„Niech to będzie ostatni dzień wojny” – powiedział wzruszony do łez dowódca kolumbijskiej partyzantki.
23 czerwca, kiedy wszystkie przekazy medialne tonęły w gęstych oparach Brexitu, kolumbijski rząd i guerrilla FARC podpisały w Hawanie zawieszenie broni po 52 latach konfliktu zbrojnego, w wyniku którego śmierć poniosło ponad ćwierć miliona ludzi, a 6 milionów musiało opuścić swoje domy, plasując Kolumbię na drugim miejscu na świecie, jeżeli chodzi o liczbę uchodźców wewnętrznych, zaraz po Syrii.
W ceremonii na Kubie, gdzie od czterech lat toczą się negocjacje pokojowe, udział wzięli sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon, Raul Castro, wysłannicy MSZ Norwegii, która pełni rolę mediatora, przedstawiciele Wenezueli i Chile – krajów obserwujących negocjacje, a także dyplomaci z USA.
„Niech to będzie ostatni dzień wojny”, powiedział wzruszony do łez reprezentant FARC, Timoleón „Timochenko” Jiménez, ściskając dłoń prezydenta Kolumbii Manuela Santosa.
Reprezentacja polityczna FARC
Stronom udało się osiągnąć porozumienie we wszystkich sześciu tematach z uzgodnionej na początku agendy. Po pierwsze w kwestii reformy rolnej, bo to właśnie brak dostępu chłopów do ziemi – należącej w większości do kilku najbogatszych rodzin – zapoczątkował konflikt zbrojny. Potem, w kwestii produkcji i przemytu kokainy, gdzie rząd i guerrilla zgodziły się, że militaryzacja i spryskiwanie plantacji środkami toksycznymi nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, a mają bardzo negatywne skutki społeczne. FARC zgodziło się pomóc we wprowadzaniu upraw zastępczych, choć wiąże się to ze spadkiem dochodów.
Kolejny punkt dotyczył reprezentacji politycznej FARC. Ustalono, że regiony, gdzie brak dostępu do ziemi zapoczątkował wojnę, będą mieć w Kongresie reprezentantów z tych terenów. Niektórzy partyzanci zostaną objęci amnestią i będą mogli kandydować w wyborach. Kandydować będą też przywódcy chłopscy, którzy nie brali udziału w walce zbrojnej, ale związani są z ramieniem politycznym partyzantów. Nie wiadomo jeszcze, czy FARC przeistoczy się w partię polityczną, w ruch społeczny, czy też poprze istniejące już partie lewicowe.
„Na razie partyzanci rozmawiają ze wszystkimi, przede wszystkim z lewicowym Polo Democráctico. Ale na zebraniu, gdzie FARC szukało politycznych aliansów, była nawet minister pracy z konserwatywnego rządu Santosa Clara Rojas, która też wywodzi się z Polo”, mówi Diego Marín, polityczny uchodźca z Kolumbii, który teraz obserwuje proces pokojowy jako badacz Uniwersytetu w Oslo.
Trzy ostatnie tematy okazały się jeszcze trudniejsze: ofiary konfliktu (i odszkodowania dla nich i ich bliskich), mechanizmy przyjęcia i konsultacji umowy pokojowej. Wreszcie – koniec konfliktu zbrojnego.
„Temat ofiar był kluczowy, bo oznacza sprawiedliwość dla obu stron konfliktu. FARC przyznało się do popełnienia zbrodni wojennych, a rząd musiał przestać się ukrywać za retoryką wojny z terrorem i przeprosić za cywilne ofiary wojska. W tym również za skandal, w którym żołnierze porywali i zabijali cywili, po czym przebierali ich w mundury FARC, aby zainkasować premie” – opowiada norweski dyplomata, który brał udział w negocjacjach pokojowych i dodaje: „Porozumienie w tej kwestii pozwoli Kolumbijczykom odłożyć tragiczne wydarzenia w przeszłość i żyć dalej”.
Referendum i zawieszenie broni
Tak zwane mechanizmy przyjęcia i konsultacji umowy pokojowej to w praktyce referendum, gdzie Kolumbijczycy będą mogli poprzeć lub odrzucić końcową umowę pokojową partyzantki z rządem. Dzisiejsze sondaże pokazują 60% poparcia dla traktatu pokojowego, ale poparcie to może stopnieć w wyniku kampanii strachu byłego prezydenta Álvaro Uribe, który od początku bojkotuje negocjacje. „Choć dziś w Kongresie partia Uribe wydaje się słaba i odizolowana, Uribe nadal cieszy się ogromnym poparciem w wielu regionach kraju”, ostrzega Diego Marín.
Zawieszenie broni i koniec konfliktu zbrojnego odłożono na sam koniec, choć były jednym z pierwszych punktów agendy. FARC kilkakrotnie jednostronnie przerywało ogień podczas negocjacji pokojowych, ale rząd odrzucał obustronne zawieszenie broni, argumentując że dałoby to partyzantce szansę dozbrojenia. Warunki złożenia broni okazały się też bardzo newralgicznym tematem. Dowódcy FARC podkreślali, że to jak „zdjęcie grupowe podsumowujące 50 lat wojny”. Dlatego nie chcieli przystać na rządowe warunki i udało im się w końcu przeforsować wiele rozwiązań.
Lektura historii Kolumbii
„Pozostaje zszyć to wszystko jako traktat pokojowy, to powinno się udać już wkrótce, jeżeli nie pod koniec lipca, to do jesieni”, mówi norweski dyplomata. Zapytany o nadchodzące wezwania wskazuje najpierw na niepewny wynik referendum, a potem na implementację umowy pokojowej, która na pewno okaże się trudna w praktyce. „Nie wiadomo też, czy FARC pozostaną jednym głosem, czy nie nastąpi rozłam. Dla niektórych partyzantów złożenie broni i przejście do przygotowanych dla nich obozów oznaczać może poddanie się wrogowi”.
Diego Marín uważa, że rozłam w FARC raczej nie nastąpi, skoro partyzantce udało się zachować jedność podczas całego procesu negocjacji. Obawia się natomiast, że podpisane w czerwcu zawieszenie broni to niestety nie koniec przemocy w Kolumbii. Kiedy w latach 80. FARC próbowało złożyć broń i przejść do polityki jako ugrupowanie Unia Patriotyczna, w której skład weszło również wielu ludzi lewicy spoza partyzantki, zamordowanych zostało pięć tysięcy członków partii, w tym dwóch kandydatów na prezydenta. „Dowódcy FARC, z którymi przeprowadzam wywiady, mówią ze spokojem, że wielu z nich pewnie zginie w zamachach po podpisaniu umowy pokojowej. Że żadna partyzantka w Kolumbii nie składa broni bez śmierci dowódców. To jest ich lektura historii własnego kraju” – kończy Marín.