Ukraińska kontrofensywa określi kształt Europy. Wiemy, że coś ma się wydarzyć, że będzie to ważne, ale nie wiemy, kiedy, gdzie ani co. To niespodzianka, której pragniemy i boimy się jednocześnie.
– Oczekiwania związane z ukraińską kontrofensywą są przeszacowane – powiedział parę dni temu w wywiadzie dla „Washington Post” Ołeksij Reznikow, minister obrony Ukrainy. Wyraził też obawę, że wśród sojuszników Ukrainy może zapanować emocjonalne rozczarowanie, jeśli w wyniku wiosennej operacji ukraińska armia nie dokona spektakularnych postępów.
Słowa Reznikowa najlepiej świadczą o skali napięcia, które rośnie w oczekiwaniu na działania ukraińskich sił zbrojnych na froncie. Napięciu towarzyszy nadzieja na przełom, nastrój chwilami staje się wręcz podniosły, bo ważą się losy nie tylko Ukrainy. Ukraińska kontrofensywa określi kształt Europy. W odróżnieniu od koronacji angielskiego króla, która nie określi niczego.
Oprócz nadziei pojawiają się też obawy, że może się nie udać, przełom nie nastąpi, perspektywy pokoju i bezpieczeństwa dla całego regionu oddalą się i nadal będziemy obserwować pozycyjną wojnę na wyniszczenie, której symbolem stał się Bachmut – miasto-twierdza, której ukraińska armia skutecznie broni przed trwającym od sierpnia szturmem wojsk rosyjskich. A także kolejne bestialskie ataki rakietowe na ukraińskie miasta, w których giną cywile.
Trzeba jednak przyznać, że studząc emocje i urealniając oczekiwania wobec najbliższych działań ukraińskiej armii, Reznikow stawia się w pozycji osoby, która musi w odbiorze światowej publiczności zneutralizować własny sukces. Bo za zbudowanie napięcia wokół kontrofensywy odpowiada przede wszystkim informacyjno-polityczna i wojskowa strategia Ukrainy, która skutecznie spowija nas „mgłą wojny”. Wiemy bowiem, że coś ma się wydarzyć, że będzie to znaczące i ważne, ale nie wiemy, kiedy, gdzie ani co dokładnie się wydarzy. To niespodzianka, której pragniemy i boimy się jednocześnie.
Dwa drony na Kremlu
Za to Rosja ma wyłącznie powody do strachu, zwłaszcza że w ostatnich tygodniach Ukraina swoimi działaniami wywiera na agresorze ogromną presję. W rosyjskich miastach, przede wszystkim tych zbliżonych do granicy z Ukrainą płoną zakłady zbrojeniowe, rafinerie, składy amunicji i paliwa, wykolejają się pociągi towarowe. W nocy z 2 na 3 maja dwa drony wleciały na teren Kremla, gdzie zostały zestrzelone. Odłamki jedno z nich wywołały niegroźny pożar kopuły pałacu senackiego. W środę 3 maja administracja prezydenta Rosji w oficjalnym komunikacie oświadczyła, że poprzedniej nocy doszło do próby zamachu na Władimira Putina. Jednocześnie rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow przyznał, że Putina tej nocy na Kremlu nie było, podobno pracował wtedy w swojej podmoskiewskiej rezydencji w Nowo-Ogariowie.
czytaj także
Ale tylko podobno, bo Putina na żywo już od paru tygodni nikt nie widział, służba prasowa i lojalne media publikują tzw. konserwy, czyli przygotowane na zaś materiały, w których występuje prezydent. Konserwy są manipulowane tak, żeby udawać, że są świeże i dotyczą spraw bieżących. Spekulacje wokół przedłużającej się nieobecności rosyjskiego prezydenta rozwiała dopiero parada na placu Czerwonym z okazji Dnia Zwycięstwa. Putin był w dobrej formie, ale obchody były bardzo skromne i bardzo krótkie. Rok temu obawialiśmy się, że w swoje ulubione święto Putin ogłosi mobilizację albo powie, że zrzuci bombę atomową. W tym roku kierunek lęków się odwrócił, to w Moskwie obawiano się tego, co zrobi Ukraina, cięto więc program ze względów bezpieczeństwa.
Uroczystości z okazji 9 maja minęły spokojnie, ale drony nad Kremlem, jak każda zagadka, wciąż wywołują emocje. Dla części ekspertów to była oczywista kremlowska prowokacja, która może posłużyć jako usprawiedliwienie ataku np. na kijowski kwartał przy Bankowej. Zdaniem najbardziej fatalistycznych komentatorów na Kremlu mogą w ten sposób szukać pretekstu do ataku taktyczną bombą atomową. Bo poza ostrzałami rakietowymi i zabijaniem cywilów Rosja nie ma czym odpowiedzieć na ukraińską kontrofensywę. Poza tym rzekomy zamach na głowę państwa miałby mobilizować Rosjan do większego poparcia działań Putina w Ukrainie.
Nie brakuje też osób przekonanych, że rosyjskie służby nie porwałyby się na operację, która naruszałaby tabu i przedstawiała miejsce koncentracji władzy jako miejsce, które w ogóle może zostać zaatakowane. W końcu moskiewski Kreml to dla rosyjskiego imperializmu święte świętych. Rosjanie, i nie tylko zresztą oni, do niedawna żyli w przekonaniu, że Moskwa i Kreml są chronione przez najbardziej zaawansowane systemy obrony. To, że dwa bezzałogowe samoloty przedarły się przez te systemy, może oznaczać, że systemy są przestarzałe albo że w ogóle ich nie ma. A to nie wpływa na mobilizację, raczej sieje w rosyjskim społeczeństwie strach i defetyzm.
Do tego ukraińska armia poinformowała, że w nocy 4 maja podczas jednego z regularnych w ostatnich dniach rosyjskiego ostrzału zestrzeliła z systemu Patriot rakietę Kindżał. Czyli pocisk hipersoniczny i dumę rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego. Bo Rosjanie twierdzili, że nie istnieje żaden zachodni system obrony przeciwrakietowej, który mógłby sobie z Kindżałem poradzić.
Do napiętej atmosfery dołożyło się też czasowe zamknięcie mostu Krymskiego 6 maja. Co prawda tylko na pewien czas, ale wystarczyło, żeby podgrzać nastroje i wzbudzić panikę. Ostatnio na Krymie płonęły obiekty wojskowe, więc nietrudno sobie wyobrazić, że mogłoby dojść do ponownej próby zerwania przeprawy między półwyspem i Krajem Krasnodarskim.
Prigożyn się wkurzył
Jakby złych wieści brakowało, korzystając z narastającego napięcia, szef Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn zwyzywał od kurew ministra obrony Szojgu i dowódcę tzw. specoperacji Walerija Gierasimowa. Zagroził, że jeśli sztab generalny i rosyjskie Ministerstwo Obrony nadal będą blokować dostawy amunicji dla jego najemników, to zaraz po 9 maja wycofa się z Bachmutu. A to oznaczałoby absolutny triumf ukraińskich sił zbrojnych, które były w stanie utrzymać obronę miasta od sierpnia.
Bez wagnerowców, do pewnego momentu zasilanych przez skazańców, mierzone w metrach postępy Rosjan w Bachmucie nie byłyby w ogóle możliwe. By je osiągać, Prigożyn stosuje metodę tzw. mięsnych szturmów, czyli po prostu rzuca najsłabiej wyszkolonych i wyposażonych najemników na pewną śmierć po to, by zdobyć informację o pozycjach ukraińskiej armii.
Gdy Prigożyn wystąpił na początku maja ze swoim ultimatum w sprawie amunicji, spekulowano, że w obawie przed nadchodzącym nieuchronnie atakiem ukraińskiej armii szef Grupy Wagnera chciałby po prostu wycofać się ze swoimi jednostkami i w ten sposób uchronić je przed totalnym rozbiciem. Prigożynowi podobno obiecano nowe dostawy broni, ale nie zanosi się, że jego konflikt z Szojgu, czy właściwie jego kolejna odsłona, zostanie zakończony.
Prigożyn z okazji Dnia Zwycięstwa wysłał Putinowi pocztówkę z frontu. Kiedy 9 maja cała Moskwa stroszyła pióra w galowych mundurach, szef najemników opublikował filmiki, na których w mundurze bojowym w towarzystwie żołnierzy nadal skarży się na brak pocisków i dywaguje, czy zadowolony dziadek gdzieś tam daleko nie myli się przypadkiem w swojej strategii i czy nie jest skończonym debilem. I chociaż sam Prigożyn nie wyjawia, kogo ma na myśli, komentatorzy orzekli: Putin jest debilem. W innym filmiku z 9 maja dowódca wagnerowców oskarżył jedną z rosyjskich brygad, że uciekła z pozycji w Bachmucie, a Ministerstwo Obrony nazwał ministerstwem intryg.
Sytuacja na froncie z rosyjskiej strony przypomina chaos, ale trzeba być ostrożną. Konkurencja między regularnymi wojskami i oddziałami najemników to jedna ze strategii prowadzenia tej wojny przez Kreml. Nawet jeśli powstała mimowolnie.
Czy nazywać to kontrofensywą?
Na giełdzie scenariuszy, jakie może realizować ukraińskie dowództwo, jest właśnie zmasowany atak na Bachmut, by odbić zajęte przez Rosjan części miasta. Ewentualnie siły zbrojne Ukrainy mogą uderzyć od północy na Ługańsk, ale chyba najbardziej prawdopodobny wydaje się atak na pozycje rosyjskie na południu, w kierunku Melitopola, by odciąć połączenie okupowanym przez Rosjan terenom z Krymem.
Musimy uzbroić się w cierpliwość. Nawet w Pentagonie nie wiedzą, co zamierza Kijów. Po wycieku amerykańskich dokumentów, zawierających niejawne informacje na temat przebiegu wojny, strona ukraińska przestała dzielić się z sojusznikami swoimi planami. O tym, jaki jest plan ataku, wie podobno tylko kilka osób.
Część ekspertów radzi, żeby wyczekiwanej operacji sił zbrojnych Ukrainy nie nazywać kontrofensywą, bo nie trwa w tej chwili żadna ofensywa z drugiej strony. Rosjanie zastygli na pozycjach obronnych i obecną linię frontu chcieliby zachować, potencjalnie nawet jako linię przyszłego rozgraniczenia w przypadku korzystnego dla Rosji zawieszenia broni. Ukraińska ofensywa, poza tym, że ma odbić okupowane terytoria, ma też za zadanie pozbawić Moskwę złudzeń na polityczne zakończenie wojny zgodne z oczekiwaniami Kremla, który liczy przede wszystkim na zmęczenie – samej Ukrainy i jej sojuszników.
„Zarzucić wroga czapkami”
Pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę wytworzyła własny słownik. Właściwie to kilka słowników, w co najmniej kilku językach. Od lutego 2022 roku, równolegle do tego, że Rosja tę wojnę przegrała już w pierwszych dniach, można było usłyszeć ostrzeżenia przed szapkozakidatielstwem. Ten rzeczownik dosłownie oznacza zarzucanie czapkami, a idiomem stał się za sprawą słów wypowiedzianych podczas wojny krymskiej w latach 1853–1856. Jeden z rosyjskich generałów uspokajał głównodowodzącego przed bitwą, mówiąc: „zarzucimy wroga czapkami”. Bitwę carska armia przegrała. Jako jedno słowo to sformułowanie weszło do języka i oznacza lekkomyślność, przekonanie o tym, że wygrana przyjdzie łatwo i małym kosztem. Coś jak hurraoptymizm, ale z wyraźną wojenną konotacją. Szapkozakidatielstwo zgubiło Putina rok temu.
Ukraińcy rozumieją, że nie zarzucą Rosjan czapkami. Rozmiar oczekiwań i nadziei pokładanych w wiosennej ofensywie ukraińskiej armii nie jest wyrazem naiwnej nadziei, że na trzy cztery uda się rozbić rosyjskie wojska w pył.
czytaj także
To wielkie napięcie, które towarzyszy czekaniu na ofensywę, jest odzwierciedleniem wysiłku, jaki wykonało całe ukraińskie społeczeństwo, by się do tej ofensywy przygotować. To ponad rok niewiarygodnej wręcz mobilizacji na każdym poziomie. To nie tylko ofiara i praca wojskowych, to także nieprzerwane zaangażowanie wolontariuszy, urzędników, pracowników ochrony zdrowia i służb komunalnych, nauczycieli, wykładowców, elektryków, kolejarzy, dziennikarzy, ludzi kultury, polityków. A właściwie przedstawicieli każdego zawodu, wszystkich ludzi, którzy w Ukrainie i poza nią codziennie rano wstają do szkoły i pracy, dając w ten sposób wyraz sile ducha całego społeczeństwa postanowionego w obliczu zbrodniczej, niesprawiedliwej i niczym niesprowokowanej wojny.
Od ponad roku Ukrainki i Ukraińcy opłakują ofiary rosyjskiej agresji, by od razu wrócić do swoich zajęć i obowiązków, bo działanie jest warunkiem koniecznym przetrwania. I zwycięstwa.
W sensie wojskowym i politycznym wynikiem ofensywy będzie pochodną wsparcia sojuszników, o które niestrudzenie zabiegali ukraińscy liderzy i dyplomaci. Czyli dostaw broni, technologii i szkoleń, no i pieniędzy. Dla Ukrainy to kluczowe, by niezależnie od wyniku ofensywy Zachód nie przerwał tego wsparcia.
Springer: Ukraińcy walczą, a Zachód gada, jak tu na powojennej odbudowie zarobić dobry hajs
czytaj także
Ukraińcy mają świadomość, że skala tego wspólnego wysiłku może być nie do powtórzenia. Nie tylko dlatego, że społeczeństwa państw sojuszniczych powoli i nieuchronnie męczą się wojną i odczuwają coraz większe zobojętnienie wobec jej ofiar. Także dlatego, że zasoby Zachodu są ograniczone, a w USA zbliżają się wybory.
Niezależnie od tego, jakie odpowiedzi przyniesie wiosenna (kontr)ofensywa ukraińskiej armii, pamiętajmy, że naszym obowiązkiem jest zachować spokój i wspierać Ukrainę.