45 miliardów na cele charytatywne? To ściema. A wy daliście się nabrać.
W nocy, gdy polskie media już od dawna śpią, mój telefon zaczął pikać. Na ekranie pojawiają się kolejne wiadomości: „New York Times”, „The Guardian”, Twitter – Pilne! Mark Zuckerberg, szef Facebooka, właśnie przekazał 45 miliardów dolarów na cele charytatywne. Zachwytom nie było końca, pisano o rekordowej kwocie, fontannie dobroczynności i złotym sercu łaskawcy. Nawet kilkoro moich znajomych dało się na to nabrać. Prawda wymaga w tym przypadku przynajmniej trzech cudzysłowów: „przekazał”, „45 miliardów”, „na cele charytatywne”.
W rzeczywistości ani nie przekazał, ani 45 miliardów, ani to żadna akcja charytatywna. To dobry biznes, na którym najlepiej wyjdzie i tak sam Zuckerberg. Kochani, powstrzymajcie więc choć na chwilę swój entuzjazm. Chcecie wiedzieć, o co chodzi?
Po pierwsze: Zuckerberg nie wydał 45 miliardów. Na razie obiecał przekazać swój pakiet akcji Facebooka (których aktualna wycena to około 45 miliardów), w ręce podmiotu, który do rozporządzania nimi powołał. Projekt nazywa się (od nazwisk szczęśliwych rodziców córeczki, której przyjście na świat jest powodem całego zamieszania) Chan Zuckerberg Initiative – i zostanie początkowo zasilony kwotą miliarda (a nie 45) dolarów, która z biegiem lat będzie uzupełniana o 99% akcji Facebooka w rękach Zuckerberga. Chan Zuckerberg Initiative nie jest w rozumieniu amerykańskiego prawa organizacją charytatywną, ale LLC, limited liability company, czyli coś jak u nas spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. To wielka różnica – do czego jeszcze wrócę.
Po drugie: Chan Zuckerberg Initiative nie będzie zajmować się (a na pewno nie wyłącznie) działalnością charytatywną. Mówi o tym otwarcie stanowisko opublikowane przez Facebook „Chan Zuckerberg Initiative będzie realizować swoją misję przez finansowanie organizacji non-profit, prywatne inwestycje i udział w debatach o kształcie prawa”. Prywatne inwestycje i lobbing nie muszą być z gruntu złe, ale trudno też je nazwać działalnością stricte charytatywną.
Facebook już od pewnego czasu jest jednym z największych lobbystów w Waszyngtonie i wydaje rocznie dziesiątki milionów dolarów na przekonywanie polityczek i polityków, że to, co dobre dla Facebooka, jest też dobre dla Ameryki (i świata).
Prywatne inwestycje mają co prawda zasilać działalność misyjną Chan Zuckerberg Initiative, ale w misji tej spółki mieści się też inwestowanie w najrozmaitsze projekty, więc to raczej kolejny sposób na dywersyfikację wydatków Facebooka, który w ten lub inny sposób chętnie wykupiłby wszystkie godne uwagi start-upy, patenty i nowe projekty internetowe. Także po to, by zmarginalizować konkurecję i zagwarantować sobie monopol na świadczenie wielu usług –jak widać, można robić też pod płaszczykiem dobroczynności.
Po trzecie i najważniejsze: ruch Zuckerberga to świetny sposób na uniknięcie podatków i państwowej kontroli. Gdyby Zuckerberg spieniężył akcje, zapłaciłby podatek. Skoro przekazał je bez spieniężania, to robić tego nie musi – ale wszelkie zyski, które Chan Zuckerberg Initiative przyniesie, mogą równie dobrze wrócić na konto Zuckerbega, bo dlaczego nie? Kiedy jego córeczka będzie już dorosła, będzie mogła zostać prezeską organizacji z olbrzymim majątkiem – to wielki spadek, od którego (w przeciwieństwie do żywej gotówki) również nie trzeba płacić podatków.
Sam pierwszy miliard, który Zuckerberg przekazuje na działalność Chan Zuckerberg Initiative, daje prawo do odpisu od podatku szefa Facebooka ponad trzystu milionów dolarów.
Mamy więc do czynienia z finansowym perpetuum mobile – Zuckerberg przekazuje własnej firmie miliard, a dodatkowe trzysta milionów zyskuje w postaci odpisu podatkowego. To prawdziwie innowacyjne podejście do działalności dobroczynnej. Oczywiście, Chan Zuckerberg Initative też wcale nie musi sprzedawać akcji (boby zapłaciło jednak ten podatek), może wspierać działania charytatywne za ich pomocą – na przykład kupując udziały w innych firmach albo płacąc nimi wynagrodzenia czy bonusy (to sposób sprawdzony w Facebooku). Profesor Victor Fleisher z University of San Diego tłumaczy jednak, że jest jeszcze inna, dużo bardziej lukratywna opcja – przekazywać akcje innym podmiotom, które naprawdę działają charytatywnie, i odpisywać sobie podatek od szacunkowej wyceny akcji, które ofiarowano.
W ten sposób można zarobić miliardy, a nie zapłacić grosza podatku, a przy tym naprawdę jeszcze komuś pomóc. Genialne!
Może też, to przecież prywatna firma, zatrudnić całą rodzinę Marka i przyjaciół, nawet cały zarząd firmy, na hojnie opłacanych posadach. Może też finansować inne zyskowne przedsięwzięcia. Sam Zuckerberg powiedział, że w projekcie chodzi o „elastyczność w wydawaniu pieniędzy”.
Tym samym oczywiste staje się, dlaczego Chan Zuckerberg Initiative nie jest zarejestrowana jako organizacja charytatywna, ale limited liability company. Zgodnie z amerykańskim prawem, organizacje charytatywne muszą wydawać pieniądze w określonych proporcjach na określone cele, muszą sprawozdawać swoje działania organom kontrolnym, udostępniać informacje publicznie i ujawniać, w jaki sposób przekazują pieniądze innym podmiotom (prywatnym i innym). Nazwiska dyrektorów muszą być podane do publicznej wiadomości, a szereg przepisów blokuje działanie dla prywatnych korzyści. Rygorystycznie sprawdzane jest, czy w ramach działalności takich organizacji nie pojawia się konflikt interesów. Firma prywatna większości z tych wymogów wypełniać nie musi, a sposób działania może być ukryty pod tajemnicą handlową – nikt też nie może domagać się odtajnienia listy płac albo szczegółów umów podpisywanych przez firmę. To, że Chan Zuckerberg Initiative działa na rzecz dobra ogółu, będziemy musieli przyjąć na wiarę.
Trzymajmy kciuki, żeby państwu Chan-Zuckerberg się udało – żeby wydawane przez nich pieniądze komuś pomogły lub aby udało się dzięki nim zrealizować skuteczne projekty na rzecz dobra wspólnego. Ale nie dajmy się oszukać – prowadzenie charytatywy przy jednoczesnym unikaniu podatków, jak robi to Facebook, to nie jest nawet szklanka do połowy pełna. To po prostu ściema.