Problemu z przemocą policji nie da się łatwo rozwiązać. Rasizm i obojętność nie biorą się znikąd.
Co jest gorszego od oglądania wideofelietonów Maxa Kolonki, który „mówi, jak jest”? Jedna rzecz. Lektura komentarzy pod tymi klipami. Nie ma lepszego sposobu, by przekonać się o skali polskiego peryferyjnego (bo przecież nie imperialnego czy kolonialnego) rasizmu, niż wzięcie na serio choćby jednej dziesiątej z tych bluzgów. Kolonko, kowboj cywilizacji białego człowieka, przekonuje, że „nawet Jezus Chrystus z tubą nie przemówiłby czarnym do rozsądku, bo nazwaliby go kłamcą” i z precyzją Livingstone’a dopowiada, że zastrzelony w Ferguson Michael Brown to „dziki afrykański nosorożec”. Ale Max przy fanach swojej MaxTV to naprawdę cienki Bolek. Dopiero oni rozwijają skrzydła: „Małpy, trzeba było ich za Lincolna wysłać z powrotem do Afryki”; „czarnuchy, w Polsce nie będzie wam tak łatwo”; „na Planecie Małp małpy przynajmniej były mądre”; „biała cywilizacja upada, jak nie islamiści ze wschodu, to czarni z zachodu”; „czarnuchom kula w łeb”.
Oglądałem te „konserwatywne” (Kolonko powiedział „białe” i „normalne”) reakcje na werdykt ławy przysięgłych w Missouri, która uznała, że policjant, który śmiertelnie postrzelił Michaela Browna, nie usłyszy zarzutów, mając nadzieję, że to ostatnie podrygi; że także prawicowa część opinii publicznej w USA po hasło „czarni są sami sobie winni” sięgać już nie będzie. Dlaczego tak myślałem? Najnowszy przypadek użycia przez amerykańską policję siły ze skutkiem śmiertelnym, zabójstwo Erica Garnera na nowojorskiej Staten Island, powinien przelać czarę. Choćby nie wiem jak ciężko napracowali się Glenn Beck czy Rush Limbaugh, skrajnie prawicowi komentatorzy amerykańskich mediów, w tym przypadku winny jest tylko policjant-morderca. A szerzej: cały system policyjnej przemocy.
Co się stało na Staten Island? 43-letni Eric Garner stał na rogu ulicy, gdy podszedł do niego policyjny patrol. Podobno Garner sprzedawał papierosy na sztuki. Wykroczenie jakich wiele, w Nowym Jorku sprawa właściwie powszechna, bo lokalny, wysoki podatek na wyroby tytoniowe skłania wielu palaczy do szukania ich po cenach niższych niż oficjalne. Kartony przywozi się z Wirginii – różnica wynosi nawet 10 dolarów na paczce. Cheap smokes są do kupienia na ulicy, przy wejściu do metra, barów. Garner też, przynajmniej to usłyszeli policjanci w wezwaniu, miał dorabiać w ten sposób. This stops today, „dość tego”, powiedział dwóm umundurowanym policjantom i kolejnym dwóm tajniakom, którzy chcieli go aresztować. Chwilę później, gdy jeden z nich wisiał u jego szyi, dusząc go w chwycie zza pleców – chokehold to środek przymusu bezpośredniego, którego policja w Nowym Jorku nie używa od 1993 roku – był tylko w stanie powiedzieć: „Nie mogę oddychać”.
To jego ostatnie słowa. Zmarł z braku tlenu (miał zdiagnozowaną astmę i problemy z sercem) po tym, jak jeden z policjantów docisnął go do chodnika. Po zdarzeniu, zupełnie jak w sprawie Michaela Browna, ława przysięgłych zdecydowała w niejawnym głosowaniu, że policjant nie usłyszy zarzutów.
Uznano, że środki zastosowane wobec Garnera, który nie miał broni i nie stawiał czynnego oporu, były adekwatne.
Gdy to samo, ledwie parę dni temu, orzekła ława przysięgłych w Missouri, Ferguson wybuchło wściekłością. Dziś wściekłe są całe Stany. Protesty trwają w Nowym Jorku (ponad 200 aresztowań pierwszego dnia, za przewinienia w rodzaju leżenie na chodniku czy blokowanie ruchu), Bostonie, Waszyngtonie. Marsze solidarności z Ferguson ruszają jak Ameryka długa i szeroka. „Czarne życie też się liczy” – to hasło znane nie od wczoraj, ale teraz powtarzają je już nawet ci, którym jeszcze niedawno nie spieszyło się do wyjścia na ulice. Teraz idą z transparentami I can’t breathe i This stops now!. Nawet Jon Stuart z Comedy Central rzuca „fuckami” na antenie, gdy Obama mówi jeszcze mniej składnie niż ostatnio i beznadziejnie lawiruje, a prawica tańczy na grobach zabitych, wyśmiewając się z pogrążonych w żałobie rodzin. Nie widać tylko pomysłu, co z tym wszystkim zrobić.
Nie ma prostych rozwiązań, to oczywiste. Szkolenia dla policjantów? Administracja burmistrza de Blasio pilnuje ich skrupulatnie, bo dekada po 11 września zmieniła Big Apple w Gotham. Kamery na mundurach, które będą dokumentować interwencje? Świetnie, ale jeszcze więcej nadzoru i kontroli nie rozwiąże problemów wynikających z rozdętego nadzoru i kontroli. Za kamery zapłacą podatnicy, a policjanci może się dzięki temu poprawią, a może się nie poprawią, bo będą pod jeszcze większą presją. Śledztwo Departamentu Sprawiedliwości, a może nawet FBI? Te trwają latami, bo służby dziś spieszą się z łapaniem hackerów, ale nie ze sprawami wewnętrznymi, które zgrabnie zamiata się pod dywan. Kto za trzy lata będzie pamiętał, kim był Trayvon Martin, Tamir Rice, Oscar Grant? Reforma wymiaru sprawiedliwości i większe uprawnienia dla oskarżycieli? Nikt tego nie zaakceptuje w Kongresie, a nawet jeśli, to lekarstwo może się okazać zabójcze.
Problem jest szerszy, a na imię mu rasizm i obojętność.
A rasizm i obojętność nie biorą się znikąd: rodzą je wymówki, przesądy i uprzedzenia, które wypluwają publicyści i politycy po sprawach takich jak Browna. „Na pewno był agresywny”, „na pewno coś ukradł”, „na pewno żył na zasiłku”, „na pewno prowokował”…
„Na pewno” wiemy jedno: policja strzela, uprawia profilowanie rasowe, nadużywa swoich uprawnień, nie bierze odpowiedzialności. Nie musi, w mediach i po prawej stronie sceny politycznej znajdzie więcej adwokatów, niż ma całe Wall Street. Nie wiem, co tym razem wymyślą, żeby powiedzieć, ża Garner aż się prosił, żeby go udusić. I nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.