaczyć światu i marnować w ten sposób energię, to zapłaci za to urugwajskie społeczeństwo pozbawione adekwatnych regulacji prawnych. Na razie nie mamy jeszcze jasności, jak rozwinie się sytuacja. Kiedy ponad rok temu prezydent Mujica przedstawiał to jako pomysł, to w krajach sąsiedzkich była cisza. Tylko Brazylia wyraźnie opowiedziała się przeciw.
Obecnie słyszymy Gwatemalę, która jasno określiła się za, pogratulowała Urugwajowi takiego kroku i powiedziała, że czeka na efekty. Tak samo zareagowała Kostaryka. Powoli debata w Ameryce Łacińskiej przybiera ton przyjazny tej inicjatywie. Poza tym wszystkie kraje czekają na to, jak zareaguje ONZ, który na razie odezwał się w sposób bardzo niedyplomatyczny jak na standardy dyskusji dyplomatycznej – przez INCB. Pytaniem pozostaje, na ile państwa przełamią opór Jednolitej Konwencji o Środkach Odurzających.
Czego zatem możemy spodziewać się w marcu na spotkaniu UNCND (Komisja ONZ ds. Środków Odurzających) w Wiedniu? Czy zajdzie sytuacja podobna do tej sprzed roku, kiedy podpisano rezolucję z zastrzeżeniem pozwalającym Boliwii na kulturowe używanie i obrót liśćmi koki? Czy państwa członkowskie zaakceptują, że Urugwaj i dwa stany USA mają możliwość obrotu marihuaną?
Nie będzie żadnych zmian dotyczących konwencji. Dalej będziemy sobie z nią żyć. I tyle. To, co zrobiła Boliwia, było bardzo świadomym włączeniem procedury dotyczącej konwencji. Urugwaj nigdy nie postawił sobie tego za cel, po prostu zalegalizował marihuanę. W tej chwili prawnicy urugwajscy i INCB piszą do siebie listy. I mogą pisać je długo bez szczególnych konsekwencji.
Jakie mogą być konsekwencje dla Urugwaju?
Może zostać wykluczony z konwencji, natomiast nie wydaje mi się, żeby ktoś miał apetyt na bardziej drastyczne działania, jak nałożenie na Urugwaj sankcji. Urugwaj jest postrzegany jako małe państwo, „dziwaczne” i lewicujące – legalne jednopłciowe małżeństwa, marihuana itp. Ma etykietę państwa eksperymentu społecznego. Większość Ameryki Łacińskiej patrzy na to z pewną sympatią, jako na swego rodzaju test. Zawsze pojawiało się takie pytanie: a co będzie, jeżeli jakieś państwo zadziała w sposób niezgodny z konwencjami. Teraz się o tym przekonamy.
A jak sobie z tym radzą Stany Zjednoczone? Jak się tłumaczą INCB, że dwa stany pozwoliły sobie na taką samowolkę?
Po prostu nikt o tym nie mówi. Na poziomie federalnym tłumaczą, że legalizacja marihuany do celów rekreacyjnych nie była decyzją rządu, tylko poszczególnych stanów. Nie jest to traktowane jako decyzja USA.
Ostatnie przecieki z prac komisji ONZ wskazywały, że wiele państw chciałoby w końcu zmian konwencji narkotykowych, które zobowiązują je do prowadzenia wojny z narkotykami. Oficjalnie jednak żadne z nich – oprócz Urugwaju – nie jest gotowe do zabrania głosu. Co się musi wydarzyć na arenie międzynarodowej, żeby reprezentanci polityczni poszczególnych państw byli gotowi do zaproponowania bardziej postępowych rozwiązań?
Nie będzie jednego momentu przełomowego. Małymi krokami przesuwamy środek ciężkości. Podczas ostatniego UNGASS (Specjalna Sesja Zgromadzenia Generalnego ONZ) w 1998 roku poświęconego substancjom psychoaktywny”m cały świat zgodził się na hasło „drug free world, we can do it” – „świat wolny od narkotyków, możemy tego dokonać”. Jeśli dziś ktoś zaproponowałby takie hasło, zostałby wyśmiany. Jesteśmy uczestnikami procesu, który pokazuje, że nawet w obecnej rzeczywistości prawa międzynarodowego poszczególne państwa mają ogromne pole manewru. Jeżeli uważają, że przepełnione więzienia, wysoki wskaźnik zakażeń HIV, kwestionowanie wolności osobistej to zbyt wysoka cena za utrzymanie obecnego reżimu, to się po prostu z niego wycofują.
Jeśli popatrzymy na obecną sytuację geopolityczną, to, szczerze mówiąc, nie wiem, czy dziś stworzylibyśmy lepszą konwencję. Mamy Watykan, mamy kraje muzułmańskie, mamy Azję, które wciąż jeszcze wierzą w świat wolny od narkotyków.
Uczestniczę co roku w spotkaniach UNCND, na których co chwilę któryś z delegatów państwowych podnosi rękę i zaczyna skreślać zapisy o prawach człowieka lub reprezentantach społeczeństwa obywatelskiego, bo „narkotyki to sprawy rządowe”. Wciąż nie żyjemy w takim świecie, w którym możliwa jest powszechna zmiana polityki narkotykowej.
Jakie rejony świata wymagają najszybszej interwencji organizacji walczących o przestrzeganie praw człowieka i wsparcia finansowego w kontekście polityki narkotykowej?
W tej chwili debata – choć może nie tak szeroka, jak byśmy chcieli – trwa w Europie, Amerykach Północnej i Południowej. Afryka jest kolejnym kontynentem, gdzie dyskusja już się rozpoczęła i nie jest jasne, w którą stronę podąża. A w Azji panuje cisza i akceptacja status quo. A biorąc pod uwagę liczbę ludności, Azja jest bardzo potrzebnym partnerem.
Problem, o którym niespecjalnie mówimy w międzynarodowych dyskusjach, jest taki, że Stany Zjednoczone stworzyły ogromny militarny konglomerat antynarkotykowy. Noktowizory, helikoptery i tysiąc innych rzeczy, które są nieustannie zaangażowane w działania w Ameryce Łacińskiej. Ci wszyscy ludzie – DEA, INL – to tysiące osób, które z tego żyją. Nie wyobrażam sobie, że w ciągu sekundy to wszystko się zmieni.
Afrykę czeka przemyślenie, na ile chce przejąć amerykański model polityki narkotykowej. Poziom paniki w krajach afrykańskich jest dość drastyczny. Dyskusja na temat polityki narkotykowej w poszczególnych państwach kontynentu jest w fazie początkowej. Wprawdzie Unia Afrykańska przyjęła program dotyczący polityki narkotykowej, ale jest on dość powierzchowny. Mam niestety wrażenie, że ktoś bije w bęben i przygotowuje teren do przeniesienia wszystkich działań USA z Ameryki Łacińskiej do Afryki. To nie byłoby dobre.
Warto przywołać działania byłego prezydenta Calderona w Meksyku: 70 tys. ofiar śmiertelnych wojny z narkotykami tylko dlatego, że postanowił postawić się kartelom i przeliczył się co do możliwości własnej policji i wojska. Zdecydowanie nie chcemy takiego poligonu w Afryce. Jeżeli miałabym wskazać miejsce, gdzie w 2014 roku sprawy mogą potoczyć się źle, wskazałabym ten region.
W jaki sposób uniknąć powtórki z południowoamerykańskiej wojny z narkotykami w Afryce?
Potrzebni są Europejczycy.
Czy rzeczywiście Europa będzie w stanie odegrać tu istotną rolę? Może mocniej powinny się zaangażować instytucje ONZ niezwiązane bezpośrednio z narkotykami?
Gdyby świat międzynarodowej polityki narkotykowej miał doświadczenia UNDP (Program ONZ ds. Rozwoju), UNICEF-u czy innych agend, które świetnie radziły sobie z tematem wspierania społeczeństw w Ameryce Łacińskiej, można przypuszczać, że dość dobrze poradziłby sobie na terenie Afryki. Problem polega na tym, że żadna z tych agend nie zaangażowała się w politykę narkotykową w Ameryce Łacińskiej. Ten obszar pozostał domeną USA i UNODC. Dla tych dwóch głównych aktorów, którzy muszą na nowo zdefiniować swoją rolę i pole działania, Afryka staje się nowym terenem.
Europa w zasadzie poddała Amerykę Łacińską. To był sąsiad USA, za daleko, za mało ważnych interesów. Afryki Europa tak łatwo nie podda. Postkolonialna przeszłość powoduje, że niektóre kraje czują wciąż pewną odpowiedzialność względem swoich byłych kolonii. Ponadto Europejczycy nie postrzegali nigdy dobrze długoletniej wojny z narkotykami w Ameryce Łacińskiej.
Co zatem należałoby zrobić w sprawie Afryki?
Dobrze wiemy, że nie sprawdza się założenie, że problem narkotykowy rozwiążą siły militarne. Nie działają również rozwiązania doraźne, jak niszczenie upraw koki, zamykanie kolejnych laboratoriów.
Ważne jest wsparcie ludzi w taki sposób, by mieli do wyboru inne opcje niż dilowanie czy obsiewanie pól zakazanymi roślinami. Sprawdza się budowanie infrastruktury – klinik medycznych, szkół.
Dlatego – co jasno pokazała np. sytuacja w Afganistanie – że możesz komuś dać pieniądze, ale jeśli on nie ma jak dowieźć dziecka do szpitala, to na co mu te pieniądze. Wtedy jedyną drogą ratunku jest mafioso, który własnym jeepem zawiezie go do najbliższego miasta. Potrzebne jest poczucie bezpieczeństwa. Potrzebne są działania antykorupcyjne, które sprawią, że prezydent, którego wybierzemy, czy lokalny urzędnik, nie dadzą się kupić za pół worka opium.
Najbardziej skuteczne działania antynarkotykowe wcale nie są wymierzone bezpośrednio w narkotyki – chodzi przede wszystkim o budowanie społeczeństwa, o budowanie odpowiedniego zaplecza infrastrukturalnego.
Gdzie sytuuje się Polska w międzynarodowej polityce narkotykowej? Co wydarzy się u nas?
Tak jak w każdym innym kraju nic się nie zrobi w ciągu jednego dnia. Działania wokół polityki narkotykowej są coraz bardziej sprzężone, coraz więcej ludzi ze sobą rozmawia. Pamiętam jak jeszcze pięć lat temu wszyscy mnie poprawiali, gdy mówiłam o polityce narkotykowej – że chyba nie jestem za narkotykami i powinniśmy rozmawiać o polityce antynarkotykowej. Małymi krokami podążamy w dobrą stronę. Myślę, że za wolno, moglibyśmy sobie pozwolić na więcej. Pytanie – jak szybko będziemy posuwać się dalej? Ale to, co zaistniało w świadomości Polek i Polaków, już w niej zostanie. To dobra podstawa do dalszych zmian.