Świat

Lelicz: Trutka dla wyborców

Jeśli brać pod uwagę wyłącznie sondaże, to szanse ukraińskiej Partii Regionów na zwycięstwo w zbliżających się wyborach są iluzoryczne. Jednak władza wykorzystuje całą gamę środków – zarówno tych legalnych, jak i niezgodnych z prawem. Komentarz Miłana Lelicza.

Kampania wyborcza na Ukrainie zaczęła się znacznie wcześniej, niż przewiduje to prawo – od wszczęcia spraw kryminalnych przeciwko byłej premier Julii Tymoszenko i byłemu ministrowi Jurijowi Łucence. Dla prezydenta Wiktora Janukowycza najważniejsze było, aby sądowe procesy uniemożliwiły im start w wyborach i usunęły ich z aktywnego życia politycznego. Zgodnie z ukraińskim prawem obywatele skazani za kryminalne przestępstwa nie mogą zostać deputowanymi Rady Najwyższej. Chociaż wszyscy niezależni eksperci i państwa Zachodu jednoznacznie uznali sprawy Tymoszenko i Łucenki za polityczne, nie wpłynęło to na działania władzy. Na nic zdały się kolejne obietnice rządzących polityków, że zapewnią sprawiedliwe sądownictwo – na krótko przed wyborami dwóch liderów opozycji ostatecznie otrzymało status przestępców.

Jaceniuk buduje pozycję

Mimo tego opozycyjne partie, z których większość weszła w skład Zjednoczonej Opozycji (stworzonej na bazie partii Batkiwszczyna, której przewodzi Tymoszenko), wpisały nazwiska Tymoszenko i Łucenki na listy wyborcze. Centralna Komisja Wyborcza je następnie wykreślała, choć prawo nie zakazuje skazanym kandydowania w wyborach. Po pewnym czasie także ukraińskie sądy uznały tę decyzję za zgodną z prawem.

Nieuczestniczenie Łucenki, a szczególnie Tymoszenko w wyborach to obecnie główny czynnik  mający wpływ na ukraińską politykę, szczególnie na ruch opozycyjny. Zza krat kontrola Tymoszenko na Batkiwszczynę bardzo się zmniejszyła. Potwierdziło to tworzenie opozycyjnych list wyborczych. Na miejscach, z których można się dostać do parlamentu, nie ma wielu polityków oddanych Tymoszenko i jej wiernych współpracowników. Natomiast mocno reprezentowani są ludzie z Frontu Zmian Arsenija Jaceniuka, która jest drugą co do wielkości partią wchodzącą w skład Zjednoczonej Opozycji. Faktycznie można mówić o tym, że Jaceniuk przejął partię Tymoszenko i stał się czołową postacią opozycji. Niektórzy zwolennicy byłej premier odebrali to jako zdradę, odeszli z partii i starają się dostać do parlamentu samodzielnie albo z list innych ugrupowań.

Język wzmacnia podziały

Monopol na reprezentowanie władzy ma Partia Regionów z 28 procentami poparcia. W jej skład de facto weszła Partia Ludowa spikera Rady Najwyższej Wołodymyra Łytwyna, która w zamian za rezygnację z samodzielnego startu w wyborach otrzymała kilka wysokich miejsc na liście Partii Regionów. Do obozu władzy można zaliczyć także Komunistyczną Partię Ukrainy, która gra lewicowymi hasłami i nostalgią za czasami radzieckimi, ale jednocześnie jest sojusznikiem oligarchów z Partii Regionów. Poparcie KPU wynosi 8,2 procent. Natomiast poparcie dla głównej Zjednoczonej Opozycji „Batkiwszczyny” wynosi 25,6 procent. Batkiwszczynie nie udało się porozumieć w sprawie zjednoczenia z partią UDAR boksera Witalija Kliczki, która też deklaruje opozycyjność, a jej poparcie wynosi 11,5 procent. Szansę na przekroczenie pięcioprocentowego progu wyborczego mają także Ukraina-Naprzód! byłej współpracownicy Tymoszenko Natalii Korołewskiej, która prawdopodobnie jest związana z władzą, i ultraprawicowa Swoboda.

Deputowanych kupuje się i sprzedaje jak chleb w sklepie. Pisze Miłan Lelicz

Co istotne, nie ma już osoby na Ukrainie, która wciąż zastanawiałby się, czy głosować na opozycję, czy na władzę – preferencje wyborców wahają się albo od Batkiwszczyny do UDAR-u i Swobody, albo od Partii Regionów do komunistów. Partie opozycyjne mają znaczącą przewagę na zachodzie i w centralnej Ukrainie, a Partia Regionów i KPU – na południu i wschodzie. Działania władzy wzmacniają ten podział. Uchwalenie nowej ustawy o języku, dzięki której rosyjski dostał takie same prawa jak ukraiński na całym południowym-wschodzie państwa, i podgrzewanie tej sprawy przez polityków ze wszystkich obozów doprowadziły do tego, że Ukraińcy ze wschodnich i zachodnich części kraju są do siebie jeszcze bardziej wrogo nastawieni.

Przekupić wyborców trutką

Jeśli brać pod uwagę wyłącznie sondaże, to szanse obecnej władzy na zwycięstwo są iluzoryczne. Jednak aby wygrać wybory, Partia Regionów wykorzystuje całą gamę środków – zarówno tych legalnych, jak i niezgodnych z prawem. Jednym z najpoważniejszych jest zmiana systemu wyborczego na mieszany. W dwóch ostatnich wyborach członkowie parlamentu byli wybierani wyłącznie z list partyjnych. Teraz połowa deputowanych zostanie wyłoniona z dwustu dwudziestu pięciu okręgów jednomandatowych. Specyfika ukraińskiej polityki polega na tym, że to znacznie ułatwia stosowanie adminresursu [nacisków ze strony administracji, przyp. tłum.].

Arsenał, którego mogą użyć rządzący, aby zwyciężyć w jednomandatowych okręgach, jest bardzo duży. Na całym terytorium, gdzie elektorat negatywny Partii Regionów jest wyższy od pozytywnego (to znaczy wszędzie poza południowym wschodem), aktywnie wykorzystywana jest technika „piorunochronu”. Polega ona na tym, że oficjalny przedstawiciel Partii Regionów rejestruje się tylko po to, aby wziąć na siebie całe niezadowolenie ludzi. Jednocześnie startuje też kandydat pozapartyjny i rzekomo niezależny – często nawet krytykuje Partię Regionów – która w rzeczywistości korzysta z jej niejawnego poparcia w zamian za obietnicę, że po wyborach zasiądzie w ławach partii władzy. W obwodzie donieckim z kolei, gdzie partia rządząca ma najwyższe poparcie, organy władzy otrzymały po prostu wytyczne, aby w każdy możliwy sposób sprzyjać kandydatom Partii Regionów.

Inną bardzo popularną metodą jest banalne przekupywanie wyborców. Kandydaci związani z władzą rozdają wyborcom pieniądze, produkty spożywcze, kalendarze, rowery, ciśnieniomierze, zimowe skarpetki, a nawet trutkę na szkodniki. Inni organizują wyjazdy na mecze czy za granicę. Mimo że jest to zabronione przez prawo, do tej pory nie pociągnięto do odpowiedzialności żadnego kandydata. Nie mniej popularne jest przypisywanie sobie wydatków publicznych. Zaplanowane w budżecie inwestycje, takie jak remonty dróg, otwarcia placów zabaw czy modernizacja sprzętu medycznego w szpitalach, kandydaci związani z władzą przedstawiają tak, jakby zrobili to z własnych pieniędzy. Szczególnie lubuje się w tym syn premiera Mykoły Azarowa, Ołeksij, który kandyduje w jednym z okręgów obwodu donieckiego.

Wielkim niebezpieczeństwem dla transparentności wyborów jest sposób tworzenia okręgowych komisji wyborczych, które liczą głosy w okręgach jednomandatowych. Jak pokazuje doświadczenie, największe fałszerstwa odbywają się właśnie na tym etapie. Zgodnie z prawem większość członków komisji wybieranych jest za pomocą losowania spośród wszystkich partii, które wystawiły choć jednego kandydata w jednym z okręgów jednomandatowych. Dziwnym zbiegiem okoliczności jednak miejsca w komisjach przeważnie otrzymały marginalne, absolutnie nieznane Ukraińcom partie, które eksperci uważają za kieszonkowe projekty władzy. Takie ugrupowania jak UDAR czy Swoboda nie mają ani jednego miejsca w komisjach okręgowych. Natomiast w rękach Partii Regionów jest dostateczna liczba głosów, aby podejmować decyzje we wszystkich – bez wyjątku – komisjach. Jednocześnie rozwinął się handel posadami członków komisji – marginalne partie nieoficjalnie sprzedają swoje miejsca liczącym się siłom politycznym, po dziesięć-dwadzieścia tysięcy dolarów za jedno.

Zwycięstwo władzy jest nieuniknione

Władza aktywnie działa także na poziomie całego kraju. Osobliwym przykładem przekupywania wyborców stały się jednorazowe podwyżki emerytur oraz zwrot części długów depozytariuszom Oszczadbanku Związku Radzieckiego (po jego rozpadzie w 1991 roku pieniądze przepadły), którzy otrzymali po tysiąc hrywien rekompensaty. Opozycja twierdzi, że aby zapewnić te wypłaty, konieczny był dodruk pieniędzy; oznacza to, że po wyborach należy oczekiwać gwałtownego spadku kursu hrywny.

Aktywny udział w wyborach po stronie władzy biorą także struktury siłowe. Przeciwko kilku kandydatom z opozycji i kierownikom ich sztabów wyborczych wszczęto sprawy kryminalne – niektórzy z nich już znajdują się za kratkami. Regularnie pojawiają się informacje o kolejnych napadach na opozycyjnych agitatorów. Większość tych faktów pozostaje bez reakcji organów ścigania.

Służby naciskają także na niezależne media. Najbardziej znane są dwie historie: sprawa przeciwko portalowi „Liwyj Bereh” za opublikowanie prywatnej informacji o jednym z deputowanych z Partii Regionów (chociaż on sam niemal od początku nie miał żadnych pretensji do portalu) i prześladowanie dyrektora opozycyjnego kanału TVi, rzekomo za uchylanie się od płacenia podatków. Obie sprawy zostały zamknięte po tym, jak nabrały rozgłosu i zostały uznane za naciski polityczne. Jednak na kanał TVi znaleziono inny sposób: operatorzy sieci kablowych jeden za drugim i bez żadnych wyjaśnień postanowili wyłączyć go z pakietu swoich usług.

Jak się pozbyć opozycyjnej telewizji? Komentarz Pawła Pieniążka

Pod presją znaleźli się także niektórzy członkowie Centralnej Komisji Wyborczej. Przedstawicieli opozycji Andrija Maherę i Wałerija Szełudkę oskarżono, że naruszyli przysięgę, którą składa się przed Radą Najwyższą, rejestrując kandydata na deputowanego Wołodomyra Saciuka (to nie jest pierwsza kontrowersja wokół Saciuka: podejrzewa się, że miał on związek z otruciem byłego prezydenta Wiktora Juszczenki, a Jurij Łucenko dostał drugi wyrok za to, że rzekomo zlecił śledzenie jego kierowcy). Sąd uznał, że Saciuk nie może zostać kandydatem, bo nie mieszkał na terytorium Ukrainy przez pięć lat przed wyborami, a tego wymaga prawo – chociaż w przypadku innych kandydatów, na przykład piłkarza Andrija Szewczenki, który też oczywiście nie mieszkał pięciu lat na Ukrainie, nie było żadnych problemów przy rejestracji. Teraz Szełudko i Mahera mogą być zwolnieni w dowolnym momencie, co pozwoli władzy całkowicie zdominować skład CKW.

Tym sposobem zwycięstwo Partii Regionów jest prawie nieuniknione – podobnie jak to, że wybory będą skrajnie nietransparentne i nieczyste. Nie ma jednak co liczyć na powtórkę pomarańczowej rewolucji: poziom apatii wśród zwykłych Ukraińców i ich brak zaufania do polityków ze wszystkich obozów jest znacznie wyższy niż w 2004 roku.

*Miłan Lelicz – publicysta „Ukrajinśkiego Tyżnia”.

Przełożył Paweł Pieniążek

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij