Warto zapytać, czy mamy moralne prawo, by za pomocą mediów i celebrytów wskazywać Afrykanom zbrodniarzy i pouczać ich, co mają z nimi robić.
Jakub Szafrański: W ostatnich tygodniach światowe media dużo pisały o Afryce. Dyskusję rozpoczął film rozpowszechniony w internecie przez organizację Invisible Children. Co to za klip?
Paweł Średziński: Półgodzinny klip Kony 2012 ma zwrócić uwagę na postać dowódcy ugandyjskiej Armii Bożego Oporu (LRA) i doprowadzić do jego szybkiego aresztowania. Joseph Kony ścigany jest przez Międzynarodowy Trybunał Karny pod zarzutem ludobójstwa. Co ciekawe, w ciągu dwóch tygodni od opublikowania filmu, który bije rekordy wyświetleń na Youtube’ie, Międzynarodowy Trybunał Karny wydał pierwszy w swojej dziesięcioletniej historii wyrok skazującego. Sprawa dotyczyła Thomasa Lubangi z Demokratycznej Republiki Konga, a zarzuty były niemal identyczne, jak te stawiane Konemu, czyli masowe porwania, morderstwa, gwałty i grabieże.
Czy te wydarzenia i szerokie zainteresowanie z jakim się spotkały, wpłyną na sytuację ludzi pokrzywdzonych w ciągnących się od lat, lokalnych konfliktach Afryki?
Obawiam się, że przyczynią się jedynie do umocnienia stereotypowego postrzegania Afryk, jako kontynentu opanowanego przez watażków, gdzie cała cywilna ludność przymiera głodem lub cierpi z braku wody, a nieliczne „cywilizowane” oazy spokoju oferują safari w pięknych rezerwatach przyrody. Dostajemy taki obraz: Kony, Lubanga = Afryka. Mało osób będzie kojarzyć problem z konkretnym regionem. Prowadziłem w ramach projektu Fundacji „Afryka Inaczej” całoroczny monitoring polskich mediów pod kątem prezentowania Afryki i jej mieszkańców. Wynika z niego ewidentnie, że media koncentrują się na negatywnym przekazie, a jednocześnie nie potrafią tych „bied Afryki” lokalizować, zachowując się tak, jakby Afryka była jednym krajem. Poza tym nasza percepcja warunkowana jest przez bardzo uproszczony podział na walczących o demokrację i tyranów, dobro i zło. Wracając jednak do klipu – Joseph Kony w Polsce bardzo dobrze został już opisany przez Wojciecha Jagielskiego w jego reportażach publikowanych w prasie i w książce Nocni Wędrowcy. W klipie przedstawiony zostaje bardzo wybiórczo i zdawkowo. Autorzy posługują się nieaktualnymi danymi i rysują wizję Ugandy, która może być zabójcza dla całego regionu.
Przedstawiciele władz Ugandy zdecydowanie oprotestowali film.
Bo pozostawia on wrażenie, że jedynym rozwiązaniem jest zbrojna interwencja Zachodu. Podkreśla nieudolność miejscowych władz, a więc samych Ugandyjczyków i zarzuca niemoc światowym mocarstwom, próbując sprowokować je do działania przez presję, jaka mają wytworzyć internauci. Natomiast tajemnica funkcjonowania afrykańskich dyktatorów i watażków kryje się w rozgrywkach na szczeblu międzynarodowym i złożonych uwarunkowaniach polityczno-gospodarczych. Nikt nie nazwie zbrodniarzem obecnego króla Maroka Mohammeda VI. Skala represji politycznych i etnicznych w Maroku jest co prawda znacznie mniejsza niż w Sudanie czy swego czasu w Ugandzie, ale ofiar (weźmy choćby rdzennych mieszkańców Sahary Zachodniej) i tak jest zbyt dużo, by o nich milczeć. Interesy Hiszpanii i szerzej Unii Europejskiej prowadzone z Marokiem narzucają jednak dyplomatyczną „delikatność”. A dlaczego mimo międzynarodowego nakazu aresztowania przy władzy pozostaje prezydent Sudanu Omar al-Bashir? Chronią go Chiny, którym gwarantuje on dostęp do Sudanu. Chińskie władze nie wymagają też o od swoich partnerów w takich krajach jak Sudan przestrzegania praw człowieka. Joseph Kony pozostaje przez wiele lat nieuchwytny także dzięki różnym układom i zależnościom choć w skali lokalnej.
Warto więc zapytać, czy my jako mieszkańcy krajów Północy mamy moralne prawo, by za pomocą mediów i celebrytów wskazywać Afrykanom zbrodniarzy i pouczać ich, co mają z nimi robić. To tak, jakby mieszkańcy krajów Afryki sami nie wiedzieli, kto jest zły a kto nie. Takie założenie i oparte o nie akcje prewencyjne nie odnoszą żadnego, pozytywnego skutku, co dobrze pokazują próby z niedalekiej przeszłości, jak choćby interwencja Amerykanów w Somalii.
Uzasadnienia dla zaangażowania bogatych krajów w politykę krajów Afryki nie należy szukać w moralności tylko w handlu i gospodarce surowcowej?
Tak, i nie ma potrzeby tworzenia do tego jakichś teorii spiskowych. Po prostu wiadomo, że Kony’ego wspierał wspomniany al-Bashir, któremu zależało na destabilizacji Ugandy, której rząd, z kolei, angażował się w Sudanie Południowym. Jest to uwarunkowanie regionalne, chociaż za sprawą chińskiego poparcia dla al-Bashira, wpisuje się również w politykę globalną.
Jak się do tego ma akcja Invisible Children?
Pomija najistotniejsze i zarazem najtrudniejsze wątki, stając się zwykłą kampanią marketingową mającą na celu gromadzenie funduszy i generowanie zainteresowania. Choćby udało się zebrać miliony, to dopóki sami Ugandyjczycy, Kongijczycy czy Sudańczycy nie zaangażują się w rozwiązanie problemu, cała operacja jest skazana na porażkę. Próbujemy otulić Afrykę kożuchem własnych wyobrażeń na jej temat.
Przykładamy do nich własną miarę? Może to wyrzuty sumienia?
Raczej próba budowania obrazu siebie samych jako ludzi cywilizowanych, innych, lepszych, a więc również przewrotna próba zapomnienia o własnych grzechach. Dla mnie to niepojęte, bo wciąż pamiętam telewizyjne obrazy z wojny na Bałkanach. Co jest lepszego w europejskich zbrodniarzach od zbrodniarzy z Kongo, Ugandy czy Rwandy? Masowe porwania, gwałty i mordowanie cywilów pokazuje się jako rzecz niebywałą, a opinia publiczna reaguje zaskoczeniem i oburzeniem. Z drugiej strony to dobrze, że nie jesteśmy obojętni na takie obrazy.
Czy wątpliwości wokół Invisible Children i zaangażowanie celebrytów w pracę dużych fundacji jakoś zmieniają dotychczasowe formy pomocy humanitarnej?
Kliknięcie w zasugerowany link nie jest wyrazem zaangażowania. Przeciwnie, może być protezą, próbą pozbycia się poczucia odpowiedzialności. Humanitarne organizacje pozarządowe powinny działać lokalnie, skupiać się na problemach konkretnych ludzi z konkretnych regionów i działać przez współpracę z nimi samymi. W Afryce często mamy do czynienia z sytuacją, gdy kilkanaście lub kilkadziesiąt kultur funkcjonuje w ramach jednego kraju. Próba ogarnięcia takiej różnorodności może dać co najwyżej złudzenie panowania nad problemem, a nawet złudzenie właściwego zidentyfikowania problemu. Na przykład Joseph Kony już od jakiegoś czasu działa poza Ugandą, przemieszczając się na granicy Południowego Sudanu, Republiki Środkowoafrykańskiej i Konga. Jego wypędzenie jest sukcesem Ugandyjczyków i to trzeba podkreślać. Bardzo łatwo jest zaognić zadry z czasów kolonialnych, ponieważ samodzielność tych ludów jest ściśle związana z ich poczuciem godności – podobnie jest zresztą z nami. Tylko lokalni działacze są w stanie wyzwolić atmosferę pozytywnej zmiany i wolę podjęcia kroków ku polepszeniu bytu społeczności, którą reprezentują.
Invisible Children złamała pewne zasady świadomie. Gniew komentatorów wzbudziło wykorzystanie języka showbiznesu i ulicy, bo jest to jednocześnie wytknięcie nieskuteczności dużym instytucjom i ich funkcjonariuszom.
Ja sam jestem przeciwny negowaniu tej czy jakiejkolwiek innej inicjatywy mającej na celu dobro pokrzywdzonej w konflikcie zbrojnym ludności cywilnej. Nad językiem i doborem słów w tak delikatnej sprawie, gdy chodzi o życie i los setek tysięcy ludzi, trzeba się jednak znacznie mocniej zastanowić. U komentatorów, polityków czy urzędników Międzynarodowego Trybunału Kryminalnego dane słowa mogą wzbudzić wstyd. Gorzej, gdy budzą gniew osób, których bezpośrednio dotyczą.
Autorzy filmu Kony 2012 chcą zbudować sobie zaplecze z amerykańskich licealistów i studentów, którzy na co dzień nie angażują się społecznie. Mówią po prostu językiem, którym posługuje się młodzież.
Zebranie dużej ilości kliknięć czy fanów na profilu serwisu społecznościowego i stosowanie tych liczb jako formy nacisku na instytucje jest pomysłem chybionym. Organizacja pozarządowa krytykująca duże instytucje powinna wyróżniać się przede wszystkim wiedzą ekspercką, znajomością przepisów i procedur oraz konsekwencją. Podam przykład. Moja rodzima fundacja czyli Afryka Inaczej wspiera działalność Western Sahara Resource Watch. Jest to platforma dla wielu niezależnych ludzi i organizacji działających na terenie swoich krajów. Jej głównym zadaniem jest egzekwowanie od rządów krajów Wspólnoty Europejskiej uwzględnienia praw zachodniosaharyjskiej ludności, której terytorium jest okupowane przez Maroko, w handlowych relacjach europejsko-marokańskich. Na terenie Sahary Zachodniej znajdują się i eksploatowane są potężne złoża fosforytów i innych cennych minerałów. W zachodniosaharyjskich wodach odławia się z kolei ogromne ilości ryb, które trafiają na europejski rynek. Unia Europejska uiszczała duże opłaty za możliwość korzystania przez jej flotę z tych surowców, ale wbrew ustaleniom dochód z tych porozumień dotyczących rybołówstwa nie trafiał do Saharyjczyków, tylko do Marokańczyków. W rezultacie naszych działań w ubiegłym roku udało się nakłonić europosłów do zagłosowania przeciwko przedłużaniu umowy z Marokiem. Za tymi działaniami nie stał żaden budżet, a jednak liczne listy, spotkania informacyjne i opinie, jakie nasi działacze wystosowują do europarlamentarzystów odniosły wymierny skutek, pomimo silnego pro-marokańskiego lobby w UE. Oczywiście to nie są spektakularne działania. Nie usłyszysz o nich w telewizji ani nie przeczytasz w żadnej z gazet.
Celowo pomijacie przedstawicieli mediów i opinię publiczną?
Przypadek Sahary Zachodniej jest wyjątkowy, bo nie interesuje polskich mediów i opinii publicznej. Z jednej strony tłumaczy to zasada, którą ja nazywam „prawem trupokilometrów”, im coś jest dalej od nas, tym nas mniej interesuje i zabija większość newsów. Po drugie Sahara Zachodnia, jako była kolonia hiszpańska interesuje bardziej hiszpańskie media. Kolejna sprawa, o której powinniśmy pamiętać, to fakt, że zwracając się do nieprzygotowanego odbiorcy możemy tylko bazować na stereotypach lub niechcący stereotypy budować. Pewną kompetencję u szerokiej publiczności byłyby w stanie wytworzyć media, ale te rządzą się swoimi prawami, i kroją newsy na miarę oczekiwań czytelników, i trudno wymagać, aby Afryka stanowiła motyw przewodni polskich newsroomów. Warto jednak podejmować działanie pozytywne i zachęcać media do tematyki afrykańskiej. Dlatego zamiast ganić dziennikarzy można docenić wysiłek tych, którzy forsują wartościowe z punktu widzenia osób pochodzenia afrykańskiego tematy. Współczesne oblicze Afryki jest różnorodne. Oprócz obrazów, które znamy z przekazów humanitarnych, są też pozytywne przykłady. Kiedy badaliśmy w skali ogólnopolskiej Polaków w 2010 roku i zapytaliśmy o noblistów z Afryki, nikt nie potrafił wymienić ani jednego z nich. Były za to „plemienne tańce”, „ludziki z baobabu”, „wojny” i „brak wody”. Nikt nie mówi, żeby ignorować fakt, że w wielu krajach Afryki panuje głód czy susza. Trzeba jednak te problemy zlokalizować i nazywać to po imieniu: nie głód w Afryce, ale głód w konkretnym jej rejonie, kraju. Poza tym warto też pisać o zwycięstwie demokracji w Ghanie. O rozwoju nowych technologii w Afryce. I o tym, że Afryka jest kontynentem z ogromnym potencjałem. Należy mieć tego świadomość i z tym większym przekonaniem mówić o krajach, które ten stan przezwyciężyły.
Paweł Średziński – z wykształcenia dziennikarz, historyk i politolog, wspólnie z Mamadou Dioufem prowadzi Fundację „Afryka Inaczej” i współtworzy portal Afryka.org.