Jak opisywać rewolucyjne w skutkach naruszenie status quo?
Wyścig o pierwszą książkę o Edwardzie Snowdenie i wyciekach NSA rozpoczął się pewnie 9 czerwca 2013, w dniu, w którym nazwisko sygnalisty – przebywającego wówczas w Hong Kongu i pracującego z wąskim kręgiem osób – stało się znane całemu światu. Na początku wydawało się, że stawką tego wyścigu jest to, która opowieść zwycięży – o zdrajcy czy o bohaterze.
Sieciowym aktywistkom, hakerom, zielonym, obrońcom i obrończyniom wolności obywatelskich; środowiskom tak różnym, jak brytyjski „Guardian” i „China Daily”, europejska lewica i amerykańscy libertarianie zależało na tym, by potwierdziła się ich intuicja – i szczere przekonanie – że Snowden jest geniuszem, czempionem wolności, bohaterem i uosobieniem nowej, demokratycznej polityki doby sieci. Znacznie bardziej spójnej grupie, tworzonej przez konserwatywnych dziennikarzy i polityków, ale także dużej części amerykańskich demokratów i europejskich pseudoliberałów – których z republikańską prawicą łączy wiara w dogmaty bezpieczeństwa narodowego i w słuszność wojny z terrorem – zależało na ostatecznym udowodnieniu, że Snowden jest zdrajcą, ruskim agentem, a wycieki to całkiem dosłowny akt terroru.
Dwie książki o Snowdenie, które ukazały się w ostatnim czasie – The Snowden Operation Edwarda Lucasa i The Snowden Files Luke’a Hardinga (wkrótce po polsku jako Polowanie na Snowdena) – raczej wpisują się w dyskusję, której ramy już dawno zostały zakreślone i nie przekonają przekonanych. Skonfliktowane o spuściznę Snowdena i toczące napięty konflikt o pryncypia polityki bezpieczeństwa obozy zdążyły w ciągu minionych dziesięciu miesięcy stworzyć dwie osobne historie, które wzajemnie się wykluczają, i dziś wiemy, że żadna z dwóch książek nie ma szansy rozbić tego układu.
Gdy jednak spojrzeć poza doraźną polityczną i ideologiczną wymowę obu pozycji, wyłania się konflikt nie mniej ciekawy: jakim językiem opisywać rewolucyjne w skutkach tąpnięcia naruszające status quo?
Która z narracji – abstrahując na chwilę od „słuszności” i „prawdziwości” argumentów za i przeciw Snowdenowi – jest bardziej obiecująca w sensie narzędzi i strategii prowadzenia sporu? Jaki obraz zaangażowanego dziennikarstwa wyłania się z każdej z książek?
Edward Lucas, autor The Snowden Operation, nie boi się stawiać swoich tez otwarcie. Jego książka, jak głosi reklamowy slogan na Amazonie, „obnaża naiwność, hipokryzję i złowieszcze okoliczności towarzyszące Snowdenowi, pokazuje go jako w najlepszym razie nierozważnego naiwniaka, w najgorszym – sabotażystę. Opisuje, jak Rosja mogła sponsorować jego skok na dane”. Określenia „pożyteczny idiota” i „złodziej” pojawiają się jako klisze opisujące byłego pracownika NSA już na pierwszej stronie i towarzyszą mu do ostatniej. „Katastrofalne szkody wyrządzone przez Snowdena przyćmiewają wszystkie dokonania zdrajców i donosicieli z czasów zimnej wojny. Nasze agencje zakładają, że materiały te są w Moskwie i Pekinie lub wkrótce tam trafią.” – pisał Lucas w tekście towarzyszącym publikacji The Snowden Operation, który przedrukowała w Polsce „Gazeta Wyborcza”. „Sojusznicy Snowdena nie potrafią zagwarantować bezpieczeństwa danych ani przeredagować ich tak, by ograniczyć straty. Twierdząc inaczej, plotą bzdury. Sensacyjne, mylące interpretacje wykradzionych dokumentów zachwiały bezpieczeństwem wzajemnych relacji zachodnich sojuszników, nadszarpnęły publiczne zaufanie, podkopały pozycję Zachodu w oczach reszty świata i sparaliżowały nasze wywiady” – stwierdza w konkluzji swojego apokaliptycznego artykułu redaktor „Economista”.
Język Lucasa to język wiedzy. Ekspertyza tak specjalistyczna, tak daleko wybiegająca w przyszłość i tak przenikająca wszystkie mechanizmy władzy, wywiadu, terroryzmu, mediów – że sąsiadująca z paranoją.
Autor wie tak dużo, że wie też, co wydarzy się w przyszłości i co wydarzyć się nie może. Zna wszystkie konsekwencje dzisiejszych i przyszłych akcji Snowdena i jego sojuszników, dla których ma jedno pogardliwe określenie: „Snowdeniści”, jak gdyby między demokratyczną senatorką Zoe Lofgren, libertarianinem Randem Paulem, byłym szpiegiem Stewartem Bakerem i europejskimi Zielonymi, rządami Ekwadoru, Rosji i Brazylii, Angelą Merkel i Julianem Assangem panowała jakaś jedność poglądów. Podstawową strategię The Snowden Operation da się zamknąć w jednym zdaniu „Ja wiem, jak jest, i teraz wam to powiem”. Lucas sprawę stawia jasno – tylko z pozycji wieloletniego doświadczenia, racjonalnego dystansu i wglądu w dostępne jedynie ekspertom detale (pozycji, którą w tej narracji bez wątpienia przewidział dla siebie i tylko dla siebie) – można analizować wycieki. Polityka jest w tej książce żywo obecna, ale od początku czytelniczki i czytelnicy muszą sobie uświadomić, że to polityka, która dzieje się gdzieś na zewnątrz, sama książka jest natomiast z niej wyłączona – The Snowden Operation prezentuje po prostu racje, nie pozycję w sporze.
To interesująca deklaracja, biorąc pod uwagę, że Lucas konsekwentnie powtarza wszystkie argumenty amerykańskich neokonów i ich brytyjskich kolegów (bezpieczeństwo jest święte; dziennikarze nie mają wiedzy, by zajmować się tym, co tajne/poufne; wycieki zagrażają życiu agentów w terenie; Snowden jest rosyjskim szpiegiem; NSA wykonuje po prostu swoją pracę) – jednocześnie wypierając się, że broni agencji wywiadu czy pozycji Ameryki. Niewiele z tych argumentów znajduje też poparcie w dowodach czy dokumentacji – dowodem na słuszność retoryki Lucasa ma być jego osobista pozycja jako eksperta i doświadczenie – ale w kuriozalny sposób mnożą się też pytania, na które Lucas nie chce podać odpowiedzi. „Z kim Snowden przyjaźnił się na Hawajach?”, „Co robił w Indiach?”, „Jak trafił do Moskwy?” – od takich problemów zaczyna swoje podsumowanie książki Lucas. „Wiem, ale nie powiem” lub „Nie wiem i nie powiem” to dziwaczny epilog do pamfletu, który od samego początku obiecywał wiedzę i twarde fakty.
Nie jest zaskoczeniem, że związany z „Guardianem” Luke Harding napisał książkę zupełnie inną. Nie tyle jednak w sensie odwrócenia argumentów Lucasa – tam, gdzie konserwatywny dziennikarz próbuje przedstawić Snowdena jako nierozważnego idiotę, Harding nie odpowiada hagiografią. Rysuje bardziej zniuansowany portret, gdzie różne strony postaci Snowdena: wyciszony informatyk, pewny siebie i momentami pyskaty haker-libertarianin, ekspert w swojej dziedzinie i antytalent w wielu innych, bohater mimo woli i starający się zachować niezależność aktywista – mają szansę współistnieć. Są w książce Hardinga epizody naprawdę zabawne, jak opis nieudanych lekcji szyfrowania, które Snowden musi udzielać Glenowi Greenwaldowi, dziennikarzowi, który opublikował ujawnione przez sygnalistę informację w „Guardianie” – bo ten zbyt zajęty występami w telewizji nie ma nawet czasu zainstalować programu pozwalającego przejrzeć tajne dokumenty. Ale są też fragmenty – duże słowo – bardzo ludzkie, gdzie obok poświęcenia sprawie i poczucia misji pojawiają się też całkiem normalne emocje: zwątpienie, troska o bliskich i niepewność. Ale nie to jest najważniejszą różnicą między obiema książkami opisującymi wycieki.
Harding napisał książkę po prostu inną, bo nie udaje, że zna odpowiedź na wszystkie pytania. Nie wie, co myśli Snowden, Putin, Assange, Angela Merkel. Ma swoje intuicje, którymi się dzieli, jednak gdy czegoś nie wie – oddaje głos postaciom kluczowym dla całej historii, ale też wszystkim, którzy przewijają się na jej marginesach.
Osobisty wkład dziennikarzy o mniej znanych nazwiskach czy działanie postaci, które nigdy nie przebiły się na czołówki – jak młodej współpracowniczki WikiLeaks, Sarah Harrisson – w książce Hardinga trafiają na pierwszy plan, bo w tej opowieści nie chodzi tylko o rozstrzygnięcie, czy Snowden był zdrajcą czy nie. Niezależnie od odpowiedzi ważne jest to, że zaufali mu różni ludzie, że byli w stanie wiele zaryzykować, na długo lub tylko na chwilę włączyli się do krucjaty – nawet jeśli tylko dla własnych partykularnych celów, co Harding odnotowuje, ale nie spieszy się z piętnowaniem. Wycieki Snowdena to nie to samo, co globalne zamieszanie, które wywołały – skupienie się tylko na jego postaci i wygłaszanie w tej sprawie arbitralnych sądów – szpieg czy nie szpieg – tylko oddala prawdziwą dyskusję o praktykach masowego nadzoru – tak najkrócej brzmi niewypowiedziana teza tej książki. Dlatego też z osądami czy krytycyzmem Harding uważa. W jego książce głos dostają też przeciwnicy Snowdena. Ich działania w Senacie czy na łamach brytyjskiej prasy są przedstawione rzeczowo, nawet jeśli nie bez szczypty ironii, cały backlash ze strony administracji Obamy jest relacjonowany na stronach książki jako seria kroków prawnych, których konsekwencje przyjdzie nam jeszcze ocenić, a nie jako totalitaryzm i spisek.
Gdy pojawiają się pytania fundamentalne: o rolę Rosji, Chin i służb bezpieczeństwa obu państw – także nie ma tu gotowych i oczywistych odpowiedzi. Harding stara się – na ile pozwala mu wiedza i na ile źródła zechcą mu cokolwiek ujawnić – pokazać kontekst działania obu państw, niedemokratyczne korzenie rządzącej nimi władzy, antyamerykanizm dużo głębszy niż tylko poparcie dla Snowdena. Czy putinowskie FSB maczało palce w całej sprawie? Na pewno, ktoś Snowdena w Rosji przecież pilnuje, ktoś zorganizował mu tranzyt z lotniska, ktoś pozwolił mu na kontakt z (kremlowskim zresztą) prawnikiem. Ale – logicznie wnioskuje Harding – nie można powiedzieć, że to oznacza szpiegostwo dla Rosji. Nie ma na to dowodów, a jeśli Snowdenowi nie udało się odebrać danych – choć próbowało i CIA, i brytyjska policja, i MI6 – to powiedzenie, że udało się to Rosjanom jest jak przyznanie się, że FSB jest sprawniejsze od wszystkich zachodnich agencji razem wziętych. Nie jest to niemożliwe, ale swoje argumenty trzeba konfrontować z logiką i patrzeć na nie w kontekście całej historii, a nie tylko pilnować programowych prawd i dogmatów – i to właśnie robi The Snowden Files.
Harding wygrał właśnie w konflikcie dziennikarstwa dogmatów i niepodważalnych faktów i dziennikarstwa wątpliwości, niejasności, możliwie szeroko udzielanego głosu.
Za jego propozycją stoi wizja pisania bardziej otwartego, niehegemonicznego i próbującego iść wbrew pokusie podłączania się pod język siły i logikę wyższej konieczności, uprawniające ex post wszystkie polityczne konstrukcje. Co tak dobrze znamy po dwóch kadencjach Busha i kolejnych dwóch Obamy, w epoce naznaczonej wydarzeniami 11 września 2001. U Lucasa znajdziemy tylko pusty język przemocy, który skrywa bezradność w obliczu chwiejącego się status quo. To z tego wynika konieczność legitymizowania się poprzez akces do silniejszego obozu.
Oczywiście bliżej mi do „snowdenistów”, jak określa ich Lucas, ale nie dlatego uważam The Snowden Files za pozycję nieskończenie ciekawszą od The Snowden Operation. Nie uważam, że Edward Snowden jest żyjącym świętym, chciałbym widzieć w tej sprawie coś więcej niż tylko wielką narrację o walce heroicznej jednostki z całym złem tego świata. Z wolnościowymi poglądami Assange’a, Greenwalda i Snowdena utożsamiam się, gdy walczą z nadzorczym państwem w imię autonomii jednostki, ale nie podzielam ich antypaństwowego resentymentu i postulatu stworzenia libertariańskiej, hackerskiej utopii na gruzach dzisiejszego panoptykonu. Dlatego czekałem na książkę pisaną – nieważne czy z lewicowej, czy z konserwatywnej perspektywy – z zamiarem ukazania wszystkich sprzeczności, które wyszły na jaw dzięki aferze Snowdena. Z prawdziwymi bohaterami i bohaterkami, a nie sztampową obsadą „policjantów i złodziei”. Na książkę, która także odbrązowi postać Snowdena, z całym bagażem nie do końca chwalebnych wyborów, ale i szerokim kontekstem najdonioślejszego z nich: decyzji, by wynieść dokumenty NSA i poddać je publicznej debacie. Zdecydowanie bliżej tego celu jest właśnie Luke Harding.
Edward Lucas, The Snowden Operation, Kindle Singles, 2014
Luke Harding, The Snowden Files, Vintage Books/The Guardian, 2014 (wydanie polskie:
Polowanie na Snowdena, Wielka Litera 2014)