Kto zyska, a kto straci na kolejnej fali legalizacji marihuany w Stanach Zjednoczonych.
Wygląda na to, że amerykańska wojna z marihuaną zmierza ku końcowi. Już blisko 25 stanów zalegalizowało medyczną marihuanę, a w czterech można używać jej rekreacyjnie, podobnie jak alkoholu. W listopadzie co najmniej siedem kolejnych stanów zagłosuje w referendum nad marihuanową reformą, będzie wśród nich Kalifornia.
To dobra wiadomość. Taki obrót spraw prowadzi do zmniejszenia liczby aresztowań i konsekwencji, które za nimi idą. Nie mówi się jednak wiele o tym, że raczkującą branżę legalnej marihuany tworzą dziś w ogromnej większości biali przedsiębiorcy, którzy konsekwentnie ignorują problemy ważne dla niebiałych społeczności. Biznes, działacze legalizacyjni i autorzy ustaw powinni przywiązywać większą wagę do kwestii rasowej sprawiedliwości – a użytkownicy i aktywiści głośno się tego od nich domagać. W innym wypadku ryzykujemy, że legalizacja marihuany stanie się kolejnym sposobem na zwiększenie przywilejów białych.
Przeciwko czarnym i hippisom
Niezależnie od rasy ludzie używają i sprzedają zioło mniej więcej w równych proporcjach. Mimo to, większość aresztowanych w związku z marihuaną to czarni i Latynosi. W Chicago na piętnastu aresztowanych za posiadanie czarnych przypada jeden biały. W Connecticut stosunek wynosi 5:1; a w Wisconsin 10:1. W Nowym Jorku młodzi biali nowojorczycy palą zioło częściej niż jakakolwiek inna grupa. A wciąż blisko 85 procent ludzi aresztowanych za posiadanie to czarni i Latynosi.
Raport ACLU (American Civil Liberties Union) z 2013 roku The War on Marijuana in Black and White (Wojna z marihuaną czarno na białym) daje obraz sytuacji w całych Stanach – czarni Amerykanie są prawie cztery razy częściej aresztowani za posiadanie marihuany, mimo tego, że palą tak samo często, jak biali.
Te dysproporcje mają poważne i daleko idące konsekwencje. Jak raz dostanie się narkotykowe zarzuty, już do końca życia można borykać się z całkowicie legalną dyskryminacją – z odmową przy staraniach o mieszkanie, pracę, kredyt studencki, czy opiekę. Jeśli złamanie prawa kwalifikuje się jako przestępstwo, można nawet utracić prawo do głosowania – w niektórych stanach dożywotnio.
Nie ma przypadku w tym, że „wojna z narkotykami” rozpoczęła się zaraz po tym, jak ruch na rzecz praw obywatelskich osiągnął swoje pierwsze duże sukcesy. Prezydent Richard Nixon chciał zbudować system, który zniszczy czarnych i hippisów. Sam Nixon mówił ( sparafrazowany przez jednego ze swoich sztabowców):
„wszystkim problemom naprawdę winni są czarni, a kluczem do ich rozwiązania jest system, który weźmie to pod uwagę, ale tak, żeby nikt się nie zorientował”.
W wielu częściach Stanów czarny człowiek spacerujący po swojej dzielnicy musi liczyć się z zatrzymaniem przez policję, postawieniem pod ścianą i przeszukaniem. Policjanci szukają marihuany i innych narkotyków, chociaż w większości przypadków żadnych nie znajdują. Wojna przeciwko marihuanie de facto pozbawiła ludzi niebiałych praw obywatelskich. Policja wyważa drzwi. Strzela do czarnych nastolatków, dzieci zastrasza bronią, a nawet terroryzuje zwierzęta. Powala ludzi na ziemię, skuwa ich w kajdanki i zawozi do więzienia. Rozbija rodziny, a dzieciaki wtrąca do sierocińców, bo ich rodzice zapalili marihuanę. Wojna z marihuaną to często pierwszy powód kontaktu z policją dla wielu młodych niebiałych ludzi – w przyszłości narażonych na wykluczenie i dyskryminację.
Często można usłyszeć, że od marihuany się zaczyna. Rozumie się przez to, że najpierw marihuana, a potem heroina.
Dla wielu amerykanów, zwłaszcza młodych niebiałych mężczyzn, rzeczywiście zaczyna się od marihuany – ale nie uzależnienie, tylko odbijanie się od systemu kar, grzywien, długów, bezrobocia, ciągłego nadzoru, nękania przez policję i inne służby.
Warto o tym pamiętać, zarówno w czasie demonstracji na rzecz legalnej marihuany, jak i wtedy, kiedy powstaje legalizacyjne prawo, które reguluje kanabisowy biznes i wpływa na to, od kogo będziemy kupować.
Licencje dla skazanych
Jak piszę o sprawiedliwości rasowej, to nie chodzi mi tylko o większą różnorodność w firmach zajmujących się ziołem – chociaż ta również bardzo by się przydała. Mam na myśli strukturalną i instytucjonalną zmianę. Obecne prawo zakazuje ludziom po wyrokach starać się o licencję na sprzedaż marihuany. Takie zakazy nie powinny istnieć, a sam proces wydawania licencji powinien być dużo łatwiejszy. Sam fakt, że złożenie wniosku kosztuje dziesiątki tysięcy dolarów jest już przykładem dyskryminacji (można by nawet kłócić się o to, że również rasizmu). Natomiast przychody z podatków generowane przez sprzedaż marihuany powinniśmy inwestować przede wszystkim w odbudowę społeczności zniszczonych przez dekady wojny z narkotykami – poszkodowanym zapewnić edukację i wykształcenie, które pozwoli im zostać sprzedawcami. Jeszcze nikt nie wypłacił im należnych reparacji.
Powoli zaczyna się coś w tej sprawie ruszać. Coraz więcej ludzi mówi, że ma już dość. Teraz te głosy ( podnoszone najczęściej przez kolorowe kobiety) muszą dotrzeć do ludzi z branży kanabisowej i działaczy legalizacyjnych. Interesy niebiałych kobiet i mężczyzn reprezentują między innymi takie organizacje jak: Women Grow, the Minority Cannabis Business Association, czy Cannabis Cultural Association. I dzięki ich staraniom tacy wielcy biznesowi gracze jak ArcView, czy the National Cannabis Industry Association, zobowiązały się podjąć działania na rzecz zwiększenia inkluzywności.
Politycy i urzędnicy z Oakland w Kalifornii przegłosowali ostatnio ważną poprawkę. Wnioski o licencję na medyczną marihuanę składane przez ludzi aresztowanych za narkotyki i tych mieszkających w „trudnych dzielnicach” mają być rozpatrywane priorytetowo. Natomiast w Ohio autorzy prawa regulującego obrót medyczną marihuaną zapisali, że najmniej 15 procent licencji musi trafić do ludzi niebiałych. Analogiczna ustawa w stanie Maryland wymaga, żeby agencje zajmujące się jej implementacją aktywnie działały na rzecz rasowej, etnicznej i geograficznej różnorodności przy wydawaniu licencji. Jednym z zadań urzędników jest zachęcanie do składania wniosków przedsiębiorców z grup mniejszościowych.
Najdalej w działaniach na rzecz rasowej sprawiedliwości idzie Adult Use of Marijuana Act (AUMA), nad którym głosować będzie Kalifornia już w listopadzie. AUMA zmniejsza, a w wielu przypadkach anuluje kary za wykroczenia i przestępstwa związane z marihuaną – znosi w ten sposób największą przeszkodę w wejściu na legalny rynek. Zgodnie z zapisami w tej ustawie do biednych społeczności, które na wojnie z narkotykami ucierpiały najwięcej mają trafić setki milionów dolarów inwestycji. Jeżeli AUMA zostanie przyjęta, to rzeczywiście rozpocznie się długi proces wypuszczania z więzień ludzi odsiadujących wyroki za przestępstwa marihuanowe.
Wszyscy mogą robić więcej
Niestety, na każdą reformę prawa regulującego marihuanę, która podejmuje problem nierówności rasowych, przypada kilka, które zupełnie je pomijają – nie wspominając o lobbingu narkotykowych oligarchów chcących zagarnąć zyski i zniszczyć konkurencję.
Problemy, których doświadczają mniejszości rasowe – ciągłe nękanie przez policję, profilowanie rasowe, aresztowania, czy deportacje za przestępstwa narkotykowe – są niestety ignorowane również przez działaczy na rzecz reformy prawa marihuanowego. Legalizacja zioła i zmniejszenie wyroków to za mało. Aktywiści i autorzy ustaw muszą pamiętać o rasowej sprawiedliwości i prawach obywatelskich.
Ci z nas, którzy są uprzywilejowani powinni wykorzystywać ten fakt do wzmacniania głosów ludzi niebiałych i zmuszać branżę marihuanową i aktywistów, żeby wywiązywali się ze swoich obietnic. A polityków, którzy mają gdzieś nierówności rasowe, piętnować. W ten sposób można być dobrym sojusznikiem, wspierającym walkę o prawdziwą równość.
Jeśli jesteś użytkownikiem marihuany, nie kupuj zioła od firm, które ruch na rzecz reformy prawa narkotykowego traktują instrumentalnie, a w rzeczywistości nie dbają ani o równość, ani różnorodność. Za takie fałszywe podejście trzeba zapłacić cenę.
Wśród ludzi zaangażowanych w reformę prawa regulującego marihuanę wciąż zbyt mało wagi przykładamy kwestiom rasowej sprawiedliwości. Jest to niestety wszechobecne zjawisko – dotyczy zarówno działaczy jak i przedsiębiorców.
Moja własna organizacja, Drug Policy Alliance, też mogłaby robić więcej. Ja sam mógłbym robić więcej. Wszyscy muszą robić więcej. A tę robotę można zacząć od zmiany perspektywy na legalizację – z wąskiej, ograniczonej wizji białej większości na wizję, która bierze pod uwagę realne potrzeby społeczności najbardziej dotkniętych przez wojnę z marihuaną. Działacze i autorzy tej reformy powinni zawsze mieć z tyłu głowy, że nie chodzi tylko o legalizację, ale również rasową sprawiedliwość.
***
przekład Dawid Krawczyk
Artykuł ukazał się na stronach The Influence, magazynu piszącego o relacjach ludzi i narkotyków.
**Dziennik Opinii nr 251/2016 (1451)