Dzięki ujawnieniu Optic Nerve oskarżenie służb o całkiem dosłownie rozumiane podglądanie nas staje się znów zasadne.
Jeżeli w ostatnich latach rozmawiałaś lub rozmawiałeś przez wideo-czat Yahoo, to jest duże ryzyko, że twoje zdjęcia są w bazach agencji wywiadowczych – brytyjskiej GCHQ i amerykańskiej NSA. A jeśli rozmawiałaś lub rozmawiałeś w niekompletnym stroju, tym gorzej dla ciebie. Właśnie na przechwytywaniu zdjęć z prywatnych konwersacji opierał się bowiem program Optic Nerve [Nerw Wzrokowy], o czym donosi The Guardian, opierając się na ujawnionych przez Edwarda Snowdena dokumentach.
Oczywiście w imię skutecznego ścigania terrorystów nie można wykluczyć, że potencjalni zamachowcy ukrywają się pod postacią rozebranych nastolatek lub mężczyzn prężących mięśnie do kamery. I właśnie dlatego służby postanowiły prześwietlać wszystkie konwersacje, które uda się wyłapać. W tej logice w każdym stogu siana (w tym wypadku: pośród milionów zdjęć wydobytych z prywatnych rozmów przez kamerki internetowe) jest jakaś igła (zły terrorysta). A jeśli jeszcze jej nie znaleziono? To znaczy jedynie, że nie szukaliśmy zbyt dokładnie lub próbowaliśmy przegrzebać to siano zbyt mało precyzyjnym narzędziem. Zróbmy to raz jeszcze, na większą skalę, dokładniej! Tak w największym skrócie wygląda absurdalna logika stojąca za programem Optic Nerve. I można by na tym ironicznym komentarzu poprzestać, gdyby nie fakt, że Optic Nerve mówi coś więcej o działaniu aparatu masowej inwigilacji niż tylko to, że jest on, całkiem dosłownie, perwersyjny.
Im więcej zbieramy, tym mniej wiemy
Dla służb Optic Nerve był kolejną próbą zastosowania technologii automatycznego rozpoznawania twarzy do celów wywiadowczych. Jak to działało? Obraz transmitowany przez kamerkę był przechwytywany co kilka sekund i zapisywany w postaci pliku, który następnie skanowano, by zweryfikować, czy twarz rozmawiającej osoby nie przypomina kogoś znajdującego się aktualnie na liście podejrzanych.
Czy to mogło byc skuteczne? Ściąganie całkiem przypadkowych obrazów nie wydaje się najlepszym z możliwych pomysłów. Jak trzeźwo zauważono w jednym z cytowanych materiałów agencji, „najlepsze wyniki osiąga się dzięki zdjęciom przedstawiającym twarz osoby zwróconej frontem do kamery”. Nie trzeba jednak kończyć akademii wywiadu, żeby dojść do podobnej konkluzji. A ponieważ nie można było zmusić ludzi, żeby w trakcie rozmowy zawsze patrzyli w obiektyw kamery, funkcjonariusze rozważali coraz to nowe opcje, na przykład ściąganie rozmów w całości lub zwiększenie częstotliwości zapisywania obrazu.
To – jeśli trzymać się przykładu ze stogiem siana – wołanie o większą górę do przebrania, jakby od tego rosło prawdopodobieństwo odnalezienia igły.
Tu ujawnia się pierwszy problem z masowym zbieraniem informacji, w języku służb nazywany bulk collection. Więcej informacji oznacza więcej zasobów – godzin roboczych, serwerów, filtrów, szkoleń dla personelu – które trzeba wykorzystać, żeby jakoś przez nie przebrnąć. Z większą ilością niekoniecznie wiąże się większa skuteczność. Gdyby w punkcie wyjścia ktoś nie założył, że terroryści komunikują się ze sobą za pośrednictwem czatów Yahoo, być może nie trzeba byłoby w ogóle zbierać tych terabajtów danych. Ale skoro program działa, to trzeba się tymi danymi zająć szczegółowo. A z tym od początku był problem.
O, porno
„Wydaje się, że zaskakująco duża liczba osób używa rozmów przez kamerki, by pokazywać intymne części ciała innym” – zauważają funkcjonariusze w kolejnym fragmencie ujawnionych dokumentów. Można by pomyśleć, że nakazuje to zweryfikować potrzebę korzystania programu, który nie do końca sprawdza się przy rozpoznawaniu twarzy, ale nie ma problemu z zapisywaniem rozebranych zdjęć. Jednak nic z tego. Z punktu widzenia służb nie była to bowiem kwestia naruszeń prywatności, ale skuteczności Optic Nerve. Wprowadzano więc kolejne filtry, które miały odrzucać obrazy nagości, ale okazało się, że mylą one widoczny na ekranie negliż z wizerunkiem osoby całkowiecie ubranej, za to z wyeksponowaną twarzą – bo filtr rejestrował tylko obecność dużych partii nieosłoniętego ciała w kadrze.
Wobec porażki rozwiązań technologicznych zdano się na podejście zupełnie analogowe – stworzono regulaminy pouczające funkcjonariuszy i funkcjonariuszki, że takie zdjęcia mogą się znajdować w bazach i mogą być „potencjalnie obraźliwe”, a ich rozpowszechnianie i wykorzystywanie jest niezgodne z wewnętrznymi ustaleniami agencji. Jak gdyby robienie zdjęć niespodziewającym się tego rozebranym osobom, przechowywanie ich i rozpowszechnianie było zgodne z jakimkolwiek regulaminem.
Konfuzja agencji wywiadowczych, które nie wiedzą, co zrobić z gigantyczną ilością materiału o znikomej bądź żadnej wartości operacyjnej, to kolejny przypadek, w którym ujawnia się przeciwskuteczność masowego szpiegowania.
Co dziesiąty obrazek przewchycony w ramach Optic Nerve był, mówiąc eufemistycznie, „niewłaściwy”. To oznacza olbrzymi budżet przeznaczony na samo odfiltrowywanie pornografii. A kanały Yahoo były używane wprost w tym celu, bo pozwalała na to opcja przesyłania obrazu do wielu użytkowników bez potrzeby nawiązywania dwustronnego połączenia.
Metadane spod prysznica
W dyskusji o inwigilacji rządy chętnie używały – dotychczas bardzo mocnego – argumentu, który pozwalał im częściowo paraliżować społeczny opór. Powtarzano otóż, że przedmiotem działań NSA i sojuszników Ameryki są metadane – na przykład informacje o tym, kto i z jakiego miejsca nawiązał połączenie telefoniczne. Nieoczywisty termin „metadane” i uspokajająca retoryka – „nikt was nie podsłuchuje, nikt nie czyta waszych mejli” – czyniły prowywiadowczą propagandę skuteczną. W rzeczy samej, myśli wiele osób, jeżeli wywiad interesują tylko informacje, które i tak są zbierane przez nasze smartfony i są dostępne u operatorów, to być może nie ma się czego obawiać. W emitowanym w amerykańskiej publicznej telewizji programie 60 minutes – nazwanym później przez wielu komentatorów „godziną propagandy NSA” – szef agencji wywiadu, general Keith Alexander, przez dobry kwadrans z uśmiechem tłumaczył, a nawet pokazywał ekrany monitorów wyświetlających dane, że nikt niczego nie podsłuchuje, a analitycy tylko uważnie śledzą skomplikowane wykresy połączeń.
Nie ma więc lepszej kontry wobec tej retoryki niż ujawnienie, że faktyczne metody działań wywiadu to, owszem, siedzenie przed monitorem, ale wyświetlającym prywatne zdjęcia, wiadomości i zawartość naszych dysków.
Optic Nerve to dowód na to, że dzisiejsze techniki szpiegowania służą, w ramach prewencji, do prześwietlania nie podejrzanych, a wszystkich, gwałcąc prywatność w sposób niewiele różny od tego, który widzieliśmy w głośnym Życiu na podsłuchu.
Tyle że w filmie Floriana Donnersmarcka oglądaliśmy niemieckie Stasi z czasów zimnej wojny. I chyba trochę sami daliśmy się tej narracji uwieść – uwierzyliśmy, że szpieg-voyeur, wpuszczający przez wywierconą dziurę w suficie kamery i mikrofony, to pieśń przeszłości, a dziś szpiegowanie to skomplikowane algorytmy.
Dzięki ujawnieniu Optic Nerve oskarżenie służb o całkiem dosłownie rozumiane podglądanie nas staje się znów zasadne. I to chyba dobra okazja, żeby się wreszcie oburzyć. Bo jeśli nie oburza nas, że ktoś nas podgląda w sypialni czy pod prysznicem, to co jeszcze może nas oburzyć?