Twój koszyk jest obecnie pusty!
Karaiby w ogniu Trumpa
Rzekoma walka z „narkoterroryzmem” wpisuje się w rasistowską wizję świata, w której imigranci z południa odpowiadają za zbrodnię i bezprawie.
Osiem okrętów wojennych, nuklearna łódź podwodna, dziesięć tysięcy żołnierzy, a wkrótce także największy lotniskowiec świata – USA ponownie demonstrują siłę na Morzu Karaibskim. Amerykańska marynarka manewruje u wybrzeży Trynidadu i Tobago, zaledwie 11 kilometrów od Wenezueli. Trzy tygodnie po przyznaniu Pokojowej Nagrody Nobla Corinie Machado jej marzenie o „zmianie reżimu” w Caracas zaczyna przybierać realny kształt. Trump zapowiada pierwszą od 1989 roku inwazję w regionie – powrót do imperialnej tradycji „dyplomacji działa”.
Oficjalnie powodem militarnego ożywienia w regionie są narkotyki. Niekończąca się krucjata antynarkotykowa od dekad służy Waszyngtonowi jako pretekst do mieszania się w sprawy krajów położonych na południe od Rio Grande. Jednak walka z narkotykami nie uzasadnia wysyłania marines, dlatego pod wodzą Trumpa sięga się po hybrydę dwóch dogmatów amerykańskiej polityki zagranicznej: wojny z narkotykami i wojny z terroryzmem. „Narkoterroryzm” ma być bezpośrednim pretekstem do agresji na Wenezuelę. Prezydent Maduro i jego poplecznicy będą traktowani jak Al-Kaida.
Inwazja na Wenezuelę wydaje się przesądzona, ale nie musi być jedynym zamachem stanu zaplanowanym przez Trumpa. Coraz częściej grozi też Kolumbii – krajowi, który w przeciwieństwie do Wenezueli rzeczywiście produkuje kokainę. Podczas niedawnego briefingu Trump nazwał pierwszego lewicowego prezydenta tego kraju, Gustavo Petro, „bandytą” i „złym człowiekiem”. „Podejmiemy bardzo poważne działania przeciwko niemu i jego krajowi. Wprowadził swój kraj w pułapkę śmierci,” – zapowiedział.
Petro trafił właśnie na tzw. listę Clintona – amerykański spis osób objętych sankcjami finansowymi, stosowany od lat 90. wobec kolumbijskich polityków powiązanych z kartelami. Dowodów na jego związki z narkobiznesem nie ma, a decyzji nie poprzedziło żadne formalne postępowanie. To ruch czysto polityczny po serii napięć z Waszyngtonem. Wcześniej, za udział w proteście w Nowym Jorku przeciwko ludobójstwu w Gazie, prezydenta Kolumbii pozbawiono amerykańskiej wizy.
Nie wiemy, bo nie musimy wiedzieć
Według administracji Trumpa Petro nie zrobił nic, by powstrzymać produkcję kokainy w Kolumbii. Jako dowód przywołuje się dane ONZ, które mówią o wzroście „potencjalnej produkcji kokainy”. Nie oznacza to jednak, że kraj rzeczywiście wytwarza więcej narkotyku, zresztą, jak sama instytucja przyznaje „dane dotyczące potencjalnej produkcji kokainy są ograniczone”. Petro odpowiada, że jego rząd skonfiskował najwięcej kokainy w historii świata. Posty o tonach przechwyconego narkotyku kończy zdaniem: „obyło się bez zabijania”.
To czytelne odniesienie do nowego amerykańskiego sposobu na walkę z przemytem – zrzucanie bomb na motorówki na międzynarodowych wodach, bez deklaracji wojny przez Kongres ani przedstawienia dowodów. Eksperci ostrzegają o możliwych egzekucjach pozasądowych. Trump mówi: „Wątpię, żebyśmy mieli prosić o deklarację wojny. Po prostu zabijemy ludzi, którzy wwożą narkotyki do naszego kraju. Będą po prostu martwi”.
Według Associated Press to już 64 – w większości anonimowe – ofiary piętnastu amerykańskich ataków na Karaibach i Pacyfiku. Niektórzy z tych, których nazwiska udało się poznać, nie mieli żadnych powiązań z mafiami narkotykowymi. Alejandro Carranza, z Santa Marty, wypłynął na połów makreli i tuńczyków, które o tej porze roku łowi się z dala od brzegu. Jego łódź dryfowała z sygnałem alarmowym i podniesionym silnikiem. „Dlaczego odebrali mu życie? Dlaczego ich po prostu nie zatrzymali?” pytała żona rybaka w rozmowie z AFP.
Na filmach opublikowanych przez Departament Obrony – który administracja Trumpa zaczęła nazywać Departamentem Wojny (dla tych, którzy lubią czytać między wierszami) – widać wzięte na celownik motorówki, płynące lub dryfujące po nieznanym odcinku morza. Zanim zdążymy się im przyjrzeć, ekran przecina błysk pocisku, następuje wybuch, łódź staje w płomieniach. „Śmiertelny atak kinetyczny” – napisze z dumą „Sekretarz Wojny” Pete Hegseth.
Filmy są rozmazane, nieopatrzone komentarzem; nie rozwiewają wątpliwości. Kim są ludzie na łódkach? Co przewozili i dokąd płynęli? Dotąd procedura była tyleż logiczna, co nudna: przechwycić łódź, sprawdzić, czy przemyca narkotyki, i zatrzymać załogę, by dotrzeć do osób wyżej w hierarchii. Teraz liczy się spektakl. Dowody, nawet jeśli istniały, znikają razem ze zbombardowaną na środku oceanu łodzią.
W sprawie śmierci obywatela Kolumbii zabrał głos Gustavo Petro: „Powiedzieli, że rakiety rozmieszczone na Karaibach miały służyć do walki z handlem narkotykami. To kłamstwo. Czy naprawdę było konieczne bombardowanie bezbronnych, biednych ludzi na Karaibach?
Niewidzialni narcos
Prezydent Kolumbii od początku nie miał wątpliwości – młodzi mężczyźni na łódkach Morza Karaibskiego to nie handlarze, lecz ich pracownicy. Ci, którzy organizują światowy przemysł narkotykowy, nie pływają prostymi łodziami po morzu, tylko żyją spokojnie w Miami, Madrycie czy Dubaju.
Od miesięcy Petro mówi o tzw. Nowej Radzie Narkotykowej – potężnej organizacji złożonej z elit politycznych i finansowych, która jego zdaniem przejęła kontrolę nad handlem narkotykami w Kolumbii. Do jej opisu dotarł dziennik „El País”, który ujawnił przygotowane przez kolumbijski wywiad dossier zatytułowane Niewidzialni narcos: dokument odsłaniający dziesiątki nazwisk, schematy organizacyjne i powiązania z przestępcami, klubami piłkarskimi oraz legalnymi firmami. Mowa o amorficznej, zdecentralizowanej i transnarodowej sieci z centrum dowodzenia w Hiszpanii.
Petro przeciwstawia się amerykańskiej logice wojny z narkotykami, wybierając podejście społeczno-strukturalne. Jego administracja ściga przemytników, nie chłopów, którzy z braku alternatywy uprawiają kokę. Zrezygnowano także z kontrowersyjnych oprysków pestycydami, które niszczyły środowisko i zdrowie mieszkańców. Zamiast tego wprowadzono program substytucji upraw – wsparcie dla rolników, którzy chcą przejść na legalne produkty. W dwóch oficjalnych raportach Departamentu Stanu USA z 2025 roku stwierdzono, że „rząd Kolumbii nie zachęca ani nie ułatwia produkcji ani dystrybucji narkotyków”, a Petro zobowiązał się do „usprawnienia i wzmocnienia struktur państwa w walce z praniem pieniędzy”. Skąd więc pomysł, że jest handlarzem?
Może stąd, że Petro słusznie wytyka Trumpowi kłamstwo: z punktu widzenia walki z narkotykami ostatnie działania USA są fikcją. Rzekome „25 tysięcy uratowanych istnień” za każdą zatopioną łódkę nijak się ma do faktów. Bombardując łodzie, Amerykanie niszczą źródła informacji o strukturach przemytniczych zamiast je rozpracowywać. Nie zmniejszają też podaży: dla światowego obiegu kokainy trasa karaibska jest marginalna, większość trafia do USA przez Meksyk. Według danych Instytutu Cato blisko 80 proc. przemytników aresztowanych w 2024 roku to obywatele USA. Nieważne więc, ile łódek Trump jeszcze zbombarduje – liczba przedawkowań w Ameryce się nie zmniejszy. Ale przecież nie o to tu chodzi.
Nowa Doktryna Monroego
Staje się jasne, że obiecywany przez Trumpa izolacjonizm nie obejmuje „podwórka USA”: Ameryki Łacińskiej. Mamy do czynienia z groteskowym wcieleniem Doktryny Monroego, od wieków motywującej dominację USA na zachodniej półkuli. Woodrow Wilson w ramach „dyplomacji moralnej” twierdził kiedyś, że zamierza nauczyć republiki Ameryki Południowej wybierać porządnych ludzi. Dla administracji Trumpa „porządni ludzie” to po prostu skrajna prawica.
Pogrążające się w chaosie Peru i Ekwador – nowe ogniwo światowego handlu narkotykami – nie są warte szturchania, bo rządzą tam konserwatywni neoliberałowie. Argentyna jest reanimowana gigantycznymi pożyczkami, które mają uratować Prezydenta Milei i jego libertariański projekt likwidacji państwa. Waszyngton ochoczo współpracuje też z „najbardziej cool dyktatorem świata”, jak sam o sobie mówi Nayib Bukele z Salwadoru.
Dla lewicowych liderów w regionie Trump przygotował rózgę. Wenezuela, mimo oczywistych problemów, nie prowadzi wojny hybrydowej przy pomocy narkotyków – w raporcie z 2024 roku opracowanym przez DEA (Agencję ds. Walki z Narkotykami), kraj ten w ogóle nie jest wspomniany. Faktem jest natomiast, że prezydent USA od poprzedniej kadencji wzdycha za wenezuelską ropą i upadkiem Maduro („dlaczego nie możemy tam po prostu wejść?” – pytał doradców). Raz próbował już zresztą zmiany reżimu przy asyście obecnego Sekretarza Stanu, Marco Rubio. W agresji na Wenezuelę, jeśli do niej dojdzie, będzie chodziło o wszystko, tylko nie narkotyki.
Trumpowi nie po drodze także z Meksykiem, Brazylią czy Chile, gdzie rządzi centrolewica. Kolumbia przez lata była najbliższym sojusznikiem USA, pozwalając Waszyngtonowi decydować o swojej polityce wewnętrznej – często z tragicznymi konsekwencjami. Petro ten układ naruszył: poprawił relację z Wenezuelą, zbliżył do Chin i jako jeden z nielicznych światowych liderów stanął po stronie Palestyny. Taka niesubordynacja nie pozostała bezkarna.
Eksperyment z przemocą
Działaniami na Morzu Karaibskim Stany Zjednoczone łamią zarówno międzynarodowe konwencje, jak i własne prawo. Rzekoma walka z narkotykami wpisuje się w rasistowską wizję świata Trumpa, w której imigranci z południa odpowiadają za zbrodnię i bezprawie. Kiedyś nagrania z wojen, pokazujące cywilów ginących pod ostrzałem amerykańskich helikopterów, wywoływały oburzenie opinii publicznej. Ledwie parę dekad później armia USA bombarduje łodzie na międzynarodowych wodach, a Zachód ledwie unosi brwi.
Można się zastanawiać, czy lata bezkarności Izraela nie rozpoczęły nowej ery przemocy – uczyniły z Palestyńczyka współczesnego homo sacer – człowieka bez praw, którego można zabić bez konsekwencji. Latynos dryfujący po Morzu Karaibskim wchodzi dziś w tę samą kategorię. Jak prorocze mogą okazać się słowa Petro, że Gaza to dopiero początek – eksperyment, który będzie przenoszony w inne miejsca świata.
Na swojej wschodniej granicy tropem Trumpa idzie Polska. Jesteśmy dziś po stronie silniejszych, ale i my możemy niepostrzeżenie stać się niewidocznym zarysem na celowniku – skazanym na „śmiertelny atak kinetyczny”.
**
Piotr Wójciak-Pleyn jest doktorem na Uniwersytecie Autonomicznym w Barcelonie. Specjalizuje się w Kolumbii i Ameryce Łacińskiej.





























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.