Świat

„Białoruś nie jest w takiej sytuacji, w jakiej był Krym”

Nie ma żadnego regionu w Białorusi, który chciałby zostać częścią Rosji. Nie jest też podzielona językowo czy kulturowo. A pytania o rosyjskie wpływy w Białorusi najczęściej padają... z Polski. Rozmowa z dziennikarką Hanną Liubakovą.

Paulina Siegień: Jakie panują teraz emocje w Białorusi? Czy rzeczywiście wszyscy żyją wyborami?

Hanna Liubakova, białoruska dziennikarka: Jest cykl elektoralny, a przy okazji wyborów nawet w najbardziej autorytarnym kraju ludzie się polityzują. Nie wszyscy żyją wyborami, jednak cały czas słyszę rozmowy o polityce – nie tylko w Mińsku, ale też w mniejszych miejscowościach.

Polityzacja społeczeństwa białoruskiego jest bardzo widoczna. W dyskusji o czynnikach mówi się o znaczeniu koronawirusa, ale przede wszystkim wynika to ze zmęczenia Łukaszenką, który jest u władzy od 26 lat. Kolejne pięć to byłoby za dużo.

Wspomniałaś o polityzacji w mniejszych miejscowościach. To chyba zasadnicza różnica w porównaniu z poprzednimi protestami i poprzednimi cyklami wyborczymi.

Kryzys dotarł wszędzie, także do małych miasteczek. Ludzie nie czują, że dokonuje się jakiś postęp. W 2017 roku po Białorusi rozlały się protesty przeciwko podatkowi dla osób bezrobotnych, tak zwanemu podatkowi od darmozjadów. Wtedy też ogarnęły mniejsze miejscowości i były niewątpliwie protestem politycznym, ale jest jedna zasadnicza różnica. Wtedy ludzie oczekiwali czegoś od Łukaszenki – tego, że wycofa się z tego podatku.

Białoruś: Artysto, rejestruj się!

czytaj także

Białoruś: Artysto, rejestruj się!

Tatiana Arcimowicz, Mińsk

A dzisiaj?

Niczego już od Łukaszenki nie oczekują. Żądają, żeby odszedł. Nie kierują więc już swojego przesłania do obecnego prezydenta, a przeciwko niemu. Dzisiaj ludzie widzą, że sytuacja społeczno-ekonomiczna w Białorusi donikąd nie prowadzi, a Łukaszenka nie jest w stanie dotrzymywać swoich obietnic.

Młodzi ludzie wyjeżdżają. W Hancewiczach spotkałam na rynku dwie starsze kobiety. Powiedziały mi, że będą głosować na Łukaszenkę, bo już są stare. Ale potem od słowa do słowa wyszło, że ich dzieci i wnuki wyjechały, i same przyznały, że sytuacja w kraju jest bardzo zła. To akurat przykład osób, które nie łączą tych dwóch kwestii, nie dostrzegają, że to Łukaszenka jest źródłem problemu. Ale większość ludzi w mniejszych miejscowościach już to zrozumiała.

Nie było chyba szczególnym zaskoczeniem, że Łukaszenka przez odmowę rejestracji nie dopuścił do udziału w wyborach swoich największych rywali. Dlaczego jednak zdecydowano się zarejestrować Swiatłanę Cichanouską?

Nie jestem przekonana, że odmowa rejestracji nie była zaskakująca. Jednak w poprzednich wyborach rejestrowano opozycyjnych kontrkandydatów, np. Sannikawa czy Niaklajewa, którzy cieszyli się sporym poparciem. Dotychczas Łukaszenka nie wykazywał lęku przed rejestracją opozycji, bo chciał pokazać, że są wybory, jest alternatywa – po czym oczywiście nie bał się tych wyborów fałszować. A na koniec obrywało się jeszcze opozycji za to, że przez udział w wyborach legitymizowała reżim.

Jednak w tym roku poparcie dla alternatywnych kandydatów było tak wysokie, że Łukaszenka naprawdę się przestraszył. Na tyle, że wolał narazić wypracowaną w ostatnich paru latach reputację i jakie takie relacje z Zachodem. Nie tylko nie zarejestrował opozycyjnych kandydatów, ale dwóch z nich wsadził do więzienia. Przypomnijmy, że Wiktar Babaryka i Siarhiej Cichanouski nie są na wolności.

Funkcjonują też mniej lub bardziej konspiracyjne wyjaśnienia. Na przykład takie, że areszt Babaryki to przesłanie skierowane przez Łukaszenkę do elit. Babaryka był bankierem, człowiekiem elit, które chcąc nie chcąc, miały do czynienia z władzą. To, co się z nim stało, można traktować jako sygnał, by nikomu z elit nie przyszło do głowy, że może mieć polityczne ambicje.

Inna teoria mówi, że Łukaszenka obawia się tego, jak zachowają się członkowie komisji wyborczych, którzy licząc głosy, zobaczą, jak niskie jest jego poparcie, i że faktycznie wybory wygrał kto inny. Będą mieć dylemat, czy postąpić lojalnie wobec reżimu, czy lojalnie wobec społeczeństwa. Dotychczas nie było tego dylematu, bo chociażby w 2015 roku niezależne badania pokazywały, że Łukaszenka ma ponad 50 procent poparcia, więc wygrywa w pierwszej turze niezależnie od fałszerstw.

Los Białorusi zależy od urzędników i milicji [rozmowa z Nextą]

Ale dlaczego zarejestrowano Swiatłanę Cichanouską, żonę Siarhieja Cichanouskiego?

Łukaszenka zawsze selekcjonował kandydatów i dopuszczał do wyborów tych, którzy nie stanowili dla niego rywali. Najwyraźniej nie obawiał się rywalizacji ze Swiatłaną Cichanouską. W końcu Łukaszenka nie wierzy w polityczne zdolności kobiet. Niedawno publicznie mówił, że białoruska konstytucja nie została napisana pod kobietę i kobieta nie uniesie ciężaru zarządzania krajem. Podobną logiką kierowano się, gdy kontrkandydatką w wyborach prezydenckich w 2015 roku była Taciana Karatkiewicz lub gdy do parlamentu dostały się dwie przedstawicielki opozycji: Hanna Konopacka i Alona Anisim.

Czyli Łukaszenka nie boi się kobiet. Nie zgubi go ta logika?

Już go gubi.

Przypomnijmy, że do sztabu Swiatłany Cichanouskiej dołączyła szefowa sztabu Wiktara Babaryki Maria Kalesnikawa i Weranika Capkała, żona innego niezarejestrowanego kandydata Waleryja Capkały. Jak Białorusini odbierają Cichanouską i ten potrójny kobiecy sztab wyborczy?

Wszyscy wiedzą, że Swiatłana to techniczna kandydatka. Startuje zamiast męża. Maria Kalesnikawa i Weranika Capkała też są w pewnym sensie zamiast, bo Wiktar Babaryka siedzi w areszcie, a Waleryj Capkała wyjechał za granicę, obawiając się podobnego losu. Wszyscy doskonale wiedzą, jak ta sytuacja wygląda.

Białorusini są sami na barykadach [podcast]

Sama Cichanouska cały czas powtarza, że nie jest politykiem, że znalazła się w tej sytuacji ze względu na męża i przede wszystkim zależy jej na tym, by go uwolnić. Jej program opiera się na obietnicy, że jeśli zostanie wybrana, to po pół roku zorganizuje kolejne, tym razem uczciwe wybory. Mimo to ludzie zaczęli ją odbierać jako liderkę. Na spotkania z nią przychodzą tysiące osób, więcej niż w ciągu ostatnich 26 lat przychodziło na wyborcze wiece. Ludzie krzyczą, pytając ją, czy ich obroni, czy im pomoże.

A ona?

Powtarza, że nie chce być prezydentem, że chce tylko uwolnić więźniów politycznych i zorganizować nowe wybory. W Homlu ktoś z tłumu krzyknął do niej, że jeśli ona tak od razu ustąpi, to nie będzie to z jej strony fair. W innym mieście na wiecu ludzie mówili mi, że przecież one, te kobiety, zrobią to wszystko lepiej.

„To”?

Politykę. Rządzenie krajem. Więc chociaż wszyscy rozumieją, że Cichanouska znalazła się w tym miejscu poniekąd przypadkiem, to jednak pokładają w niej większe nadzieje, niż ona sama by sobie tego życzyła. Ma bardzo atrakcyjny wizerunek. Po 26 latach oglądania człowieka, który jest chamski i krzyczy na urzędników, pojawiła się współczesna, empatyczna kobieta, która podkreśla, że startuje w wyborach z miłości, ze względu na swojego męża, na swoją rodzinę.

Tyle że to nie jest serial telewizyjny. To jest twarda polityka i gra o bardzo wysoką stawkę. Jej mąż jest w więzieniu, ona sama może zostać w każdej chwili aresztowana. Jej dzieci są już poza krajem. Wyobrażam sobie, że to dla niej ogromy stres, ale publicznie udaje jej się pokazywać ogromną siłę. To przyciąga ludzi.

Białoruska rewolucja jest kobietą

czytaj także

A jaki jest przedwyborczy wizerunek Łukaszenki?

Łukaszenka nie ma żadnej pozytywnej agendy, nie oferuje nic na przyszłość. Powtarza, że w latach 90. było tak źle, że mieliśmy mąkę tylko na trzy dni i nie mieliśmy spodni, a mimo to podnieśliśmy kraj z ruin. Ciągle odwołuje się do tych lat 90., ale do młodzieży to nie przemawia – nie wiem nawet, czy nadal przemawia do starszych. Jednak minęło 26 lat i żyjemy w innej rzeczywistości, mamy inne oczekiwania. Więc w tej chwili nic pozytywnego, żaden postęp nie kojarzy się z Łukaszenką.

Czy Białorusini są patriarchalnym społeczeństwem? Są w stanie zaakceptować kobietę jako liderkę państwa?

Tak, to raczej dość patriarchalne społeczeństwo. Mamy kobiety na wysokich stanowiskach, wśród urzędników jest sporo kobiet, ale nadal powszechnie uważa się, że jednak prawdziwy lider, prawdziwy dobry gospodarz to musi być mężczyzna.

Taki wizerunek gospodarza podtrzymywał Łukaszenka. Jakiś czas temu spotkałam się z matką i dziewczyną Dmitrija Furmanowa, który jest więźniem politycznym. Obie ogłosiły głodówkę pod więzieniem. Pytałam jego matkę, skąd się to bierze, że kobiety stały się tak aktywne politycznie. Choć powiedziała, że widocznie taki jest teraz czas dla kobiet, to zaraz dodała, że to jednak mężczyzna powinien być liderem.

W zwyczajnych, uczciwych wyborach kobieta mogłaby zostać prezydentką Białorusi?

Nie jestem pewna, czy gdyby nie było całego tego kontekstu, który otacza start Swiatłany Cichanouskiej, miałaby ona szansę wygrać wybory. Myślę, że ta nagła kobiecość w polityce białoruskiej została wymuszona przez sytuację i jest to czasowa tendencja.

Z jednej strony stereotypy płciowe w Białorusi są wciąż żywe. Cichanouskiej wiele się wybacza, bo nie jest polityczką, a nawet to się w niej wszystkim najbardziej podoba. Nagle kobieta z kuchni zaczęła przemawiać i mówi mądrze. Choć sama nie porusza takich kwestii jak feminizm czy emancypacja, to i tak jest to ogromna zmiana w rozumieniu roli kobiety w Białorusi. Ludzie podczas wieców traktują ją jak przyszłego prezydenta.

Swego czasu obietnica konserwacji systemu wyniosła Łukaszenkę do władzy. Potem przez lata był on dumny, że jego kraj uniknął takiej transformacyjnej zawieruchy, jaka spotkała Rosję w latach 90. Czy teraz Białorusini nie obawiają się zmian? Tego, że zmiana władzy będzie oznaczała także zmiany w systemie ekonomicznym?

Nie mogę mówić za całe społeczeństwo, ale często słyszałam takie wypowiedzi, że cokolwiek będzie, nawet jeśli będzie gorzej, to będzie to nasz wybór. Myślę, że to istotna różnica w porównaniu z poprzednimi wyborami – ludzie dostrzegli wartość i sens rotacji elit. Chcą mieć wpływ na swoje otoczenie, na kraj, więc chcą wolnych i sprawiedliwych wyborów. Nie wiem, czy to już polityczna dojrzałość, ale na pewno duży progres.

Nie mogę nie zadać pytania o rolę Rosji w tym procesie. Od znajomych Białorusinów słyszę, że nawet jeśli potencjalny nowy prezydent/prezydentka byliby powiązani z Kremlem, to nieważne, bo kluczowe w tej chwili jest pozbycie się Łukaszenki.

To by była faktycznie niezła polityczna gra, gdyby Kreml, rosyjski patriarchalny reżim, postawił w Białorusi na gospodynię domową.

Cichanouska podkreśla, że niepodległość Białorusi jest najważniejsza. Uważam, że to jest w tej chwili istotne, a nie domysły i spekulacje, na które nie ma twardych dowodów. Pamiętajmy, że nie ma dowodów na żadne powiązania kontrkandydatów, też tych niezarejestrowanych, z Kremlem. Podczas każdych wyborów każdy popularny kandydat był oskarżany o powiązania z Rosją, to jest taki białoruski evergreen wyborczy. Ludziom jest łatwiej wierzyć w spiskowe teorie niż znaleźć na nie dowody.

Białorusinom oczywiście nie jest wszystko jedno, czy Białoruś będzie niezależna, czy nie. Mamy za sobą już wiele lat niepodległości. Większość nie chce, by Białoruś stała się częścią Rosji. Białoruś nie jest w takiej sytuacji, w jakiej był Krym, nie jest też podzielona językowo czy kulturowo. Nie ma żadnego regionu w Białorusi, który chciałby zostać częścią Rosji.

Cichanouskaja nie jest kojarzona z Kremlem, bo gdyby była, to dziesiątki tysięcy ludzi nie wychodziłyby na jej wiece z historyczną, biało-czerwono-białą flagą. To zresztą symptomatyczne, że pytanie o rosyjskie wpływy najczęściej pada z Polski. Tutaj, na miejscu, rosyjski wątek istnieje, ale nie jest najbardziej istotny.

Chodząc na wiece wyborcze, nie dostrzegam ani rosyjskiej propagandy, ani jakichś prowokacji, ani też, by ludzie, którzy wspierają Cichanouską, mieli prorosyjskie poglądy. Wręcz przeciwnie, ludzie wychodzą z narodową symboliką, krzyczą „Żywie Biełaruś”, czyli zawołanie, które jest jednoznacznie kojarzone opozycyjnie, antyłukaszenkowsko i antyrosyjsko. Niektórzy wykrzykują to hasło po raz pierwszy w życiu, bo po raz pierwszy są na wiecu politycznym. I to jest moim zdaniem naprawdę ważne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij